Stara bazylika jest w remoncie. Na jej ty?ach dawny pa?ac biskupi zamieniony na muzeum diecezjalne. Pomi?dzy obiema bazylikami stoi pi?kny pomnik naszego papie?a. Dalej wygodna dró?ka pnie si? pod gór?, zamieniaj?c si? pó?niej w schody. Wiod? one do prze?licznych ogrodów, pe?nych zieleni i wodospadów oraz kwiatów. Pniemy si? schodami na szczyt wzgórza, gdzie stoi wspomniana ju? ?wi?tynia india?ska. Budynek postawiony przez Hiszpanów jest solidny i ciemnawy w ?rodku, ale pr? do niego t?umy ludzi. Wielkie freski na ?cianach przedstawiaj? sceny objawienia na Guadalupe i chronione s? szk?em, bo ludzie dotykaj? ich, a nast?pnie przyk?adaj? d?onie do swych g?ów. Obrazy s? znacznie lepsze od wystawki w katedrze; tu twarz biskupa ma widoczny wyraz zw?tpienia, a nawet szyderstwa. Przy nim stoj? mnisi jak policjanci i biedny Indianin, który przecie? widzia? co? naprawd? niezwyk?ego! Na jednej ze ?cian wisi skromny obraz w tonacji bia?o-niebieskiej, przedstawiaj?cy Indianina Juana Diego, który zdejmuje swój p?aszcz z wizerunkiem, a jeden z mnichów ca?uje ten wizerunek. Przed tym obrazem najwi?kszy t?um. Indianie zostawiaj? na jego drewnianej ramie zawieszone kosmyki w?osów swoich dzieci albo ich fotografie. W ten sposób prosz? o b?ogos?awie?stwo dla nich. Niektórzy india?scy rodzice obcinaj? przy o?tarzu kosmyk w?osów swoim dzieciom i zostawiaj? go tam zawini?ty w bia?? serwetk?. Doro?li z nabo?e?stwem dotykaj? tego obrazu, a potem swoich g?ów. Rzeczywi?cie, wi?kszo?? odwiedzaj?cych to Indianie. Schodz?c ze wzgórka zag??biamy si? coraz bardziej w urocze ogrody. Obok nas idzie wiele rodzin. Maj? kolorowe stroje - te kolory szczególnie intensywnie l?ni? w ostrym s?o?cu. Nastrój jak latem na majówce. Przygl?damy si? twarzom ludzkim. Niektóre s? bardzo ciekawe, jakby ciosane w drzewie, pomarszczone, inne maj? bardzo dobre, ?agodne oczy. Docieramy prowadzeni przez t?um w najwa?niejsze miejsce; tu, gdzie nast?pi?o objawienie. Po?ród ska?, w?ród których z rzadka rosn? kwiaty, stoi b??kitno-czerwono-z?ota statua Matki Boskiej, otoczona wianuszkiem modl?cych si? Indian. Ze ska? tryska wodospad, a za plecami Maryi wida? surowe wzgórze, jak pewnie wtedy. Gdy schodzimy jeszcze dalej, natykamy si? na okr?g?y ko?ció?ek Matki Boskiej Przy Studni. Ko?ció?ek prowadz? franciszkanie i istotnie wewn?trz znajduje si? studnia z zakratowanym wlotem. Niestety, nikt nie umie nam odpowiedzie?, jaki jest zwi?zek studni z ko?ció?kiem i Guadalup? w ogóle.
Po wyj?ciu z tego ko?ció?ka t?um porwa? nas ze sob? i zostali?my wepchni?ci w jak?? bram? w?sk? jak drzwi do raju. O odwrocie nie by?o mowy, ludzie napierali z ty?u, a ci z przodu nie ruszali si?. Drog? zagradza?y po obu stronach kioski i stragany. Dostali?my si? na jeden z najwi?kszych targowisk Meksyku, zwany Targiem Z?odziei, bo mo?na tam by?o kupi? wszystko, cho? nie zawsze z uczciwego ?ród?a. Owszem, by?o to targowisko kolorowe, "folklorystyczne", ale gubi?em si? w nawo?ywaniach i przekrzykiwaniach przekupniów. Sta?em ?ci?ni?ty jak sardynka. Ludzie za mn? niemal wchodzili mi na g?ow?. Z nieba upa?. Zapach spoconych cia? i jaki? lokalnych potraw, mo?e egzotycznych, ale w tym momencie absolutnie nieapetycznych. Pod nogami b?oto wymieszane setkami nóg. Nie by?o wyj?cia. T?um przemaglowa? nas przez wszystkie cz??ci tego targowiska. W "sekcji restauracyjnej" zrobi?o si? troch? lu?niej. By?em g?odny, ale nie odwa?y?em si? skosztowa? meksyka?skich potraw przygotowywanych wprost na straganie i pachn?cych ostrymi przyprawami i niezbyt ?wie?ym t?uszczem. Wreszcie targowisko wyplu?o nas z drugiej strony. Tu z kolei rycza?o prymitywne weso?e miasteczko. Wycie "muzyki" pot?gowane by?o przez ryk naganiacza, który dar? si? przez g?o?niki. To wszystko zag?usza? silnik kompresora, nap?dzaj?cego karuzel?. Trudno by?o przepcha? si? przez t?um; co krok ka?dy sprzedawa? co tylko móg?: obrazy, ró?a?ce, napoje bardziej lub mniej legalne; ze straganu, z koca, z chodnika. Zach?ty, okrzyki... Ta dzielnica nie nale?a?a do bezpiecznych. T?um by? wszechw?adny. Odrapane, parterowe budynki pami?ta?y zapewne dawne, lepsze czasy. Na w?skich chodnikach, pod ?cianami tych domów spali pokotem pielgrzymi. Ci najbiedniejsi, których nie sta? by?o na hotel. Nie budzi? ich nawet jazgot przekupniów ani warkot kompresora i ryk weso?ego miasteczka. W?ród tych ?pi?cych postaci wy?awiam india?sk? rodzin? o twarzach pooranych bruzdami i spalonych s?o?cem. Rodzice - starsi ju? ludzie - maj? na sobie zgrzebne, we?niane poncha. Przykryci s? takim samym kocem. Obok dwie córeczki, chyba bli?niaczki, przytulone do siebie i zawini?te w pi?kny, kolorowy, zapewne r?cznie tkany koc. Dzie? ju? wysoko, upa? si? wzmaga, a oni ?pi? nieporuszeni. Musz? by? bardzo zm?czeni albo z dalekiej przyszli drogi. Ich stroje, proste i zgrzebne, ameryka?ski turysta kupi?by od razu za niez?? fors?. S? autentyczne, nie ?adna tam cepelia. Ale ci wie?niacy mo?e nawet o tym nie wiedz?. Zm?czeni, wracamy metrem do hotelu. Jutro mamy bogaty program: najwi?ksze chyba na ?wiecie Muzeum Antropologiczne i park Chapultepec. Tej nazwy uczyli?my si? do?? d?ugo i na w?asne potrzeby wymawiamy j? "katapultek".
Mamy kolejny supers?oneczny dzie? i pesero wiezie nas tym razem z drugiej strony Anio?ka do parku. W samym ?rodku ponad 20-milionowego miasta jest sobie przepi?kny, du?y park, w którym pe?no zieleni, fontann, stawków, a jedna cz??? to nawet regularny las. W parku jest kilka muzeów, dawna siedziba Arcyksi?cia Maksymiliana w postaci okaza?ego pa?acu i niema?e zoo. Metalowa brama odgradza park od tumultu miasta i rzeczywi?cie wchodzi si? zaraz jakby w inny ?wiat. Spaceruj?cy powoli ludzie, mnóstwo zakochanych par szukaj?cych samotno?ci albo romantycznych wra?e?, renci?ci spragnieni ciszy, tury?ci, rodzice z dzie?mi - wszyscy wal? do parku. Najpierw jest d?uga, asfaltowa alejka, a wzd?u? niej oczywi?cie kramy i kramiki. Tu i tam gra domoros?y zespó? muzyczny albo sympatyczne ma?olaty sprzedaj? kasety z muzyk? azteck? na fletnie pana. Ta?ma gra z magnetofonu, a m?ody sprzedawca podk?ada na identycznym flecie takie same d?wi?ki. Muzyka jest ?wietna: obok klasycznych india?skich utworów tak?e najnowsze przeboje ameryka?skie. Wszystko z gwizdem i przytupem. Natychmiast kupujemy kilka ta?m. Przechodnie mili i u?miechni?ci, zawsze ?yczliwi i skorzy do rozmowy. Jaka ró?nica w porównaniu do wiecznie spiesz?cych si? Kanadyjczyków! Aleja ko?czy si? wielkim pomnikiem sk?adaj?cym si? z sze?ciu wysokich kolumn symbolizuj?cych ?wiece. Tu podczas wojny ameryka?sko-meksyka?skiej broni?o si? do upad?ego pi?ciu elewów szko?y wojskowej i ich nauczyciel. Wszyscy zgin?li. Dzi? s? uznani za bohaterów, ale Meksyk w tej wojnie utraci? te tereny, które obecnie s? po?udniowymi (najbardziej dochodowymi) stanami USA. Teraz ju? zaczyna si? prawdziwy park. Nad nim, na wzgórzu góruje malowniczy pa?ac - to niegdysiejsza siedziba Maksymiliana Habsburga, a potem prezydentów Meksyku, zanim przenie?li si? na Zocalo. Podje?d?a, przera?liwie dzwoni?c, czerwona, ?mieszna kolejka na gumowych kó?kach. Kupujemy bilet i ruszamy w podró?! Mijamy kolorowe stragany, dzieci bawi?ce si? w?ród drzew albo pluskaj?ce w fontannach, obje?d?amy wszystko dooko?a i... decydujemy si? powtórzy? spacer pieszo.