A jednak pokusa by?a tak silna, ?e pojecha?em. Rysiek si? nie odwa?y? i zosta? w domu. Na dworzec autobusowy dotar?em bez bólu, ale tam okaza?o si?, ?e dzia?aj? dziesi?tki linii autobusowych, ka?da je?dzi gdzie indziej, ka?da kosztuje inaczej i ka?da ma osobne kasy w ró?nych k?tach dworca. K?ty te nie zawsze s? oznaczone. Panienka w informacji nie mówi?a w ?adnym cywilizowanym j?zyku, poza hiszpa?skim. T?um w holu by? przeob??dny. Jedne kompanie wywiesi?y tablice informacyjne, inne mia?y tylko jedn? kas? i nie zawraca?y sobie g?owy tablicami. Musia?em wygl?da? do?? sierotowato, bo podszed? do mnie jaki? facet wygl?daj?cy na urz?dnika i zapyta?, czy mówi? po angielsku. Ostro?nie odpowiedzia?em, ?e bardzo s?abo. "Bo wygl?dasz jak kto?, kto potrzebuje pomocy" - powiedzia? tamten. Powiedzia?em w czym problem. Facet zaprowadzi? mnie do w?a?ciwej kompanii, której sam bym w ?yciu nie znalaz?, dopomóg? w kupieniu biletu i ostrzeg?, ?e policja mo?e mnie zawróci? z drogi. Postanowi?em zaryzykowa?. Zaprosi?em faceta na kaw?, bo do odjazdu by?a godzina. Mia? na imi? Manuel. Twierdzi?, ?e jest nauczycielem narzeczy india?skich, pracuj?cym w puszczy w?ród Indian, w pó?nocnym Meksyku, a teraz na ?wi?ta wraca do domu w Palenque, gdzie zostawi? chor? matk?, czekaj?c? na operacj? ?o??dka. Problem polega? na tym, ?e rzekomo w Mexico City okrad? go kierowca taksówki, "przebieraniec", który odjecha? z wszystkimi jego dokumentami i baga?ami, z wyj?tkiem niewielkiej torby, któr? mia? przy sobie. Prosi? teraz wszystkich o pomoc w dostaniu si? do Palenque, do którego bilet kosztowa? równowarto?? 50 USD.
Co? mi si? w jego opowie?ci nie podoba?o, bo przecie? zawsze w banku powinno by? jakie? potwierdzenie jego konta, có? dopiero w samym Mexico City, zw?aszcza ?e facet mia? dobr?, rz?dow? posad?. Pieni?dzy mu nie da?em, zreszt? sam nie mia?em za du?o, ale postawi?em kaw? i ?niadanie. Na koniec wymienili?my adresy. Palenque le?y w stanie Chiapas, tote? zapyta?em go, jakie jest jego zdanie na temat obecnej sytuacji w tym regionie. Powiedzia? tak: "Prowincja Chiapas jest potencjalnie bardzo bogata: ma rop?, gaz i dobre ziemie oraz lasy. Ale 90% tych bogactw nale?y do bogatych ranczerów, a ubodzy ch?opi mieszkaj? jak dziady. Nie ma szpitali ani szkó?. Du?y analfabetyzm i bieda. Dwa lata temu pojawi? si? niejaki Comandante Marcos i trafi? w?ród wie?niaków na podatny grunt ze swoimi pogl?dami. Uda?o mu si? dzi?ki temu roznieci? powstanie ludowe, które mia?o przypomnie? rz?dowi o tragicznym po?o?eniu ch?opów i spowodowa? sprowadzenie do Chiapas wi?kszych dotacji rz?dowych. Ca?y Meksyk jednog?o?nie popar? powsta?ców. Rz?d ugi?? si? pod naciskiem i pos?a? do prowincji wi?ksze fundusze, nauczycieli i lekarzy. Zacz?to pono? budowa? drogi, szpitale i szko?y. Ale powsta?com wci?? by?o ma?o. Rz?d zaproponowa? rozmowy, ale Marcos te propozycje odrzuci?. Niebawem ko?czy?a si? kadencja rz?du, który - zdaniem powsta?ców - by? ju? niereprezentatywny. Rz?d zagrozi? wys?aniem wojska. Tymczasem nowym kandydatem na prezydenta zosta? niejaki Colossio, cz?owiek o wielkim intelekcie, powszechnie szanowany polityk o szerokich horyzontach i z programem gruntownych przemian. Z nim powsta?cy zgodzili si? negocjowa?. Tu? przed wyborami Colossio zosta? zamordowany przez ludzi z jego w?asnej partii. Proponowane reformy okaza?y si? zbyt powa?ne. Wybrano inny rz?d, a konflikt od?y?. Marcos zacz?? stawia? coraz to nowe ??dania, ??cznie z separacj? od Meksyku. Rz?d ponownie zagrozi? wojskiem. Mówi si?, ?e Marcos - zielonooki blondyn - nie jest Meksykaninem, lecz wys?a?cem Rosji lub USA i ?e jego ludzie u?ywaj? rosyjskiej broni s?anej po cichu przez Gwatemal?, ale s? to niepotwierdzone plotki".
Autobus podjecha? o oznaczonej porze i w?skimi dró?kami zawióz? mnie do miejscowo?ci Amecameca, jakie? 40 km od wulkanów. Ale to by?o ostatnie miejsce, do którego dociera?a komunikacja. Dalej by?a blokada. W autobusie spotka?em dwoje m?odych Niemców tak?e jad?cych w stron? wulkanów. Niemcy nawet si? nie zdziwili, gdy odezwa?em si? w ich j?zyku. Pod samym wulkanem by?a india?ska wioska o nazwie Tlamacas. Tam te? sta?o sobie skromne schronisko m?odzie?owe, gdzie zamierzali sp?dzi? noc (nie wiedzieli o ewakuacji). W Amecameca okaza?o si? jednak, ?e policja blokuje drog? i do Tlamacas nie ma dojazdu, ale mimo to jeden z taksówkarzy zgodzi? si? zawie?? nas za 50 peso. Gdy si? dowiedzia?, ?e jedziemy do Tlamacas, zaraz zameldowa?, ?e najpierw musi podpompowa? ko?a i sprawdzi? hamulce, po czym zajechali?my pod jak?? nieprawdopodobn? szop?, zwan? szumnie warsztatem. Dalej ruszyli?my boczn? uliczk? pod gór?. Jechali?my powoli drog? niesamowicie spiraln?, strom? i wyboist?. Próbowa?em zapi?? pasy, tak na wszelki wypadek, ale by?y tak zardzewia?e, ?e si? nie da?o. "Ale? tu macie paskudn? drog?!" - skrytykowa?em. "Ty nic nie mów, bo jak ten wulkan naprawd? wybuchnie, to b?dziemy ostatnim samochodem, który ni? przeje?d?a" - skomentowa? taksówkarz. Zaraz doda?, ?e wszystkim turystom nakazano bezzw?ocznie opu?ci? Tlamacas. India?scy mieszka?cy odmówili ewakuacji, twierdz?c, ?e jak ma wybuchn??, to wybuchnie, a jak nie ma wybuchn??, to nie wybuchnie. Tymczasem doczo?gali?my si? do ma?ej osady San Pietro i tu zobaczy?em obrazki jak z Ziemi ?wi?tej: ma?e, bia?e domki wzd?u? jedynej, w?skiej uliczki, siedz?cy pod domkami ch?opi o prostych, smag?ych twarzach, kto? jedzie na osio?ku, inny osio?ek d?wiga wi?zk? drewna, a w dali pasterz gna stado owiec. Taksówkarz jednak odradzi? mi robienie zdj??. Oni tu pono? nie lubi? ani zdj??, ani turystów.
Zaraz za wsi? zatrzyma? nas radiowóz policyjny, ale taksówkarz wyja?ni?, ?e wiezie tylko na moment dziennikarzy zagranicznych. W tym momencie wyj?li?my nasze aparaty fotograficzne o d?ugich, budz?cych szacunek obiektywach. Policjant zezwoli? na kwadrans pobytu pod wulkanami i odjecha?. Znajdowali?my si? na prze??czy zwanej Bram? Corteza. Le?a?a ona dok?adnie pomi?dzy dwoma wulkanami: Popocatepetl i Ixtaccihuatl. Do wsi by?o jeszcze 3 km, ale tam ju? nas nie wpuszczono. Z góry schodzili nieliczni tury?ci, objuczeni tobo?ami i plecakami. Mieli do przej?cia 34 km do Amecameca. Transportu im nie zapewniono. W s?oneczny dzie? miejsce, na którym stali?my, by?oby wspania?e i malownicze: z jednej strony droga do wsi w?ród wysokich ?wierków, z drugiej krystaliczne jezioro, te? w?ród drzew, a nad nim masyw wulkanu, którego szczyt pokryty by? ?niegiem. Obie góry maj? ponad 4000 metrów. Dzi? jednak Popo wybucha? i zasnu? wszystko szarobur? mg??. Z trudem wida? by?o o?nie?one szczyty obu wulkanów. Intensywnie ?mierdzia?o siark?. Droga pokryta by?a warstw? bia?ego kurzu. W s?siedniej Puebli (czwarte co do wielko?ci miasto Meksyku) ewakuowano mieszka?ców, a ci, co zostali, chodzili w maskach na twarzach, bo si? nie da?o oddycha?. Zrobili?my kilka zdj?? tak raczej od parady, bo co tu fotografowa? we mgle, i wsiedli?my do taksówki. A nasz kierowca mia? dla nas niespodziank?: "Dalej nie jad?" - o?wiadczy? wyjmuj?c kluczyki ze stacyjki. "Chyba ?e mi dop?acicie nast?pne 50 peso, to za stów? pojad?". Zatrz?s?o nami, ale to on mia? kluczyki. "Je?li chodzi o mnie, to ja mog? i?? pieszo. Chodzi?em na pielgrzymki, to dla mnie 34 km w dodatku z górki i bez baga?u to jest nic" - mówi? - "A jeszcze bym powiedzia?: jak nie chcesz naszych 50 peso, to my idziemy pieszo, a ty wracaj za darmo do domu". Niemcowi projekt si? spodoba?, ale jego dziewczyna zacz??a st?ka?, ?e maj? plecaki (tury?ci z Tlamacas te? maj? plecaki!), ?e jest zm?czona, ?e to daleko i ?e si? jeszcze mo?na potargowa?. Taksówkarz patrzy? na nas jak baran, bo nie zna? niemieckiego. "To si? targuj!" - orzekli?my. Niemka walczy?a jak lwica. Stargowa?a 25 peso. Pojechali?my, ale niesmak pozosta?. Ostatecznie wulkan do ko?ca nie wybuch?. Posmrodzi? tylko, zrobi? zadym? i rozmy?li? si?.
Nadchodzi? czas powrotu do Kanady. Na lotnisko dotarli?my garbusem bez przeszkód, ale potem zacz??y si? przeboje z moim ?ukiem, którego nie chciano przyj?? do przechowalni baga?u, a potem do samolotu. ?uk budzi? sensacj? na ulicy. Ludzie zatrzymywali mnie, pytaj?c, czy to prawdziwy. Baga?owy d?ugo bada? groty strza?, gdy w pewnym momencie przyszed? mi do g?owy ol?niewaj?cy pomys?. Odt?d informowa?em wszystkich zainteresowanych Meksykanów, ?e jestem Kanadyjczykiem i ?uk DOSTA?EM jako upominek z TUTEJSZEGO Muzeum Antropologicznego, no i jak to, teraz mam go zostawi?? Tak? pami?tk???? Ten ma?y przekr?t pozwoli? na przewiezienie k?opotliwego prezentu samolotem, cho? jeszcze w Kanadzie olbrzymi kobieton-celniczka obw?chiwa?a go jak pies, a na mnie patrzy?a jak na potencjalnego morderc?. Nawiasem mówi?c, nigdzie na ?wiecie nie widzia?em tak brzydkich stewardess jak w kanadyjskich liniach. Nawet jedzenie przestaje smakowa?! W podró?y do domu nie oby?o si? jednak bez przygód. Fotele za nami otrzyma?o trzech m?odzianów z trzech ró?nych krajów. Wszyscy byli ju? zdrowo napici i popijali jeszcze w trakcie, a do tego zachowywali si? g?o?no i wyzywaj?co. Nie pomog?y protesty pasa?erów ani stewardess. W ko?cu jedna z nich przynios?a najwi?kszemu zawadiace pot??ny kielich czerwonego wina. M?ody najpierw si? ucieszy?, potem próbowa? poderwa? panienk?, a ona pod mask? u?miechu wyra?nie si? gotowa?a i, chocia? by?a brzydka, zrobi?o mi si? jej ?al. Wreszcie m?ody wypi? wino i pad? jak k?oda. Nie zd??y? nawet zgasi? ?wiat?a. Obudzi? si? podczas l?dowania i pot??nym pawiem okrasi? obu swoich kolegów. "O! Problemo! Molto problemo!" - rozpaczali m?odzie?cy.
Kanada powita?a nas bur?, smutn? pogod? i takimi samymi lud?mi. Do?? d?ugo trwa?o, zanim przyzwyczai?em si? znów do ?niegu i mrozu, do snuj?cych si? powoli ci??kich autobusów i do problemów, które s? problemami tylko tutaj. Ale pozosta?a przygoda, pami?tki, zdj?cia i wspomnienia, którymi tak jak umia?em, stara?em si? podzieli?.