Cz??? 8
Po kilku dniach zmieniamy hotel. Nowy nie ma mo?e tej atmosfery i bogatych go?ci, ale za to jest ta?szy i ma tani? i dobr? restauracj?, karmi?c? ostro, po meksyka?sku, pokoje za? wyposa?one s? w telewizor. Z telewizji dowiadujemy si?, ?e Meksyk zamieszka?y jest wy??cznie przez zamo?nych obywateli, g?ównie rze?biarzy i malarzy, tudzie? innych artystów. Czasem zdarzaj? si? zbrodnie, ale s? to odosobnione wypadki. ?ebractwo nie istnieje, za to sklepy na zbli?aj?ce si? ?wi?ta oferuj? liczne produkty, szczególnie za? bi?uteri? - no, mo?e nie tani?, ale za to ?adn?. Informacje ze ?wiata s? za to bardzo obszerne i ze zdumieniem dowiadujemy si?, ?e ?wiat oprócz Kanady i USA sk?ada si? tak?e z innych krajów, a nawet kontynentów. Ogl?daj?c kanadyjsk? telewizj?, mo?na by si? o tym nie dowiedzie?.
Pewnego dnia pojecha?em na uniwersytet. Metrem, daleko na po?udnie, za miasto. Jest to wielki kompleks budynków po?o?onych w lesie, mi?dzy drzewami, na odludziu. Idealne miejsce dla z?odziei i gwa?cicieli, tote? po ca?ym campusie cz?sto poruszaj? si? auta policji uniwersyteckiej. Natkn??em si? jednak te? na symboliczn? mogi?? jakiej? nieszcz?snej "myszki", któr? zamordowano w?a?nie niedaleko g?ównej alei. Teraz uczelnia by?a nieczynna z powodu ?wi?t, ale mo?na by?o spacerowa? mi?dzy instytutami i akademikami. Obszar ogromny. Ludzi - ?adnych, je?li nie liczy? policjantów i kilku biegaczy. W ko?cu docieram do starszej cz??ci - niegdy? reprezentacyjnej. Niegdy?, tzn. w 1968 roku, gdy w Mexico City by?a olimpiada, a w tej cz??ci uniwersytetu wioska olimpijska i centrum prasowym. D?ugo jeszcze pokazywano j? wycieczkom jako atrakcj? turystyczn?, ale w ko?cu podupad?a, bo nikt o ni? nie dba?. Zniszcza?e budynki, szokuj?ce niegdy? form? architektoniczn?. Na olbrzymim trawniku z rze?bami w kszta?cie kul, które w rzeczywisto?ci s? chyba podziemn? klimatyzacj?, dzi? dzieci graj? w pi?k?. Akademiki zaniedbane, szare, ob?a??ce z farby. Tak jak zostawiono obiekt w 1968 roku, tak si? powoli rozsypuje. W w?skich przej?ciach podziemnych siedzi jaki? podejrzany element albo samotne dziewczyny o szarych twarzach, patrz?ce nieruchomo w przestrze?. Bajecznie kolorowa biblioteka uniwersytecka - 11-pi?trowy gmach bez okien, niegdy? duma Meksyku - dzi? jaka? szara i mniej majestatyczna. Jej ?ciany pozbawione s? okien, ale za to pokryte pi?knymi malowid?ami o motywach ludowych i india?skich. Jedna ?ciana ukazuje olbrzymie ko?a - systemy astronomiczne Platona i Kopernika. Nazwisko "Copernicus" wo?a z daleka. Niestety, jaskrawych niegdy? barw nikt ju? nie od?wie?a. Przestronne, asfaltowe pasa?e i chodniki powoli niszczej?. Podziemnym przej?ciem przechodz? pod ruchliw? Insurgentes i wy?aniam si? tu? pod Stadionem Olimpijskim. Na tym stadionie polscy lekkoatleci odnie?li tyle wspania?ych sukcesów... Pami?tam z fotografii charakterystyczne, niebieskie trybuny i teraz patrz? na nie jak na kawa?ek historii, troch? nawet z nostalgi?. Ale stadion te? podupad?. Ju? nie nazywa si? "olimpijski" tylko "uniwersytecki", bo nale?y dzi? do uniwersyteckiej dru?yny pi?karskiej "Pumy" - tej samej, która nastuka?a polskiej reprezentacji, wyst?puj?c jako "kombinowana dru?yna Meksyku".
Pod stadionem, oczywi?cie, handel. Na sprzeda? koszulki i akcesoria sportowe. Akurat odbywa si? mecz. "Pumy" s? w pierwszej lidze i cho? bilety ?miertelnie drogie - na trybunach niema?y t?umek. Bilet drogi, a na mecz i?? si? chce. Bramy pilnuj? dwaj ro?li "bramkarze", ale akurat wchodz? na trening jakie? ma?olaty - niektórzy w kolorowych dresach, inni "po cywilu", bo gor?co. Z nimi trener. Kiedy ju? prawie jeste?my w bramie, trener zagaduje przyja?nie do "bramkarzy", ci odpowiadaj? ze ?miechem. Pytam trenera o godzin?. Zanim odpowiedzia?, byli?my ju? za bram?. Ale tu by?a druga brama i nast?pna kontrola. Drugi raz numer nie przeszed?. Zatrzymano mnie, radz?c kupi? bilet. Ub?aga?em bramkarza, ?eby mi pozwoli? tylko rzuci? okiem na stadion i zrobi? zdj?cie trybun. Wpu?ci? na minut? i tu? za tunelem znalaz?em si? niemal zaraz za bramk?, w której tkwi? prawdziwy ju? bramkarz. Zaskoczy?o mnie to absolutnie, a jak jeszcze t?um zarycza?... st?d ten ryk s?ycha? by?o zupe?nie inaczej. To by?o niemal podniecaj?ce uczucie. Z tym, ?e trzeba si? by?o zaraz wynosi?... Pozwolono mi jednak zwiedzi? ca?y kompleks olimpijski. Na ty?ach stadionu kilka boisk do lekkoatletyki i pi?ki no?nej. Wida?, ?e cho? zaniedbane, s? jednak u?ytkowane. Tylko budynek kontroli antydopingowej, dyskretnie ukryty w?ród drzew, popada w ruin?. Raczej nikt tam od dawna nie zagl?da?. Obiekt po?o?ony jest w lasku, troch? jak stadion Olimpii w Poznaniu, i kiedy? musia? by? szczytem komfortu i techniki. Opuszczam go z ?alem.
Rano wracamy do parku Chapultepec. Trzeba jeszcze zwiedzi? Muzeum Antropologiczne i zoo. Prowadzi tam osobna, boczna alejka. Dzi? wal? t?umy z dzie?mi. Pogoda jak zwykle letnia. Przy wlocie do alejki zauwa?amy solidne, metalowe barierki, stoj?ce jednak?e nie w poprzek drogi, ale wzd?u?. Wej?cia zabezpieczone s? ko?owrotkami licz?cymi zwiedzaj?cych, jak na meczach pi?karskich. Dodatkowo tkwi w nich te? mundurowy stra?nik, sprawdzaj?cy baga? i personalia ka?dego wchodz?cego. Wewn?trz tych barier ludzie poruszaj? si? g?siego w kilku rz?dach. Bariery nakazuj? i?? prosto i nie mo?na ju? si? ani cofn??, ani wyprzedzi?. Idziemy wi?c tak dobrych kilkaset metrów. U wyj?cia znów ko?owrotki, znów stra?nik i kontrola. Potem ci, co id? do muzeum, mog? i?? dalej swobodnie, a zoo-fani poddawani s? kolejnej kontroli u bram. Nigdzie na ?wiecie nie widzia?em tak pieczo?owicie pilnowanych s?oni i ?yraf. Za to wst?p jest bezp?atny.
Zaraz za bram? barczysty stra?nik w paramilitarnym mundurze zabrania nam wej?cia w alejk? wiod?c? do ?yrafy. Ka?e nam si? wt?amsi? w t?um pod??aj?cy jedyn? s?uszn? drog? - do ma?p. Po ma?pach czas na tygrysy, ale t?um porusza si? powoli i trzeba si? przeciska?, ?eby zobaczy? zwierz?tko. Tygrys, jak i wi?kszo?? ma?p, ma wygodnie urz?dzony wybieg, odgrodzony od publiczno?ci grub? szyb?. Nie ma krat, tote? zwierz? podchodzi bardzo blisko, dotykaj?c niemal szyby. Nast?pny z kolei jest tygrys bia?y. To ciekawostka, bo takich tygrysów jest bardzo niewiele. Ten odgrodzony jest od szyby szerok? fos? ze sztucznym potokiem. Musia? by? chyba nerwowy... Za potokiem zrobiono mu strom? i wysok?, malownicz?, zatrawion? i zadrzewion? wysp?. Gdyby nie tygrys, by?oby to pi?kne miejsce do opalania si?. Potem s? cudownie kolorowe papugi. Próbuj? nauczy? jedn? przynajmniej jednego polskiego przekle?stwa, ale t?um pcha nas dalej. Przewalamy si? ko?o nast?pnych pawilonów. Wsz?dzie t?um. Gdy dzieci, zobaczywszy ?ó?wie, podbieg?y do szyby, natychmiast zjawi? si? stra?nik i zwróci? rodzicom uwag?, ?e dzieciaki stoj? za blisko. Chyba zbytek ostro?no?ci. Zaczynam czu? si? jak w wi?zieniu. My obserwujemy zwierz?ta, sami jeste?my obserwowani przez kapusiów, a tych te? pewnie kto? jeszcze nadzoruje. Prawdziwe zoo! Przed jednym z pawilonów dziki t?um; wrzeszcz?ce dzieci, podekscytowani doro?li. To w ?rodku, za przyciemnionymi szybami siedz? sobie ma?e pandy. Misie panda bardzo rzadko przystosowuj? si? do niewoli i o rozmna?aniu nie ma raczej mowy, ale Mexico ma je a? dwa. Misie le?? leniwie, gapi?c si? na dzieci swymi jakby smutnymi oczyma. Futerka maj? bia?e, ale oczy otacza czarna plamka w kszta?cie ?ezki, nadaj?ca im ów smutno-melancholijny wyraz. Dzieci wo?aj?: "Pandi! Pandi!". Najch?tniej zabra?yby je do domów, bo misie wygl?daj? jak pluszowe maskotki. Rodzice robi? zdj?cia, cho? przez ciemne szyby niewiele wida?. Odwiedzamy jeszcze nied?wiedzie i trafiamy na naszego kanadyjskiego karibu. Mówi? mu "Hi! How are you?", bo to troch? tak jakby spotka? rodaka za granic?. Wygl?da tak jako? smutno. Wcale mu si? nie dziwi?. Tak samo rozczuli? mnie bocian w winnipeskim zoo. Podszed? tu? do mnie zupe?nie blisko, jakby czeka?, ?e wyjm? dla niego ?ab? z kieszeni. Te? wydawa? mi si? ma?y i smutny. Jaki? dzieciak za plecami pyta? mamy: "Mamo, a co to jest?". - "To jest..." - tu mama dyskretnie zerkn??a na wywieszon? tabliczk? - "To jest stork, darling". No, jak mo?na nie zna? naszego poczciwego bociana, ?eby a? podpiera? si? ?ci?g??! - oburzy?em si? w ?rodku. Bociek by? przesympatyczny. Chyba go b?d? odwiedza? cz??ciej.
W ko?cu zrobili?my kó?ko wymagane przez stra?nika. W dali wida? by?o ?yraf?, jak kiwa g?ow? do fanów. Ale u wej?cia do alejki zagrodzi? nam drog? ten sam stra?nik: "Do ?yrafy nie wolno! Pi?ta godzina! Zamykamy!". Pos?a?em mu pod nosem kilka "fucków", ale i tak nie zrozumia?. Pod bram? handlarze sprzedaj? tandetne zwierz?tka z modeliny. Jestem z?y, bo nie zd??y?em wszystkiego obejrze?. Idziemy wi?c do Muzeum Antropologicznego, które na szcz??cie otwarte jest do pó?nych godzin. U wej?cia wielki na trzech ch?opa pomnik jakiej? maszkary azteckiej i napis sugeruj?cy, ?e dobrze trafili?my. Budynek muzeum bardzo nowoczesny i rozleg?y, otoczony fontannami. Nie szcz?dzono marmurów. Bilety za to drogie i nie ma zni?ek. Oni tu wiedz?, ?e takich eksponatów nie ma nigdzie na ?wiecie, wi?c jak chcesz zwiedza?, to p?a?.