Cz??? 7
Z ?a?ni schody wiod? w gór? i w dó?. Na gór? prowadzi tabliczka: CELE, a na dó?: GROBY. Wybieram, oczywi?cie, to drugie i po chwili znajduj? si? w pomieszczeniu podziemnym, pi?knie jednak odrestaurowanym, o stropie pomalowanym na z?oto-turkusowo. Sprawia to wra?enie wn?trza piramidy egipskiej, bo z?ote wzory na turkusowym tle troch? s? podobne do hieroglifów. W pomieszczeniu znajduj? si? mumie. Spoczywaj? w starych, przypróchnia?ych trumnach o szklanych wiekach. Nosz? na sobie stare, cz??ciowo spróchnia?e stroje, takie jak dzi? zobaczy? mo?na na hiszpa?skich filmach z epoki. Mumie nie maj? ju? ust, skóra jest zasuszona, ale we mnie budz? raczej sympati? ni? strach. Chyba mo?na by do nich pogada? jak do ?ywych ludzi. Cisza tego pomieszczenia tworzy jaki? niepowtarzalny klimat; jeste?my tam sami: ja - ?ywy facet z epoki komputerów, i oni - z ca?kiem innego ?wiata, bogatsi o jedn? tajemnic? wi?cej. A jednak czuj? si? tu jako? spokojnie i swojsko. Obchodz? ich jak dobrych znajomych. Nie wszyscy byli mnichami. Niektórzy nosz? do?? bogate szaty, ozdobione chustami lub szalami. Kto? z nich by? wyra?nie ubogim cz?owiekiem. Jego ubranie nawet wtedy by?o chyba ?achmanami. Napis mówi, ?e zw?oki te odnaleziono przypadkowo podczas prac remontowych. Wielu z nich nie zidentyfikowano. Mo?e mnisi chowali w swoich podziemiach tak?e znaczniejszych obywateli? Mo?e w?ród nich pochowano te? jakiego? s?ug? ko?cielnego? Dalej przygl?dam si? m?odej kobiecie o d?ugich, czarnych w?osach, których resztki widoczne s? jeszcze na czaszce. Kobieta ma bogaty, koronkowy i haftowany strój z roz?o?ystym ko?nierzem, podbity wyp?owia?ym ju? dzi?, ró?owym materia?em.
Oparta o ?cian? stoi jeszcze jedna trumna z mumi? o u?miechni?tej twarzy. Wszystkie inne twarze s? powa?ne, tak jak ?mier? je zwykle pozostawia. Sprawdzam to jeszcze raz dok?adnie, bo mo?e to tylko ubytek warg sprawia takie dziwne wra?enie, ale nie! M??czyzna w trumnie wygl?da tak, jakby zmar? z u?miechem na twarzy. Poniewa? sta? przedostatni w rz?dku, wychodz? z podziemi nastrojony zdecydowanie pozytywnie, ?a?uj?c jednak?e odebranych mi aparatów do zdj??.
Wychodz? na gór?, by zobaczy? mnisze cele. Pod?oga skrzypi ze staro?ci. Labirynt korytarzy, w nim po obu stronach stare drzwi - wszystkie zamkni?te na g?ucho. Tylko jedna cela otwarta. Rozmiar celi do?? komfortowy, ale urz?dzona jest bardzo surowo: drewniana, wysoka prycza, z której niebezpiecznie by?oby w nocy spa??, drewniany stolik, takie? krzes?o i krzy?akowy stojak na dzban z wod?. To wszystko. Jeszcze na ?cianie wielki religijny obraz i krzy?. Oprócz pokojów, na pi?trze jest jeszcze kaplica wewn?trzna. Tu odbywa?y si? nabo?e?stwa. Kaplica jest spora, bo znajduje si? dok?adnie nad zachrysti?. Oprócz kilku starych rze?b stoi tu przepi?kny, bogato zdobiony i z?ocony o?tarz, podobny bardziej do cerkiewnego ikonostasu. Jednak gdy podchodz? bli?ej, pod?oga trzeszczy ostrzegawczo. Klasztor musia? zosta? przeniesiony chyba nie tylko ze wzgl?dów urbanizacyjnych. Gdyby do kaplicy wesz?o trzydziestu t?u?ciutkich braciszków, pod?oga pewnie by nie wytrzyma?a. Przechodz? dalej wzd?u? korytarza i trafiam na niewielk? wn?k? z napisem TRIBUNA. Przed nosem mam jaki? mniejszy o?tarzyk, po lewej pod ?cian? jaka? ?wi?ta z oczami w s?up, a po prawej pó?torametrowa posta? Jezusa z d?oni? uniesiona w ge?cie NO PASARAN! (Nie przejdziecie!) broni przej?cia gdzie? dalej. Przeciskam si? jednak mi?dzy Najwy?szym a ?cian? i nagle staj? na niewielkim balkoniku, który znajduje si? ju? na pi?trze przyleg?ego ko?ció?ka. Doskonale wida? z niego o?tarz. To st?d zakonnicy mogli ogl?da? msze, nie b?d?c sami widziani z do?u, ani te? nie widz?c ludzi zgromadzonych w ko?ciele. Regu?a zakonu wymaga?a bowiem od nich ?ci?lej klauzury, czyli zakazywa?a kontaktów ze ?wiatem zewn?trznym. Nawet ogl?dania bli?nich, o ile nie nale?eli do zakonu.
Po wyj?ciu z klasztoru znalaz?em si? na jego wewn?trznym dziedzi?cu. Kwadratowe patio tchn??o absolutn? cisz?. Tylko na samym ?rodku cichutko pluska?a pi?kna fontanna z bia?o-niebieskich kafelków w ro?linne motywy. To tu mnisi wychodzili "na wybieg". Uwierzcie mi - by?y tu znakomite warunki do kontemplacji i rozwa?a?. Parter tworzy?y malownicze arkady czy te? podcienia w hiszpa?skim stylu, a pod nimi proste, drewniane ?awy zaprasza?y do wypoczynku. Po ca?odziennym zwiedzaniu mia?em powa?ne problemy z po?egnaniem zacisznej atmosfery klasztoru Del Carmen i z w??czeniem si? z powrotem w t?tni?cy jazgot Mexico City.
W niedziel? znów odwiedzamy Guadalupe. Jeszcze nie wszystko tam widzieli?my. W bazylice zmieni?a si? dekoracja: pojawi?y si? choinki i liczne kolorowe i migaj?ce lampki. Jest te? skromny ??obek. Udajemy si? do Muzeum Bazyliki, które znajduje si? na ty?ach starej bazyliki. Kiedy? by? tam pa?ac biskupi, dzi? za niewielk? op?at? mo?na ogl?da? jego wn?trze pe?ne zabytków sakralnych przeniesionych b?d? to ze starej bazyliki, b?d? te? pozostawionych w spadku przez biskupa. Pa?ac - jak przysta?o na siedzib? zwierzchnika ko?cio?a - musia? by? do?? wytwornym mieszkankiem; ?wiadcz? o tym meble i marmurowe schody, atoli z eksponatów ciekawe s?: stary krucyfiks i monstrancja z XVII wieku oraz o?tarz ze starej bazyliki. Do pa?acu wchodzi si? przez d?ugi i ciemny jak tunel korytarz. ?ciany tego korytarza, cho? wysokie na kilka metrów, wy?o?one s? kolorowymi tabliczkami-obrazkami malowanymi r?cznie i bardzo ju? dawno, bo farba oblaz?a albo wyblak?a. Obrazki te wygl?daj? jak naiwne malarstwo wspó?czesne - jaki? Nikifor czy co? w tym rodzaju. Wkrótce okazuje si?, ?e to wota dzi?kczynne pozostawione Matce Boskiej przez wdzi?cznych Meksykanów w zamian za cuda faktyczne czy domniemane. Obrazki przedstawiaj? sytuacje, w których Matka Boska przysz?a z pomoc?, oraz krótkie notatki od ofiarodawców. Na jednym z malunków wida? posta? le??c? na torach kolejowych i znikaj?cy w dali poci?g, a nad tym posta? Maryi oraz notatk?: "Dziewicy z Guadalupe dzi?ki za zachowanie ?ycia. Pedro Gonzales 1921". Albo m??czyzna kl?cz?cy obok ?ó?ka z chor? kobiet?; nad ?ó?kiem posta? Matki Boskiej i napis: "za uzdrowienie mojej ?ony Aurelii - dzi?kuj?". Niektóre z obrazków s? bardzo stare. Te u samego szczytu - niemal nieczytelne.
Wieczorn? msz? odprawia trzech ksi??y z trzech ró?nych krajów - w tym z USA, bo zjawi?a si? pielgrzymka ze Stanów. Po mszy ksi??a zapraszaj? na wspólne spotkanie "wszystkich, którzy s? z zagranicy". Nie bez problemów udaje si? nam zdoby? od pielgrzymów informacj? o miejscu tego spotkania. Zachowuj? si? troch? dziwnie i ha?a?liwie, co deprymuje przechodniów, ale w ko?cu ka?demu wolno by? szcz??liwym, nie? Miejsce spotkania okazuje si? luksusowym hotelem, a pielgrzymi zamo?nymi biznesmenami i emerytami. Po niektórych dostatek wr?cz ?cieka. Siadamy na kanapie, ale oni nas nie zauwa?aj?. Weso?o komentuj? ostatnie zakupy. Przedstawiamy si? jako studenci Polacy. Ameryka?ski ksi?dz komentuje to tak: "A nie wygl?dacie jak Polacy!". Ma?o mnie szlag nie trafi?, bo ciekawe, jak niby powinien wygl?da? Polak zdaniem ameryka?skiego klechy, ale siedz? cicho, bo chc? zobaczy?, co b?dzie dalej. Pobie?nie przedstawiono nam cele pielgrzymki: s? fundacj? na rzecz rozpowszechniania kultu Matki Boskiej z Guadalupe i utrzymuj? si? z dobrowolnych sk?adek cz?onków. Ksi?dz zaprasza do modlitwy. Wchodzimy do luksusowego, klimatyzowanego pomieszczenia, go?cie siadaj? na krzes?ach, ale nadal trwaj? g?o?ne rozmowy, ?miechy, kto? ci?gnie coca-col?, kto? zagryza ciastkiem. Ksi?dz zapuszcza ró?aniec. Sporo czasu trwa, nim ludzie to zauwa??. Przy którym? "?aski pe?na" odbija mu si? dono?nie, ale zaraz dodaje: "to wina tutejszej sto?ówki", po czym niezra?ony kontynuuje: "Pan z Tob?...". Po sko?czonym ró?a?cu o?wiadcza, ?e jedna z uczestniczek mia?a codzienne widzenie ?wi?tego Józefa i jak zwykle otrzyma?a od niego or?dzie. Or?dzia te zwykle kierowane s? do ojców i m??ów, ale dzi?, gdy posz?a na wzgórek za bazylik?, zobaczy?a nie tylko ?w. Józefa, ale tak?e Matk? Bosk? Guadalupe z Dzieci?tkiem Jezus na r?ku (!), a nawet Indianina Juana Diego. S?owem, ?wi?ta Rodzina w komplecie i jeszcze z atrakcj? w tle. Pi?kny obrazek. Si?? powstrzyma?em si? od pytania, czy nie mieli czasem w r?ku tabliczki z napisem :"Pozdrowienia z Guadalupe!". Matka Boska podobno tym razem zabra?a glos i przekaza?a or?dzie dla wszystkich. S?owom tym towarzyszy?y ciche "ochy" i "achy" naszych pielgrzymów, po czym wielebny odczyta? to or?dzie. By?o ono tak ogólne, ?e wr?cz nic nieznacz?ce: "Dzieci moje ukochane! Bardzo si? z was ciesz? i raduj? i dumna jestem, ?e jeste?cie pos?uszni waszym ksi??om. Z nich jestem te? dumna, bo s? mi pos?uszni i pami?tajcie by? im dalej pos?uszni". I dalej w tym stylu. Jak na Matk? Bosk?, istot? wy?sz? i inteligentn?, tekst raczej ma?o odkrywczy. Tu nast?pi? ma?y zgrzyt, bo jedna z uczestniczek nie?mia?o wspomnia?a o swej prywatnej pro?bie, któr? wizjonerka obieca?a przedstawi? Najwy?szej Instancji. Wizjonerka zaj?kn??a si?, ale tylko na moment. "Mam odpowied? dla ciebie na górze, w pokoju. Przynios? ci j? po spotkaniu". Pielgrzymi byli jednak uparci: "Czy mog? zobaczy? ten papier, na którym zapisano or?dzie?" - zapyta? jaki? facet. "Nie" - odpowiedzia? mu inny, dostatnio ubrany pan. "Ja jestem sekretarzem odpowiedzialnym za rozsy?anie tre?ci widze? do cz?onków fundacji. Ten tekst zosta? zapisany odr?cznie przez wizjonerk? i nie mo?e by? traktowany oficjalnie. W ci?gu tygodnia zostanie przepisany i przy?l? ci go faksem". Niedowiarek ucich?. Po spotkaniu zagada?em do innych ksi??y obecnych na spotkaniu. Zachowywa?em si? tak jak oni: g?o?no i z u?miechem. Niespodziewanie dowiedzia?em si?, ?e w grupie ojca Johna jest co najmniej sze?ciu wizjonerów i ka?dy ma inne wizje i innych ?wi?tych. Grupa liczy?a ok. 30 osób, a podobno nie wszyscy jeszcze zwierzyli si? z widze?. "Oooo! Sze?ciu wizjonerów! To pi?kny rezultat!" - zdziwi?em si? uprzejmie, a w duchu pomy?la?em, ?e nawet najwi?kszym mistykom ?wi?ci nie pojawiali si? tabunami i na ka?de zawo?anie. Albo grupa ojca Johna zostanie ?ywcem wzi?ta do nieba, albo co? tu jest nie tak... Tu przypomnia?y mi si? wyk?ady z socjologii u prof. Goffa (?e go wymieni? z nazwiska, bo wart jest tego) na temat sekt i jako ?ywo stan??y mi przed oczami robione notatki: bezwzgl?dne pos?usze?stwo wobec przewodnika, wybór wy??cznie bogatych osób, przekazywanie maj?tków na rzecz sekty... w sumie sporo si? zgadza?o. Ale ?eby by? ca?kiem pewny, przedstawili?my si? jako biedni studenci i... nikt nam nie zaproponowa? wspó?pracy.
Ameryka?skim zwyczajem wymieni?em wizytówki z "rzecznikiem" grupy, kilkakrotnie zaznaczaj?c, ?e jestem zainteresowany przyst?pieniem do ich fundacji. Do dzi? nie otrzyma?em odpowiedzi, czego zreszt? wcale mi nie ?al.
W ka?dym razie z ulg? opu?cili?my ekskluzywny hotel i poszli?my do Arby'ego na lody, bo ju? by?o po pó?nocy. Arby's - w Kanadzie ?redniej klasy bar szybkiej obs?ugi, tutaj wystawi? schludn? i eleganck? restauracyjk? samoobs?ugow?, w której serwowano drobne przek?ski hamburgeropodobne. Zamówienie sk?ada?o si?, chyba dla wi?kszego szpanu, elektronicznie. Przy ladzie sta?y kolorowe monitory z hiszpa?skoj?zyczn? instrukcj?: "Jak chcesz dosta? je??, to po?ó? r?k? na tym zielonym kwadraciku". Po?o?y?em r?k?. Zapali?o si? menu. "Jak co? wybierzesz, to dotknij tej nazwy paluchem". Chcieli?my kaw?. Kawy w spisie nie by?o. Lodów te?. Rysiek dotkn?? czego? tam przypadkowo i wy?wietli? si? rachunek: 450 peso. "P?acisz gotówk? czy czekiem?". Uciekli?my w panice, ale podbieg? do nas szef. Móg? mie? z 18 lat. "R?cznie" zamówili?my kaw? i lody. Przyniós?. Bar by? niemal pusty, noc jak majowa. Po zjedzeniu poszli?my do kasy zap?aci?. Kasjer - mo?e 17-latek, bez s?owa wskaza? na monitor. Szamotali?my si? z nim chyba z 5 minut, a? wreszcie pomóg? nam dosta? si? do kawy i lodów. Zap?acili?my. A ?e by?o ciep?o i mi?o, gapili?my si? na wideoklipy, które akurat sz?y w telewizji. Po chwili kelner przyniós? nam... lody i kaw?. Próby t?umaczenie na nic si? nie zda?y. Wcisn?li?my w siebie drugie lody. Gdy poszli?my p?aci? i t?umaczy? nieporozumienie, wylecia? szef. Roztrz?siony zacz?? nas przeprasza? i na wszelki wypadek zacz?? przygotowywa? kolejne porcje lodów. Uda?o mi si? go powstrzyma?, ale za to kelner przyniós? nast?pn? kaw?. Znajomo?? j?zyków to jednak wielki skarb!