W nocy jako? nie bardzo mog? zasn?? - chyba troch? daje mi popali? wysoko??. O pó?nocy mamy pobudk?, na ?niadanie dostajemy herbat? i ciastka. Troch? czuj? si? niepewnie, nie wiem, czy z niewyspania, czy na skutek wysoko?ci, ale najpewniej z obu powodów. Niemniej spr??am si? i startujemy. Wychodzimy jako ostatni zespó? na szczyt, z racji tego, ?e - jak powiedzia? nasz przewodnik - jeste?my silni i mamy dobre tempo. Ale najpierw wszyscy chwytamy si? za r?ce, po czym Severin w swahili wypowiada jak?? mantr? b?d? jemu tylko znane zakl?cie, które ma zdecydowa? o powodzeniu naszej akcji. W ko?cu ka?dy sposób jest dobry na osi?gni?cie sukcesu. Przy ?wietle czo?ówek, maj?c w plecakach tylko butelk? z wod?, systematycznie pniemy si? w gór?. Zaczynamy dogania? pierwszych maruderów, którzy wyszli godzin? przed nami. Kilka ledwo ?ywych osób, które przegra?y z w?asnym organizmem, schodzi podtrzymywanych przez przewodników. Tymczasem nam idzie si? coraz lepiej, zw?aszcza ?e moje wszelkie dolegliwo?ci min??y. Po 4,5 godzinach osi?gamy Stella Point (5745 m n.p.m). Nasza trójka (bez Ola, który tradycyjnie zacz?? mie? problemy z wysoko?ci?) jako pierwsza o 6.03 czasu lokalnego dociera na szczyt - Uhuru Peak (5895 m n.p.m).
Robimy zdj?cia przy tablicy oznajmiaj?cej, ?e stoimy na dachu Afryki. Jest zimno (woda w butelce zamarz?a) do tego stopnia, ?e z trudno?ci? robi? zdj?cia (palce zamarzaj?). Na szczyt docieraj? pozosta?e ekipy i Olo, który mimo problemów z pawiami dzielnie i z wielk? determinacj? par? naprzód. Tak wi?c zdobyli?my Kilimand?aro w komplecie - realizuj?c tym samy g?ówny cel naszej afryka?skiej przygody.
W tym czasie wschodzi s?o?ce i robi si? troch? cieplej. Podziwiaj?c jedyny w Afryce lodowiec, zaczynamy schodzi? na dó?. Po dwóch godzinach jeste?my z powrotem w Barafu Camp. Tam dostajemy gor?c? zup? grzybow?, herbat? i u?cisk r?ki od ca?ego zespo?u. Nasi czarni znajomi ciesz? si? tak samo jak my ze zdobycia Kili. To równie? cz??ciowo ich zas?uga, a zarazem dobra reklama dla ca?ego zespo?u, który za miesi?c wyruszy znowu z kolejn? grup? potencjalnych zdobywców Uhuru.
Jeszcze tego samego dnia pakujemy si? i schodzimy na noc do Mweka Camp (3100 m n.p.m). Po po?udniu jemy ostatni obiad i umawiamy si? wszyscy na po?egnaln? imprez? w Arushy, na któr? zapraszamy ca?? czwórk?, która dla nas pracowa?a.
Wr?czamy te? napiwki: 60 USD dla przewodnika, po 35 USD dla asystenta i kucharza oraz po 25 USD dla tragarzy. Napiwki, cho? tak si? nazywaj?, s? w rzeczywisto?ci praktycznie jedynym wynagrodzeniem, jakie otrzymuj? tragarze, kucharz i chyba przewodnik. Poniewa? byli?my bardzo zadowoleni i wr?cz pe?ni podziwu dla profesjonalizmu ca?ego zespo?u, dali?my troch? wi?ksz? zap?at?, ni? opisywa? to przewodnik.
Szóstego dnia schodzimy do Mweka Gates, gdzie dostajemy certyfikaty potwierdzaj?ce wej?cie na Kilimand?aro. Czekaj?c na nasz powrotny minibus, testujemy bardzo lokalne bananowe piwo, które mniej wi?cej wygl?dem i smakiem przypomina piwo pszeniczne. W ko?cu przez Moshi wracamy do Arushy. Wieczorem zgodnie z umow? idziemy do knajpy, gdzie graj?c w bilard i poch?aniaj?c pyszne afryka?skie piwa (polecam tuskera), relaksujemy si? do pó?na w nocy.