W kolejnym dniu osi?gamy w trzy godziny Saddle Hut (3570 m n.p.m). Droga praktycznie ca?y czas biegnie wiecznie zielonym deszczowym lasem. Po drodze mamy mo?liwo?? zobaczenia kilkunastu antylop i niesamowitej wprost ro?linno?ci. Wypijamy dost?pne w schronisku w cenie 3000 szylingów piwo, po czym wychodzimy na Little Meru (3820 m n.p.m). Wieczorem jemy skromn? kolacj? i idziemy na krótko spa?. Ju? o 1.30 w nocy mamy pobudk?, a w pó? godziny pó?niej wyruszamy na szczyt. Jest pogodna noc (jeste?my ponad chmurami), ?wieci ksi??yc, idzie si? ca?kiem nie?le. W po?owie drogi wbijamy si? w bardzo sypki i stromy popió? wulkaniczny, tak?e idzie si? o wiele gorzej. Robi si? te? zdecydowanie ch?odniej i zaczyna du?o mocniej wia?. Olo w ogóle odpad?, dopad?a go choroba wysoko?ciowa, my tymczasem powoli, ale systematycznie pniemy si? w gór?, a? po 4 godzinach, wraz ze wschodem s?o?ca, osi?gamy szczyt Mount Meru (4566 m n.p.m).
Widok z góry jest wspania?y: pod nami morze chmur, a przed nami pierwsze promyki s?o?ca, które leniwie zaczynaj? si? przebija? zza... Kilimand?aro! Nareszcie widzimy najwy?sz? gór? Afryki. Ju? za tydzie?, jak wszystko dobrze pójdzie, b?dzie nasza. Udaje nam si? te? zobaczy? bardzo rzadkie zjawisko, jakim jest widmo z Brokenu. Powoli na szczyt wchodz? pozostali tury?ci, zaczyna si? wi?c robi? do?? t?oczno. Zrobiwszy zdj?cia i nasyciwszy si? w pe?ni widokami, schodzimy w dó?. Dopiero teraz, gdy zrobi?o si? jasno, widzimy, jaki szmat drogi pokonali?my tej nocy. Po trzech godzinach docieram do Saddle Hut, tam spotykam Ola, który z nieweso?? min? wyja?nia swoje problemy z wysoko?ci?. Wida?, ?e jest mocno wkurzony, zw?aszcza ?e w perspektywie jest jeszcze prawie sze?ciotysi?czne Kili. Tymczasem przychodz? ch?opaki, zatem pakujemy si? i rozpoczynamy w?drówk? powrotn? do Momela Gate - 3000 m w pionie na dó? w 4 godziny! Jak na jeden dzie? - to ca?kiem konkretna wyrypa. Nic wi?c dziwnego, ?e wieczorem idziemy na konkretny posi?ek do hinduskiej knajpy, a potem na zas?u?ony odpoczynek w Meru Inn.
Arusha - Machame - Kilimand?aro (Uhuru Peak 5896 m n.p.m.) - Mweka - Arusha
Ca?y nast?pny dzie? odpoczywamy i w?óczymy si? po Arushy. Mamy do?? czasu, aby wys?a? pocztówki, posiedzie? na necie, napi? si? piwa i kupi? przeró?ne pami?tki na bazarze. G?ównie s? to drewniane figurki zwierz?t, maski, koraliki. Rano pakujemy si? do busa, wraz z nasz? grup?, która b?dzie z nami przez 6 dni. S? to: przewodnik - Severine, asystent przewodnika - Hashimo, kucharz - Gibson i tragarze - George i Edwin. W takim oto sk?adzie b?dziemy zdobywa? Kilimand?aro.
Doje?d?amy do Machame Gate, gdzie za?atwiamy wszelkie formalno?ci zwi?zane z wej?ciem do parku oraz pakujemy rzeczy potrzebne podczas trekkingu, czyli dwa namioty (jeden dla nas, drugi dla porterów i przewodnika) oraz jedzenie. Wszystkie nasze rzeczy osobiste znów jako nieliczni niesiemy sami. W ko?cu ruszamy. W tym dniu droga biegnie przez deszczowy las, który dos?ownie jest deszczowy. Przedzieramy si? przez niesamowite wprost b?oto, trzeba przy tym szalenie uwa?a?, ?eby si? nie po?lizgn??. Bardzo przydaj? si? kijki teleskopowe. Mimo wszystko idzie si? ca?kiem dobrze i do?? szybko, po drodze mijamy turystów chyba z ca?ego ?wiata. Mój podziw wzbudzaj? tragarze, którzy d?wigaj? olbrzymie wory i baniaki na... w?asnej g?owie. Po trzech godzinach jako jeden z pierwszych docieram do Machame Camp (3100 m n.p.m.), z którego po raz pierwszy z bliska wida? Kili.
Po chwili dociera reszta naszej grupy, a za ni? inni, którzy tego samego dnia co my zacz?li trekking. Powoli ca?a polana zaczyna zape?nia? si? stawianymi namiotami. Wrzucamy do naszego namiotu karimaty, ?piwory i plecaki, po czym przenosimy si? do s?siedniego, w którym ju? czeka na nas gor?ca herbata i popcorn. Podczas gdy, zajadaj?c popcorn, wymieniamy si? naszymi spostrze?eniami z pierwszego dnia wyprawy, to nasi ch?opcy, pod czujnym okiem Gibsona, gotuj? obiad. Idzie im to niezwykle sprawnie, wida?, ?e maj? spore do?wiadczenie. Nie mogli?my wyj?? z podziwu dla nich, bo przez te 6 dni ani razu nie powtórzyli ?adnej potrawy, codziennie serwuj?c nam co? innego. Za ka?dym razem jedzenie by?o przepyszne, sk?ada?o si? z zupy, drugiego dania i na deser owoców. Nic dziwnego, ?e nie szcz?dzili?my Gibsonowi pochwa?, tym bardziej ?e wszystko by?o przygotowywane w naprawd? sparta?skich warunkach.