Poszli?my zdobywa? kolejny szczyt. Tym razem droga by?a zdecydowanie d?u?sza. Na pocz?tku chcieli?my sobie j? skróci?, ale weszli?my zbyt wysoko i mocno musieli?my si? pó?niej napoci?, aby po ruchomych ska?ach zej?? w bezpieczne miejsce. By?o troch? niebezpiecznie, ale na szcz??cie wszystko sko?czy?o si? dobrze i zeszli?my ponownie na szlak. Po drodze nie spotkali?my ?ywej duszy, s?o?ce znowu grza?o niemi?osiernie, a my ca?y czas szli?my przed siebie. Szlak nie by? dobrze oznaczony, tzn. by? kiedy?, ale farba ju? wyblak?a i z trudno?ci? odnajdywali?my znaczki. Poza tym góry sprawia?y wra?enie jakby mia?y si? zaraz rozsypa?. Bardzo cz?sto ska?a bez trudu od?amywa?a si? od reszty i zostawa?a w r?kach. Po kilku godzinach drogi weszli?my na szczyt. Znajdowa?a si? tam metalowa skrzynka z zeszytem wpisów i piecz?tk?. Z niej odczytali?my, ?e jeste?my na górze o nazwie Kom Ku?ki (2487 m n.p.m.). Przegl?daj?c wspomniany ju? zeszyt z wpisami, stwierdzili?my ze zdziwieniem, ?e od 20.08.1983 roku (data pierwszego wpisu) nie by?o tutaj ?adnego Polaka, a przynajmniej takiego, który chcia?by si? wpisa?. Poza tym nie zauwa?y?em ?adnego wpisu turystów z zagranicy (poza Czechami). Wi?kszo?? by?a pisana cyrylic?. Z dum? zapisali?my swoje nazwiska i podpisali?my pod nimi: Polska.
O siedemnastej byli?my z powrotem. Umyli?my si? i poszli?my na obowi?zkow? kaw? do Desy, kolejnej poznanej wczoraj "pasterki". Desa mia?a trzydzie?ci lat, by?a nauczycielk?, uczy?a w przedszkolu w Andriejevicach. Mieszka?a razem i siostra z matk? (bardzo mi?? siedemdziesi?cioletni? babuni?, której bardzo przypadli?my do gustu). Dowiedzieli?my si? ?e wszyscy tutejsi pasterze pochodz? z Andriejewic, gdzie maj? swoje domy. Mieszkaj? tam przez jesie? i zim?, a wiosn? i lato sp?dzaj? na wypasie w górach. Desa w czasie wakacji, kiedy nie pracowa?a pomaga?a matce. Jak mo?na si? by?o spodziewa?, kawa nie sk?ada?a si? tylko z kawy. Musieli?my spróbowa? kwa?nego mleka, sera, chleba, nale?ników i ciastek. Na drog? dostali?my jeszcze ciacha i jab?ka, a na obiad puszk? groszku ze "?winin?". Spa? k?adli?my si? objedzeni.
Dzie? 33.
Tego dnia postanowili?my zrobi? dzie? przerwy w chodzeniu po górach i zej?? w dó? do Andrejevic. Rano poszli?my znowu na kaw?. Zostali?my te? ponownie obdarowani prowiantem: gor?cym chlebem w?asnej roboty, jab?kami i puszk? sardynek.
O w pó? do drugiej ruszyli?my do Andriejevic. Piechot? po godzinie dotarli?my do Tresnjevika, gdzie wypili?my zimne piwo. Teraz czeka?o nas 18-km asfaltówk? w dó?. Na szcz??cie po chwili marszu z?apali?my stopa. Na dole zrobili?my niezb?dne zakupy i zjedli?my obiad w barze - 4 kie?baski z grilla, chleb i sok za 4 DM. Drog? powrotn? pokonali?my autostopem. Wieczorem na kolacj? zjedli?my "?winin?" z groszkiem, która, niestety, pó?niej zaszkodzi?a Agacie. W ruch posz?y krople ?o??dkowe, po raz pierwszy na tym wyje?dzie.
Dzie? 34.
zrobili?my kolejny dzie? odpoczynku. Agata nadal si? kurowa?a, a ja ponownie uda?em si? do Andrejevic po zakupy, gdy? okaza?o si?, ?e wyliczony wcze?niej prowiant nie starczy na kolejne 2 dni pobytu. Pod??aj?c asfaltówk? w czterdziestostopniowym upale, z plecakiem, wzbudzi?em spore zainteresowanie miejscowych seniorów, biesiaduj?cych przy piwie w przydro?nej knajpie. Zaprosili mnie do siebie, podstawili butelk? ze z?ocistym p?ynem i zacz?li wypytywa?, sk?d jestem, co tu robi? i dlaczego w taki skwar id? do góry. Gdy si? wszystkiego dowiedzieli, zatrzymywali ka?dy przeje?d?aj?cy samochód i opowiadali kierowcom, ?e "Polaka trzeba zawie?? do Tresnjevika". By?o z tego sporo ?miechu, bo ?adne auto nie mog?o przedosta? si? przez t? swoist? blokad? drogi. Po krótkim czasie w?adowali mnie do jakiej? ci??arówy, wr?czyli butelk? piwa na drog? i ?yczyli szcz??cia. Ko?o trzeciej by?em ju? na miejscu. Agata czu?a si? ju? znacznie lepiej, wi?c wszystko wskazywa?o na to, ?e jutro pójdziemy zdobywa? ostatni, trzeci szczyt.
Dzie? 35.
Tak te? si? sta?o. Tym razem nie by?o ?adnego szlaku prowadz?cego na szczyt, ale by?y wydeptane ?cie?ki, którymi uda?o nam si? wej??. Nie by?o tu ?adnej tabliczki, nie wiedzieli?my, na jakiej wysoko?ci jeste?my, przypuszczalnie co? ko?o 2400 m n.p.m. Pó?niej we wsi dowiedzieli?my si?, ?e góra nazywa si? Ljuban. Widoki jak zwykle by?y alba?skie, s?o?ce grza?o mocno, a my siedzieli?my na ostatniej górze naszej w?drówki. By?o nam troch? smutno, ?e to ju? ostatni szczyt, ale wszystko si? kiedy? ko?czy. Komovi to niezwyk?e miejsce. ?adnych turystów, tylko trzy wielkie góry, które mieli?my wy??cznie dla siebie. Przepi?kne widoki, go?cinni i mili ludzie, wymarzona pogoda, bez ?ladu deszczu, spokój i cisza - to wszystko gdzie? na granicy Jugos?awii z Albani?. Wydawa?o si? tak pi?kne, ?e a? nierzeczywiste, czuli?my si? tu oderwani od obowi?zków i k?opotów, jakie b?d? na nas czeka? po powrocie.
O siedemnastej wybrali?my si? z ciasteczkami i podzi?kowaniami do Desy i jej matki "na kafu". Pod wieczór odwiedzi?a nas jeszcze wielka czarnogórska zwis?oucha ?winia, zrobi?a dwie rundki wokó? namiotu i znikn??a w lesie.