Komovi (19-24 sierpnia)
O wpó? do ósmej byli?my na miejscu. Z jeepa wysiedli?my ju? w?a?ciwie na po?oninie, której grzbietem pod??ali?my przed siebie. By?o tu rzeczywi?cie pi?knie. Miejsce to by?o po??czeniem polskich Bieszczad z Tatrami. Dooko?a rozci?ga?y si? ?agodne wzniesienia, pokryte u stóp lasami, a na szczytach trawami, mieni?cymi si? od zachodz?cego s?o?ca odcieniami br?zów i ?ó?ci. Po?ród takiego krajobrazu nagle przed nami wyros?y wysokie na dwa i pó? tysi?ca metrów trzy skaliste szczyty górskie. Prowadzi?a do nich droga, któr? mo?na by?o wjecha? samochodem. W oddali pojawi?y si? zagrody pasterskie wraz z drewnianymi domkami. To by?a Stavna. Nieopodal rozbili?my namiot. Wieczorem pod gwiazdami i przy jednej ?wieczce zjedli?my kolacj?, po czym poszli?my na zas?u?ony odpoczynek.
Dzie? 31.
Dzi? postanowili?my wej?? na pierwszy szczyt. Wybrali?my ten, który by? najbli?ej. Nawet nie wiedzieli?my, jak si? nazywa, mapy w?a?ciwie nie by?y nam potrzebne, po prostu trzeba by?o wej?? na sam czubek i tyle. Na pocz?tku znale?li?my nawet szlak, który potem zgubili?my, ale nie przejmowali?my si? tym. Wchodz?c spotkali?my przezabawn? grup? turystów powi?zanych ze sob? lin?. By? to dziadek Vula, pilot wojskowy Rade oraz pi?cioro dziatwy. Schodzili w?a?nie z góry, na któr? my si? wdrapywali?my. Powi?zali si? lin? w ramach bezpiecze?stwa, ale nie wiem, czy taka technika zda?aby egzamin. Zreszt? mniejsza o to, lina stanowi?a nie lada atrakcj? dla "ma?ych alpinistów" i chyba to by?o jej g?ówne zadanie. Zamienili?my z nimi par? zda? i ta przelotna znajomo?? potem zaowocowa?a, ale nie uprzedzajmy faktów. Po?egnali?my dzieciarni? i jej opiekunów i po godzinie znale?li?my si? na szczycie. By? to Kom Wasowiczki, wznosz?cy si? na 2461 m n.p.m. Widoki zapiera?y dech w piersiach! Wokó? nas by?y tylko góry, a najwy?sze z nich wznosi?y si? w Albanii. Zrobili?my obowi?zkowe zdj?cia i ruszyli?my w dó?. Po drodze min?li?my stado owiec, puszczonych samopas, ale poza tym nie spotkali?my ?adnych turystów.
Na po?oninie natkn?li?my si? ponownie na Vul?, Rado i dzieciaki. Wracali jeepem na piknik, który sobie zaplanowali na pobliskiej ??czce. Zostali?my zaproszeni na kaw?. Kawa sk?ada?a si? z: rakiji gruszkowej z drewnianym krzy?em wewn?trz butelki, niksickiego piwa, mi?siwa na ciep?o, pomidorów, sera, papryki z serem w ?rodku, chleba kukurydzianego oraz, oczywi?cie, fili?anki ma?ej, mocnej czarnej kawy... A na deser by? arbuz, rakija, piwo...
Jak na kaw?, by? to wy?mienity sobotni obiad. Po obiedzie czas na odpoczynek. Poszli?my za przyk?adem naszych gospodarzy i legli?my na kocyku, zmo?eni ob?arstwem i upa?em. Obok nas odpoczywa? dziadek Vula, jego ?ona, siostra (matka pilota) i tylko pilot jako wojskowy by? twardy i nie podda? si? leniuchowaniu, lecz zabawia? sze?cioro dzieciaków, wymy?laj?c im najró?niejsze zgadywanki i zabawy. Kawa trwa?a ca?e trzy godziny, a sko?czy?a si? pami?tkow? sesj? zdj?ciow?, wymian? adresów i machaniem na po?egnanie.
Wieczorem podczas k?pieli przy tutejszym ?róde?ku nawi?zali?my pierwsze kontakty z miejscowymi pasterkami (w wi?kszo?ci znacznie posuni?tymi w latach). Nie wiem, kto dla kogo by? wi?ksz? atrakcj?. Znajomo?ci te zaowocowa?y kolejnymi zaproszeniami na kaw?.
Dzie? 32.
Dzie? rozpocz?li?my od ogl?dania wschodu s?o?ca i kawy po turecku u poznanej wczoraj pasterki. Kiedy opuszczali?my jej chat?, us?yszeli?my wo?anie "chod?cie na kafu!", dobiegaj?ce z kolejnego domostwa, ale tym razem grzecznie odmówili?my.