Dojechali?my wreszcie do Agri, po drodze mi?dzy Dogubayazit a Erzurum, gdzie zostali?my zaproszeni do domu naszego kierowcy. To by?o bardzo mi?e do?wiadczenie - ojciec by? naprawd? dumny z kolejnego potomka, a pierwszego syna, a my dla ca?ej rodziny stanowili?my niebywa?? atrakcj?. Cz?stowano nas sowicie owocami i napojami, przyprowadzono nawet mówi?c? po angielsku s?siadk?-studentk?, która pomog?a jako t?umaczka. Niestety, nie mogli?my zabawi? d?u?ej, gdy? przed nami by?a jeszcze d?uga droga, po?egnali?my si? wi?c z naszymi gospodarzami i ruszyli?my dalej.
Kolejny transport podwióz? nas do Askale, a stamt?d z?apali?my stopa bezpo?rednio do Trabzonu. Dotarli?my na miejsce dopiero ko?o 21, a jazda - najpierw z pr?dko?ci? 20 km/h przez godzin? pod gór?, a potem 30 km/h z góry - da?a nam do wiwatu. W mie?cie szybko znale?li?my katolickie schronisko Sankta Maria Katolik Kilisesi (Sumer Sokak 26), gdzie zamierzali?my zosta? dwa dni, by zregenerowa? si?y. Na miejscu mieli?my okazj? pogada? z Polakami, którzy mimo trz?sienia zamierzali jecha? do Stambu?u. Zaraz potem po?o?yli?my si? spa?, a nast?pnego dnia planowali?my zobaczy? wbudowan? w ska?? Sumela Monastery.
19.VIII.1999
Ma?a zmiana planów. Mocno si? rozchorowa?em - biegunka, z?e samopoczucie, os?abienie. Szcz??liwie jeste?my z Europejczykami, którzy biegle mówi? po turecku, wi?c ewentualnie leki na pewno pomog? kupi?. Tymczasem ratuj? si? swoimi medykamentami.
W Trabzonie jest zupe?nie inny klimat - gor?co, pochmurno, wilgotno, bardzo szybko cz?owiek si? poci. Miasto te? ma niepowtarzalny urok - ogromny port, bardzo nowoczesny: znik?y gdzie? czadory, chusty na kobiecych g?owach, pojawi?y si? szpilki, miniówki, ostry makija?. W wi?kszo?ci tak prezentuj? si? liczne tu Rosjanki i Ukrainki, wypoczywaj?ce w charakterze turystek lub zarabiaj?ce jako tzw. "Natasze", czyli prostytutki. Trabzon nosi z tego powodu negatywne miano "tureckiego domu publicznego". Kto pó?nym wieczorem wyjdzie do centrum, ten zrozumie, o co chodzi. Jest tu te? stosunkowo drogo, ale nowoczesno?? miasta rekompensuje to w pewien sposób. W centrum jest pe?no restauracji podaj?cych znakomite ryby, ale pami?tajcie o zasadzie - im dalej st?d, tym taniej. Tu te? mieli?my okazj? spróbowa? narodowego smako?yku sztuki cukierniczej - bahlavy - przypomina ciastko francuskie, ale p?ywa w miodzie i jest tak s?odkie, ?e nie da si? tego zje?? w du?ych ilo?ciach. Jest te? bardzo drogie - kilogram kosztuje 10 $.
20.VIII.1999
Do?? powa?nie choruj?. Dochodzi te? temperatura i spore os?abienie - mam k?opoty z utrzymaniem si? na nogach. Rano telefonujemy do polskiej ambasady w Ankarze, ale odradzaj? nam przyjazd do Stambu?u. Dla pewno?ci dzwonimy jeszcze do konsulatu w Stambule, ale te? proponuj? omini?cie tego miasta. Liczba ofiar ro?nie z dnia na dzie? - wtedy wynosi?a ju? dobrze ponad 6 tysi?cy. Decydujemy si? omin?? Stambu? i pojecha? z Ankary do Izmiru na zachodzie.
21.VIII.1999
Rano pasuj? i poddaj? si?, jad? do miejscowej kliniki. Zawozi nas tam Jahannes, misjonarz z Sankta Marii; bez jego pomocy na pewno mieliby?my du?e problemy z opisaniem objawów. Robi? mi wszystkie badania - krew, RTG klatki piersiowej, ci?nienie itp. Pod??czaj? mnie pod kroplówk?; po godzinie nazywaj? chorob?, wskazuj?c na "turystyczn? biegunk?" spowodowan? "dwoma rodzajami bakterii". Za ten krótki pobyt za?yczyli sobie 60 $, potem musia?em jeszcze kupi? leki za ponad 20 $. Szcz??liwie by?em ubezpieczony i kwot? t? odzyska?em po powrocie do kraju.
22.VIII.1999
Jest lekka poprawa, ale to wci?? nie "ja" sprzed choroby. Dzisiaj niedziela, idziemy na msz? do ko?cio?a katolickiego. Spotykamy tu kilku obcokrajowców, z którymi potem b?dziemy mieli okazj? porozmawia?. W trakcie modlitwy nagle mocno zaczyna mi si? kr?ci? w g?owie i trac? grunt pod nogami. Do ko?ca mszy siedz?. Po niej Johannes zaprasza wszystkich na herbat?, która przeci?ga si? do obiadu. Zamawiamy wszyscy lahmacuny, czyli arabsk? pizz?. Smakuje inaczej ni? te europejskie - ró?ni si? ciastem (jest bardziej cienkie) i smakiem (kwa?na!); cena jednej to oko?o 0,5 $. Niedzielnymi go??mi okazali si? by? Amerykanie - rodzina attache ds. obrony, mieszkaj?cego tu od trzech lat, a tak?e Australijka, która z Polski wyjecha?a 20 lat temu i nadal do?? dobrze mówi?a po polsku. Wybra?a si? w podró? dooko?a ?wiata i zaczyna?a w?a?nie od Turcji, potem zamierza?a jecha? do Iranu, a stamt?d do Europy. W Australii zostawi?a wszystko - prac?, nauk?, przyjació? i wyjecha?a w ?wiat. Godne pozazdroszczenia, zwa?ywszy, ?e mia?a 43 lata...