Liban
Rano z 15-minutowym spó?nieniem wyje?d?amy z Damaszku. Granice mijamy szybko - wiza do Libanu rzeczywi?cie jest darmowa na 48 godzin. Denerwuje nas jednak drugi wpis na pierwszej stronie paszportu. Znowu Syryjczycy wpisuj? jaki? numer ze swojego komputera. Wida? sieci nie maj?. Do Bejrutu doje?d?amy w samo po?udnie. Od razu atakuj? nas taksówkarze, ale my mamy zamiar zrobi? kilkugodzinn? tras? pieszo po centrum i doj?? do dworca, z którego odchodz? minibusy do Baalbeck. Stolica Libanu praktycznie niczym si? nie ró?ni od stolic europejskich. Wsz?dzie bogactwo i przepych, drogie samochody, pi?kne i nowe budynki. Wymieniamy w banku pieni?dze - kurs sta?y 1USD - 1500LL. Ogl?damy parlament i najwa?niejsze ulice w mie?cie. Wida? kilka zburzonych domów, ale naprawd? ma?o. Upa? i du?a wilgo? szybko nas wyka?czaj?, ale tras? zrobili?my tak, jak planowali?my.
Kupujemy w ko?cu po zimnym piwie, które w Libanie jest na ka?dym kroku, i idziemy do busa. Tu niespodzianka, bo jedzie z nami trójka Polaków. S? tak jak my z ró?nych miast i na moje pytanie, gdzie si? poznali?cie, odpowiadaj? "w tamtym roku w poci?gu do Chin". Naprawd? nas to rozbawi?o :-). Okaza?o si? tak?e, ?e znamy si? z jednej grupy dyskusyjnej w Internecie. Praktycznie ca?? tras? s?ucha?em opowie?ci o Chinach i o Tajlandii, gdzie tak?e byli. Mog?em si? dowiedzie? wi?c kolejnych cennych informacji o Indochinach. Coraz bardziej jestem sk?onny w?a?nie tam pojecha? za rok. Na miejscu w Baalbeck pierwsze kroki kierujemy do muzeum Hesboallahu. Tam od razu szok. Muzyka marszowa, dooko?a plakaty, jak to Liban radzi sobie w walce z Izraelem, na ?rodku wielki stó? z rzeczami przechwyconymi armii izraelskiej podczas walk. Naprawd? byli?my zaskoczeni. By?a to wielka propaganda, jaki to Izrael straszny. By? nawet du?y napis: "Lebanon to Israel = Vietnam to USA". Dostali?my tak?e wydrukowane kartki z opisem ostatnich walk.
Dopiero po dok?adnym zwiedzeniu tego miejsca idziemy do ruin, do których w?a?ciwie tutaj przyjechali?my. Musz? przyzna?, ?e spodziewa?em si?, ?e b?d? wi?ksze. Do tego na sporej cz??ci zbudowana jest scena i miejsca siedz?ce. Znowu wi?c mamy pech z jakim? festiwalem. ?wi?tynie za to s? bardzo dobrze zachowane i naprawd? wielkie.
Dalej chcemy si? wydosta? z miasteczka w stron? Bszarri, gdzie rosn? s?ynne cedry liba?skie. Gdy szli?my drog?, zaczepi?a nas jaka? kobieta i zaprosi?a do domu na herbat?. Jak ju? siedzieli?my na werandzie na krzes?ach, to, niestety, na herbat? si? nie doczekali?my, nasza kobieta gdzie? si? ulotni?a i przysz?a m?ska cz??? rodziny. Oni od razu si? nas pytaj?, czy zapalimy haszysz i robi? skr?ta. Ja decyduj? si? odmówi?, bo przypomnia?y mi si? przygody Micha?a z tamtego roku z Maroka. Jednak tu nic takiego si? nie powtórzy?o, zaraz zreszt? wyszli?my, bo ju? si? ?ciemnia?o, a my nie mieli?my miejsca na nocleg. Po drodze wylotowej z miasta idziemy jeszcze z 5 km, bo wsz?dzie wida? zabudowania. Co gorsza, prawie z ka?dego domu i z ka?dego mijaj?cego nas samochodu kto? g?o?no krzycza?, czy chcemy kupi? haszysz. Byli?my naprawd? w szoku, ?e tu wszystko jest takie bezceremonialne. Mieli?my tego ju? naprawd? do?? i w ko?cu zeszli?my w jakie? pole i rozbili?my si? przy murku.
O 7 rano budzi nas przechodz?ce obok namiotu stado owiec i jaki? cz?owiek co? krzycz?cy po arabsku. Wychylam si? z namiotu, a tu typowy Beduin, którego namiotu wczoraj w nocy nie zauwa?yli?my, mimo ?e by? nieca?e 100 metrów od naszego. Po angielsku zaprosi? nas na herbat? do siebie. Weszli?my do jego "domu", w ?rodku posadzki wylane i na nich dywan. Zaraz te? wyci?gn?? swój telefon komórkowy i zacz?? go ?adowa?. W mi?dzyczasie jego trzy ?ony przygotowa?y nam herbat? i posi?ek sk?adaj?cy si? z ichniego chleba i rodzaju bia?ego sera. Najbardziej zaskoczy? nas pytaniem, czy chcemy poogl?da? wiadomo?ci CNN i ods?oni? nowy telewizor Sony. Okazuje si?, ?e i w namiocie mo?na ?y? korzystaj?c z dobrodziejstw cywilizacji.