Niewiele potrzeba do szcz??cia
W wiosce Kani Kombole w kraju Dogonów dosta?em prezent. Do tej pory mia?em wra?enie, ?e w stosunku do bia?ych Afryka?czycy s? wy??cznie nastawieni na branie. Wszyscy chcieli prezentu ode mnie. A tu podczas wizyty w domu wodza wioski pojawi? si? ma?y, mo?e 12-letni ch?opiec sprzedaj?cy jakie? amulety. Zacz?li?my si? z nim bawi?. Za chwilk? przybieg?y inne dzieci i wkrótce zorientowali?my si?, ?e bawimy si? chyba z po?ow? dzieci w wiosce. Temu ch?opcu pokaza?em, jak mo?na zrobi? samolot z kartki papieru i da?em mu w prezencie. A on w dowód wdzi?czno?ci da? mi jeden z tych amuletów. Kawa?ek skóry ciel?cej, do którego doklejony by? kawa?ek ko?ci. Niby niewiele, ale te amulety by?y ca?ym jego bogactwem, jedyn? warto?ciow? rzecz?, któr? mia? i od sprzeda?y której zale?a?o by? mo?e to, czy jego rodzina b?dzie jad?a dzi? obiad. Taki skarb dosta?em za to, ?e nauczy?em go robi? samoloty z papieru! Mia?em w?tpliwo?ci, czy mog? wzi?? od niego tak wiele, jednak odmowa przyj?cia prezentu równa?aby si? zniewadze, okazaniu, ?e dla mnie taki kawa?ek skóry nic nie znaczy, ?e nim pogardzam. Tego nie chcia?em, a poza tym nie by?bym mu w stanie wyt?umaczy? powodu odmowy. By? to amulet dobrej podró?y. Nie zdj??em go do ko?ca wyjazdu.
Jak?e niewiele trzeba, ?eby uczyni? takie dziecko szcz??liwym. Czasem wystarczy papierowy samolot czy butelka po wodzie. Dla dziecka taki podarek to najwi?kszy skarb.
Tak naprawd? w tym miejscu chcia?em zako?czy? moje zapiski. Ale nie by?yby one pe?ne gdybym nie napisa? o Basharze.
Przyjaciel
Bashar jest Czadyjczykiem. 34 lata, dwie ?ony, dwójka dzieci. Pracuje w biurze Ethiopian Airlines na lotnisku w N'Djamenie. Poznali?my go trzeciego dnia pobytu w N'Djamenie. Ju? dostali?my odmow? wizy suda?skiej i szukali?my, przyparci do muru konieczno?ci? powrotu z Kairu, jakiegokolwiek innego sposobu na opuszczenie Czadu i dojechanie l?dem do Egiptu. W jednym z biur podró?y powiedziano nam, ?e jest taki cz?owiek, ma na imi? w?a?nie Bashar, który ma du?e kontakty w dyplomacji i by? mo?e b?dzie móg? nam pomóc. Dostali?my jego numer telefonu i umówili?my si? na spotkanie, u niego w biurze na lotnisku. Pami?tam t? nasz? pierwsz? rozmow?. Po do?? oficjalnym pocz?tku, gdzie obieca? nam pomóc z wizami, szybko okaza?o si?, ?e mamy do czynienia z cz?owiekiem zupe?nie wyj?tkowym. Mogli?my z nim rozmawia? o wszystkim, od korzeni kultury muzu?ma?skiej i t?umaczy Biblii, po aktualn? sytuacj? polityczn? w Czadzie i mo?liwo?ci zrobienia tam interesów. Strasznie przypad?y nam do gustu jego wywa?one pogl?dy, spokój, ale przede wszystkim serdeczno?? i ch?? pomocy. Od razu mu zaufali?my. I tego zaufania ani razu nie zawiód?.
Po dwóch dniach mieli?my umówione spotkanie z konsulem generalnym Sudanu w N'Djamenie, w czym walnie pomog?a nam przyjació?ka Bashara z ambasady Arabii Saudyjskiej. Potem, gdy okaza?o si?, ?e nawet tym sposobem otrzymanie wizy suda?skiej jest po prostu niemo?liwe, Bashar poruszy? niebo i ziemi?, ?eby zdoby? dla nas wiz? libijsk?. Je?dzi? z nami od konsulatu do konsulatu, od jednej agencji turystycznej do drugiej. W jego biurze na lotnisku praktycznie zamieszkali?my. Dzi?ki niemu widzieli?my startuj?ce codziennie do lotu patrolowego francuskie my?liwce i l?duj?ce olbrzymie transportowe antonowy z ?adunkiem sprz?tu petrochemicznego. Widzieli?my, jak przylatywa? prezydent Czadu i odlatywa? ambasador Libii, a wszystko to z odleg?o?ci metra od pasa startowego, ju? poza posterunkami stra?y granicznej. A przede wszystkim zawsze mogli?my na niego liczy?. Aby za?atwi? nasze sprawy, potrafi? czasem przyjecha? do biura w niedziel?. Wkrótce sta? si? naszym najlepszym przyjacielem i najwa?niejszym dla nas cz?owiekiem w Afryce. Sp?dzali?my z nim mnóstwo czasu i bardzo si? z?yli?my. Dzi?ki niemu, N'Djamena w ci?gu tych trzech tygodni sta?a si? tak?e naszym miastem, bliskim i zrozumia?ym. Rozmawiali?my bardzo du?o, o jego rodzinie, dzieciach, naszych problemach w Polsce, o wszystkim. I dzi?ki niemu by?o mi strasznie ci??ko opu?ci? N'Djamen? w po?owie sierpnia.
Ostatecznie musieli?my lecie? Ethiopian Airlines do Kairu przez Addis Abeb?. Bashar by? odpowiedzialny za odprawienie naszego samolotu. Byli?my jedynymi bia?ymi na ca?ym lotnisku i ten gwar, t?um, przej?cia, papiery i procedury wydawa?y si? tak obce i gro?ne. Trudno jest opisa? uczucia, jakie si? ma gdy o pó?nocy, na prymitywnym, dusznym, wilgotnym afryka?skim lotnisku jeste? przeszukiwany po raz pi?tnasty przez policjantów, wojsko i inne s?u?by bezpiecze?stwa, które mog? ci? w ka?dej chwili cofn?? i aresztowa? tylko dlatego, ?e nie da?e? ?apówki. W kraju, gdzie rz?dzi dyktatura, nigdy nie ma pewno?ci, ?e s?u?by bezpiecze?stwa zachowaj? si? w cywilizowany sposób. Ró?ne rzeczy si? dziej?. Ale my wiedzieli?my, ?e jest na tym lotnisku cz?owiek, który, je?li b?dzie taka potrzeba, stanie na g?owie ?eby nam pomóc, niezale?nie od ryzyka. Pewno??, ?e w tym obcym miejscu masz przyjaciela, jest fantastyczna.
W pewnym momencie stracili?my go z oczu, poda? nam nasze karty pok?adowe i znikn??. Powiedzia?, ?e jeszcze postara si? zd??y? po?egna? przed odlotem. Czekali?my na niego w barze, ale nie przyszed?. Wyszli?my w ko?cu z poczekalni. "Pasa?erowie lotu do Addis Abeby proszenia s? do wyj?cia numer 1". Przez p?yt? lotniska szed?em z ?alem, ?e nawet si? z nim nie po?egnali?my. I nagle okaza?o si?, ?e stoi na szczycie schodów, przy samych drzwiach samolotu, ?eby tam zobaczy? si? z nami, ?eby zamieni? jeszcze tych kilka ostatnich s?ów.
Strasznie ?a?uj?, ?e nie ma go teraz w Polsce.
Piastów, sierpie? 2002