Po krótkim locie z Kuala Lumpur (1 i 1/2 godziny) byli?my ju? nad Kambod??. To, na co zwraca si? uwag? z góry, to ogrom zieleni tego kraju, pola ry?owe oddzielone od siebie groblami poro?ni?tymi palmami. Nigdzie nie wida? du?ych miejscowo?ci i o?rodków przemys?u. Wra?enie wszechogarniaj?cej zielono?ci by?o jeszcze spot?gowane ciep?ymi promieniami popo?udniowego s?o?ca. Dolatuj?c do Phnom Penh, znale?li?my si? nad dwoma du?ymi pasmami górskimi, których same nazwy ju? rozbudza?y wyobra?ni? i "pachnia?y" Dalekim Wschodem - Górami S?onia i Górami Kardamonowymi. Za par? dni mieli?my przekracza? je autobusem.
Lotnisko w Phnom Penh, to po prostu male?stwo. Ma tylko dwa r?kawy, przy których oczywi?cie cumuje Lufthansa i Air France. Pozosta?e samoloty parkuj? na p?ycie lotniska, gdzie podstawiane s? schodki i pasa?erowie w?druj? do budynku portu. Po krótkich formalno?ciach wyszli?my przed lotnisko, gdzie czeka? na nas samochód zamówiony przez internet. W drodze do miasta (tylko 6 km, ale jedzie si? 45 minut), zauwa?yli?my, jak bardzo Kambod?a ró?ni si? od znanych nam krajów Azji Po?udniowo-Wschodniej. Zat?oczona droga, pe?na motocykli z dwoma, trzema, czterema, a nawet pi?cioma pasa?erami! Pe?na rowerów, samochodów bez tablic rejestracyjnych, trójko?owców i wszelkiego rodzaju samojezdnego sprz?tu, jaki mo?na sobie wyobrazi?. M?ody obserwowa? wszystko z coraz szerszymi oczami i by? jakby troch? przestraszony klaksonami, hukiem i szale?czym ruchem na drodze. Wreszcie wydusi? z siebie: "zobacz jak tutaj jest brudno!". Wjechali?my nareszcie do Phnom Penh. Miasto w tej cz??ci przypomina?o miasta z filmów wojennych o Wietnamie. Trzypi?trowe domy, pe?ne susz?cych si? ubra?, balkony wype?nione ró?nymi sprz?tami. Ulice zat?oczone, g?sty ruch, t?um sprzedawców, zapachy orientalnego jedzenia, spalin i ?mieci. Doje?d?amy do g?ównej ulicy - Monivong Boulvar. Szeroka, tylko ka?dy je?dzi jak chce. Nikt nie przestrzega jakichkolwiek znanych nam zasad ruchu drogowego. Nawet na czerwone ?wiat?o jest sposób - g?o?no si? tr?bi, przyspiesza i przeje?d?a. Ta sama zasada obowi?zuje przy je?dzie pod pr?d, tylko jedzie si? chyba troch? wolniej?!
Pokoje w hotelu, pomimo, ?e po?o?one tu? przy du?ej ulicy, wydaj? si? by? oaz? spokoju. Wieczorem idziemy co? zje?? na miasto, ale brak porz?dnego o?wietlenia oraz ryzyko przy ka?dorazowym przechodzeniu przez jezdni? (przynajmniej tak nam si? na poczatku wydawa?o), powoduje, ?e tym razem rezygnujemy i kupujemy ciep?e bagietki (pyyyyszne!) oraz jaki? serek w najbli?szym sklepiku. Wracaj?c, zahaczamy o ksi?garni? i prze?ywamy szok - ksi??ki kosztuj? tutaj prawie dziesi?? razy mniej ni? w Malezji. Za przewodnik "Lonely Planet", który kosztowa? w Kuala Lumpur ok. 33 USD, tutaj trzeba zap?aci? tylko 3,50 USD! Zreszt?, tym, co bardzo szokuje przy robieniu zakupów w Kambod?y, to dwuwalutowo??. To znaczy nawet bardziej jednowalutowo??, bo miejscowy riel (1 USD = 4.000 rieli) u?ywany jest tylko na bazarach przy drobnych rozliczeniach pomi?dzy Khmerami, jako wska?nik ceny benzyny na stacjach i jako wydawana reszta przy niepe?nej cz??ci dolara. Nawet oficjalne ceny w sklepach wydrukowane s? w dolarach ameryka?skich. Oczywi?cie mo?na zap?aci? rielami, ale bardzo cz?sto kasjerka stosuje wtedy kurs wymiany o wiele wy?szy od rynkowego, np. 5.500 rieli za 1 USD. A zatem przyje?d?aj?c do Kambod?y najlepiej zaopatrzy? si? w du?o drobnych dolarów (karty p?atnicze przyjmowane s? tylko w wi?kszych hotelach i drogich sklepach z pami?tkami). My mieli?my prawie 200 USD w jedynkach i pi?tkach. Zajmowa?y one troch? miejsca, ale okaza?y si? bardzo przydatne przy zakupach pami?tek, jedzenia i napojów w terenie.