Rano zostaj? obudzony przez modl?cych si? Suda?czyków. Od rana postanawiamy za?atwi? obowi?zkow? rejestracj? (w ci?gu 3 dni od przybycia). Idziemy na policj?, tam jednak ka?? nam przyj?? pó?niej, z zakupionymi znaczkami skarbowymi i kserokopi? paszportów. Odwiedzamy bank, gdzie wymieniamy troch? pieni?dzy po kursie bardzo zbli?onym do tego oferowanego przez cinkciarzy. Zreszt? okazuje si?, ?e ich ceny zale?? od tego, czy bank jest otwarty (wzrastaj?), czy zamkni?ty (spadaj?). Bank mie?ci si? w jedynym chyba pi?trowym budynku w mie?cie (obok jest biuro linii lotniczych). W tym samym budynku kupujemy tak?e znaczki op?aty skarbowej, potrzebne do uzyskania rejestracji. Obs?uga jest bardzo mi?a (pracuje tam mi?dzy innymi siostra s?ynnego Midhata), cz?stuje suszonymi daktylami, pozwala na zwrot ewentualnie niewykorzystanych znaczków. Jedyne ksero mie?cie dzia?a dopiero od 12, kiedy w??czaj? pr?d.
Idziemy zatem nad brzeg jeziora. Ogl?damy tam ruiny domów, jakie? wa?y - to chyba ?wiadectwo jakiej? powodzi. Teraz pas? si? tam tylko kozy. W drodze powrotnej zostajemy zaproszeni do domu przez ca?kiem ?adn? dziewczyn?. Jednak wo?, jaka si? od niej roztacza, powoduje, ?e grzecznie odmawiamy. Spotykamy tak?e Japo?czyka, z którym p?yn?li?my promem (jest niesamowity, jedzie do Somalii!). Prowadzi on nas do miejsca, gdzie za 3000 SD kupujemy bilety na autobus do Dongoli.
Kierowca to sympatyczny grubas, spotkany ju? przez nas wcze?niej. Gdy za?atwiamy t? tak wa?n? spraw?, idziemy do ksera. Odbicie dwóch stron (bardzo kiepskiej jako?ci) kosztuje a? 250 SD. Teraz mo?emy wreszcie wróci? na policj?, a w?a?ciwie do Allien Registration Office (czuj? si? jak ALF :-)). Nasza walka z biurokracj? trwa w sumie oko?o pó?torej godziny i kosztuje razem 4250 SD. W tym czasie przenosimy papierki z pokoju pani urz?dniczki (zwanej przez nas "jaszczurk?" z racji wygl?du), ubranej w mundur i chustk? na g?owie, do innych wa?nych osób, obserwujemy operacj? lizania i naklejania ró?nego rodzaju znaczków, kilka razy musimy uzyska? podpis kapitana Omara (w mundurze z ogromnymi epoletami). I tak mamy szcz??cie - spotkali?my tam Rosjank?, jad?c? do m??a do Chartumu, której kazano zap?aci? 150 USD, cho? mia?a promes?, za któr? jej m?? zap?aci? ju? 60 USD (w ko?cu chyba stargowa?a kwot? do 100 USD). Gdy wszystko wreszcie udaje si? nam za?atwi? i w paszporcie mamy upragniony stempel, jeste?my szcz??liwi. Pani "jaszczurka" mówi nam na koniec, ?e teraz mo?emy si? swobodnie porusza? po ca?ym Sudanie, co zreszt? oka?e si? nieprawd?... W ka?dym razie nasze akta ze zdj?ciami gdzie? tam pokrywaj? si? kurzem.
Idziemy na obiad do ca?kiem przyjemnej knajpki. Wreszcie dowiaduj? si?, co to za dziwna budowla znajduje si? niedaleko. Otó? Midhat (znany miejscowy przewodnik, pomagaj?cy turystom) postanowi? zbudowa? biuro turystyczne w tradycyjnym nubijskim stylu. Jednak teraz przeniós? si? do Chartumu (otworzy? biuro wraz z jakimi? Niemcami) i budynek jest nieu?ywany. Po obiedzie zabieramy nasze plecaki z hotelu i idziemy na suk, sk?d odje?d?a nasz autobus. Na podró? kupujemy sporo wody (du?a butelka 200 SD, ma?a 100 SD). Wreszcie mo?emy podziwia? nasz ?rodek transportu. To konstrukcja naprawd? niesamowita, dzie?o miejscowych mechaników, wytrzyma?a. Zbudowany na podwoziu ci??arówki, ca?y ze stali, bez szyb. Ma dwoje w?skich drzwi, w razie wypadku i ich zablokowania nie da si? z niego uciec - okna s? za ma?e. Kierowca jest oddzielony od pasa?erów metalow? p?yt?. Do?? d?ugo trwa pakowanie ró?nych paczek na dach, wyje?d?amy dopiero oko?o 17. Ludzie do?adowuj? si?, a? pojazd jest naprawd? pe?en. Razem z nami jedzie Japo?czyk. Trz?sie niemi?osiernie, ?o??dek podchodzi mi do gard?a, metalowe siedzenia wrzynaj? si? w cia?o, boj? si?, ?e przy kolejnym podskoku uderz? g?ow? w metalow? pó?k?.