6 lipca - poniedzia?ek
Rano Lajkonik zrywa nas z wyrek bladym ?witem. Co za sadysta! Ale mia? powód, bo deszcz wisia? tu? nad naszymi g?owami. Szybka ewakuacja, Bania jako? w biegu robi kanapki, my klamoty do bryki, klap! drzwiami i jedziemy. 10 sekund pó?niej zacz??o la?.
Droga do Fairbanks jako? nie zapada mi w pami??, mo?e z powodu szaro-burych krajobrazów za oknem. Widok ci?gle jest pi?kny i majestatyczny, ale ponura szaro?? za oknem i padaj?cy deszcz rozmywa gdzie? ca?y ten urok. Alaska jest pi?kna w zieleni i bieli, a prawdziwa, soczysta ziele? widoczna jest tylko w pe?nym s?o?cu, gdy ?agodnie harmonizuje z b??kitem nieba. Tymczasem po obu stronach drogi tylko las i las.
Jeszcze tylko w ma?ej miejscowo?ci Junction nabywamy ?liniaczek dla Adrianki - niech dziecko ma pami?tk? od cioci i wujków z Podwórka. Ze ?liniaczka u?miecha si? liliowy ?o?, podpisany "Alaskan Moose". Prawdziwy alaska?ski ?o? umar?by ze ?miechu, widz?c tak? swoj? podobizn?, ale ten ma ca?kiem inne zadanie: ma roz?mieszy? Adriank?. Przed sklepem ustawione trzy pier?cienie: jeden o przekroju wielko?ci pi??ci, drugi ramienia postawnego m??czyzny, trzeci wreszcie gdzie? na pó?tora metra. W Junction w?a?nie rozga??zia si? wielki ruroci?g, którym z samej pó?nocy, z Prudhoe Bay, p?ynie ropa naftowa. Odt?d b?dzie mo?na widzie? srebrn? nitk? ruroci?gu równolegle do drogi a? do ko?ca naszej podró?y. Ruroci?g biegnie nad ziemi?, bowiem nie ma takiej koparki, która zrobi?aby wykop o odpowiedniej g??boko?ci w wiecznej zmarzlinie Alaski. Poza tym zim?, w razie awarii nie mo?na by si? dosta? do podziemnego ruroci?gu. Te trzy pier?cienie pokazuj? przekrój rur, który stopniowo ulega? zmianie, od najw??szej do najszerszej. Obok ustawiono wielki metalowy trzpie? w kszta?cie sto?ka. To model urz?dzenia, które 1-2 razy do roku przebywa ca?y ruroci?g, sprawdza go i konserwuje. Trzpie? jest nafaszerowany najnowsz? elektronik? i czujnikami. Przed sklepem wielki postument g?osz?cy "Koniec Alaska Highway!", ale my wiemy, ?e to tylko podpucha, ?eby zwabi? w to miejsce turystów. Prawdziwy koniec alaska?skiej autostrady (je?li tak mo?na powiedzie? o tej drodze) jest w Fairbanks, a to jeszcze kawa? drogi. W aucie podsypiamy troch?, gadamy, a? pod samym Fairbanks nag?e przebudzenie. W przerwach mi?dzy drzewami widzimy ogromne lotnisko, jakiego jeszcze nigdy w ?yciu nie widzia?em. Na lotnisku pot??ne samoloty wojskowe, ogromne transportowce, niektóre bez znaków rozpoznawczych, inne z wielkimi dyskami lub kulami na kad?ubach. Jest ich tam ponad tuzin. W?ród nich ze zdumieniem dostrzegam dwa pasa?erskie jumbo-jety, ale ?aden z nich nie ma znaków oficjalnych linii lotniczych. Co jest u licha?!
Drogowskazy sygnalizuj? miejscowo?? North Pole (Biegun Pó?nocny) w pobli?u Fairbanks. Jest to do?? spore miasteczko, na pewno kilkutysi?czne, którego populacj? stanowi niemal w ca?o?ci personel rzeczonego lotniska. Nazwa North Pole powsta?a na wyra?ne ?yczenie mieszka?ców, którzy znudzeni wieczn? zim? postanowili przyci?gn?? tu troch? rozrywki i przemys?. Nazwali wi?c swoje miasteczko North Pole, po czym og?osili, ?e jest to g?ówna siedziba ?wi?tego Miko?aja. Dla uwiarygodnienia swej teorii zatrudnili dziesi?tki uczniów, którzy odpisywali na listy dzieci kierowane tu pod adresem: NORTH POLE, HOH OHO (To kod pocztowy ;))) ). Niestety, pomys? wypali? w bardzo mizernych rozmiarach. ?aden z zabawkowych potentatów nie zainwestowa? milionów w ma?e alaska?skie miasteczko. Nawet Michael Jackson nie wie pewnie, gdzie ono le?y. W Europie za? ka?de dziecko wie, ?e stolica ?wi?tego Miko?aja le?y na za?nie?onych bezdro?ach Laponii, a nie w pobli?u lotniska, na którym l?duj? wojskowe samoloty. Zreszt? ten facet ,co tam niby mieszka i rzekomo roznosi prezenty dzieciom, to nie jest ?aden ?wi?ty Miko?aj, tylko jaki? tam Santa Claus, a to przecie? nie to samo.
Bardzo szerok? i wygodn? autostrad? doje?d?amy teraz do Fairbanks, najwi?kszego miasta pó?nocnej Alaski. Miasto jest rzeczywi?cie niema?e, ale smutne. Troch? przypomina mi polskie budownictwo postkomunistyczne. Odrapane bloki bez wyrazu, szare ulice. W samym centrum, które jeszcze jako tako wygl?da, idziemy do informacji turystycznej i dostajemy mnóstwo map i reklamówek, ale skoro tylko znajduj? si? na ulicy, opada mnie jaki? taki ponury nastrój jakby id?cy od ulic, od domów, od mijanych ludzi. Wybieramy si? na spacer w poszukiwaniu Internetu. Im dalej od centrum, tym bardziej szare zaniedbane budynki, brudne szyby, poobsuwane dachy, zdarty tynk. Taka troch? lepsza Rumunia. Na ulicach siedz? kompletnie zamroczeni Indianie. Bania, która bardzo chcia?a mie? fotografi? "tubylców" ma wreszcie okazj?, ale nie ma si? czym chwali?. Bania chce i?? sama, chce mie? wi?ksz? swobod?. Puszczamy j? wi?c przodem, ale tak si? rozstawiamy, ?eby przynajmniej jeden z nas mia? j? ci?gle na oku. Pijany Indianin nie wie, co to "kobieta wyzwolona", a za sam aparat Bani mo?na by pi? miesi?c albo i d?u?ej. Samotna kobieta z drogim aparatem na pustej ulicy podejrzanego miasta na dalekiej pó?nocy. Pi?kny cel! Na szcz??cie obywa si? bez incydentu. Ale Internetu te? nie znajdujemy. Tam, gdzie rzekomo ma by? kawiarnia internetowa, jest jaki? podejrzany klub, z którego czym pr?dzej wychodz?, gdy klienci zaczynaj? na mnie zerka? spode ?bów.
Wracamy do auta i udajemy si? na obiad do bufetu "Royal Fork". Znam t? knajp? z Winnipegu, wi?c gor?co j? zachwalam. To jest bufet, w którym p?acisz na wej?cie 7 dolców i mo?esz je?? co tylko dusza zapragnie. ?arcie wystawione w ogromnych ladach grzewczych, kilkana?cie rodzajów da? gor?cych, zupy, sa?aty, napoje, desery, lody! Hulaj dusza! Do oporu! Za jedne 7 dolców! Kurczaki, wieprzowina, kotlety, ?eberka, pizza, spaghetti, mielone, ry?, ryba sma?ona, gotowana, szynka, ziemniaki, zapiekanki... ech, ?y? nie umiera?! Warunek jest jeden: nie wolno opuszcza? knajpy, ale mo?na w niej siedzie?, je?? i pi? nawet ca?y dzie?. Zaraz po wej?ciu id? wi?c pewnym krokiem do lady i wracam z talerzem pe?nym ?arcia. Lajkonik, jako ?e g?odny, poszed? moim ?ladem, ale za?adowa? za du?o ziemniaków i odpad?. Ch?opcy rozgl?dali si? krótko, po czym szybko za?apali temat i strategi?. Tylko Bania, jak na dam? przysta?o - skubn??a troch? zieleniny i dziubie to - to z talerza. Ja, Maciek i Misio szybko po drug? porcj?, Lajkonik za nami, chocia? ledwo si? rusza. No to Bania wreszcie te? wrzuci?a co? tre?ciwszego. Sko?czyli?my chyba na 4 talerzach i desery ju? ledwo si? zmie?ci?y, a tu jeszcze Misio wróci? z ogromn? porcj? lodów. Mia? racj? ? wiedzia?, co dobre! Ka?dy obiad w "Royal Fork" ko?cz? porcj? gor?cego jab?ecznika, na którym spoczywaj? w?oskie lody waniliowe, polane specjaln? truskawkow? polew?. Wytaczamy si? z knajpy i walimy na siedzenia w aucie. Ja ju? ledwo mog? oddycha?, ale taka uczta po tygodniu ?arcia z puszek i z ogniska jest nam potrzebna.
- No, teraz mo?emy jecha? dalej! - mówi Bania. Ale Lajkonik zak?ada sobie wygodnie r?ce za g?ow?.
- Teraz to mi si? chce spa?... - mruczy.
- O rany, Lajkonik! Nie wyg?upiaj si?! Co b?dziesz spa?? Przecie? dopiero trzecia po po?udniu! - mobilizujemy go. Zdajemy sobie spraw?, ?e je?li Lajkonik teraz nam u?nie, to kaplica. Nie dojedziemy na nocleg i b?dziemy si? potem rozbija? nie wiadomo gdzie. A je?li jakim? cudem zapadnie noc?
Lajkonik niech?tnie ?apie za kierownic?, zapala papierosa i jedziemy w stron? Arctic Circle. Kilka kilometrów za Fairbanks jest malutka wioska Fox, a niedaleko za Fox ma si? sko?czy? asfaltowa droga. Czeka nas naprawd? traperski szlak, a tu pogoda bardzo ?rednia, ledwie ?e nie pada. Alaska Highway ko?czy si? w Fairbanks. Dalej drogi oficjalnie nie ma. To znaczy, jeszcze 3 lata temu wjazd na ni? by? dozwolony wy??cznie wielkim ci??arówkom i cysternom nale??cym do kompanii naftowych. Ale 3 lata temu garstka mieszka?ców i Indian mieszkaj?cych wzd?u? drogi zrobi?a blokad?. Domagali si? wpuszczenia turystów, z których mo?na by wy?y?. Istotnie, utrzymanie si? przy ?yciu w tak skrajnych warunkach graniczy?o z cudem. Za Fairbanks nie ma ju? drogi o twardej nawierzchni, nie ma elektryczno?ci, nie ma telefonów (z ma?ymi wyj?tkami). Nie widzia?em te? bie??cej wody. Przez ponad pó? roku jedynym ?rodkiem lokomocji jest psi zaprz?g albo skuter ?nie?ny. Przed 1995 rokiem drogi, któr? obecnie jedziemy, w ogóle nie by?o na mapach. Czasem mignie przed nami przyczepa kempingowa jakich? zdesperowanych turystów, ale generalnie mijaj? nas tylko wielkie ci??arówki, które wcale nie przejmuj? si? malutkimi aucikami, wytrwale d???cymi ku pó?nocy. Te wielkie potwory gnaj? prawie na o?lep z dzik? pr?dko?ci? i bezpieczniej jest ust?pi? im miejsca. Ostrzegano nas zreszt? o tym w Fairbanks.
Robi si? pó?no, czas poszuka? jakiego? noclegu. O kemping tu bardzo trudno, wi?c jedziemy intensywnie rozgl?daj?c si? na boki i zaraz za Fox znajdujemy przyjemny zjazd w stron? lasu, a w nim jakby obóz, jakby kemping. Lajkonik z Bani? id? si? dowiedzie? o szczegó?y. Okazuje si?, ?e to obóz modlitewny jakiej? grupy z ca?ych Stanów. Szkoda, bo miejsce fajne... a i spa? si? ju? troch? chce. Na wszelki wypadek obje?d?amy teren, a nu? co? si? znajdzie? Ale... co? dziwny ten "obóz modlitewny"... Ani ?ladu krzy?a, Buddy, gwiazdy Dawida czy innych symboli religijnych. Nigdzie nie wida? kaplicy czy ?wi?tyni, za to ogromna sztuczna ?ciana do wspinania, ani ?ladu uczestników...
- Jaki? dziwny ten obóz...
- Zauwa?yli?cie, ?e nie by?o do niego ?adnych drogowskazów i znaków?
- Mo?e on nie ca?kiem legalny?
- S?uchajcie, a mo?e to jaka? sekta?
Szybka wymiana spojrze? i ...z piskiem opon wypadamy na drog?. Byle dalej st?d! Jedziemy w?ród g?stych lasów, ale to nic dziwnego. Od kilku dni jedziemy w?ród g?stych lasów, które przecie? porastaj? 80% Alaski. Turystów zdecydowanie uby?o, znik?y gdzie? wielkie ci??arówki, tylko las i las, i pusta, daleka droga przed nami. Pod górk?. Czasem na poboczu drogi Indianin albo bia?y m?ody cz?owiek usi?uje z?apa? stopa. Beznadziejna sprawa na tym pustkowiu! Czasem pomi?dzy drzewami wida? urz?dzenia wojskowe, ale raz dostrzegam w takiej luce wyrzutnie rakietowe i robi mi si? nieswojo. Tym bardziej ?e kempingu jak nie ma, tak nie ma, a kiedy wreszcie znajdujemy jakie? takie miejsce podobne do kempingu, jest ono ca?kowicie puste i, oczywi?cie, bez prysznica. Tylko nad szemrz?cym cicho potokiem, który zim? stanie si? rw?c? rzek?, kilku Indian k?usuje ?owi?c ryby bezpo?rednio na ?y?k?. Rozbijamy namiot, kolacja, motorek... czyli ca?a ta rutyna i obrz?dek naszych postojów, ale tym razem wyjmuj? gitar?. Mog? sobie porycze? bez obawy ?e przyjdzie jaki? ranger i zwróci mi uwag?. Najwy?ej przep?osz? nied?wiedzie, a to si? tylko Bania ucieszy. Bania ostatnio troch? nas martwi. Od kilku dni jest na samobójczej diecie i przyswaja wy??cznie traw? i serek Philadelfia, na który ja ju? nie mog? patrze?. Zapija?aby to mleczkiem, gdyby nie fakt, ?e mleczka nie ma, a jak jest, to ki?nie w oka mgnieniu. Brak kalorii nadrabia za to nikotyn?. Mam za swoje! Dwie takie lokomotywy z dwóch stron! Ale dopóki na ?wie?ym powietrzu, to niech sobie tam pal? obydwoje z Lajkonikiem. No to siedzimy, ryczymy, herbatka pulsuje w ?y?ach, ch?opcy ju? poszli spa?, a ja z g?upia frant si?gam po przewodnik, który kupi?a Bania, i czytam: "Circle - ma?a wiocha na ko?cu ?wiata. Je?li nie musicie, to nigdy tam nie jed?cie, jakkolwiek ?atwo mo?na si? pomyli? wyje?d?aj?c z Fairbanks. W Circle nie ma nic poza bankiem, sklepem i knajp?, za to ceny wzi?te s? chyba rzeczywi?cie z bieguna." W?osy staj? mi d?ba.
- Ehem... Lajkonik! Poka? no map?... - wo?am.
Pokazuje. Istotnie, oprócz Arctic Circle, do którego zmierzamy, jest jeszcze Circle - ma?a wioska ca?kiem na uboczu. Sk?d u licha mia?em wiedzie?, ?e w takim ?rodku nik?d s? dwie podobne drogi i dwie podobne nazwy?! Jak "circle" to "circle", nie?! Nerwowo obliczamy odleg?o??. No tak! Wpu?cili?my si? w kana? na jakie? 200 km! Noc oczywi?cie nie zapada, ale za to w ?rodku tej "nocy" spada deszcz.