3 lipca - pi?tek
Rano podczas ?niadania podje?d?a do nas s?siad - Amerykanin i zachwycony pyta, czy s?yszeli?my w nocy wycie kojotów. Ja tam s?ysza?em tylko chrapanie Lajkonika, a i Bania jak ?pi, to ?pi, a nie zawraca sobie g?owy jakimi? tam kojotami. Pomimo wysi?ków nie uda?o nam si? wyjecha? na tras? wcze?niej ni? o 9:30. Jedziemy. Tra-la-la... s?oneczko ?wieci, radio gra "Powiedzcie mi wszyscy, powiedzcie mi ludzie, czy lepiej by? czystym, czy lepiej ?y? w brudzie? Lepiej w brudzieeeee!!!"
Za oknem jeszcze nic specjalnego, cho? cywilizacja wyra?nie ust?puje miejsca ro?linno?ci. Zaczynamy mie? nadziej? na zwierz?tka na drodze - takie ?ywe safari. Ale na razie Lajkonik wysiada i ka?e Bani zaj?? swoje miejsce. Bania chyba jeszcze nigdy w ?yciu nie prowadzi?a takiego autobusu, i to jeszcze z jakimi? tam kanadyjskimi wymy?lunkami i troch? si? czuje nijako, bo droga w?ska, z jednej strony wysoki nawis jakiej? góry, a z drugiej nie wida? co, bo pobocze si? nagle urywa gdzie? w dó?. Bania zaczyna ostro?nie, powoli, ale wkrótce czuje si? ju? coraz pewniej i auto nabiera szybko?ci. My z ty?u zdobywamy si? na kilka nerwowych dowcipów, ale Bania radzi sobie coraz lepiej. Mo?e nie prowadzi tak szybko jak Lajkonik, za to solidnie i prosto przed siebie. Lajkonik ucina sobie nawet drzemk?.
Zatrzymujemy si? nad Sikkani River. Jest to pierwszy widok na Alaska Highway, który wydar? z naszych piersi okrzyk zachwytu. My stoimy na wysokim nasypie, a na drugim brzegu wida? morze lasu i tylko pomi?dzy drzewa wcina si? w?sk? stru?k? nasza autostrada. Oba brzegi rzeki spi?te s? ogromnym mostem z ?ukowatymi metalowymi ramionami, a do?em szumi wielka, majestatyczna rzeka. Ale? tu musz? by? ryby! To miejsce tchnie spokojem, a zarazem uwidacznia pot?g? przyrody. To takie miejsce, gdzie cz?owiek mo?e przez godzin? sta? w zadumie i zapatrze? si? w ziele?, w spienione wody rzeki. Tu po raz pierwszy doznaj? wra?enia, ?e oto patrz? na co? niepowtarzalnego, co?, czego nie ma nigdzie indziej, i ?e ten widok to wielki dar Opatrzno?ci dla mnie. ?aden film nie odda tego wra?enia pot?gi i spokoju zarazem. Sam most te? ma ciekaw? histori?.
Pierwotnie by? zbudowany w USA i ??czy? brzegi jakiej? rzeki, ale z powodu b??dów konstrukcyjnych zawali? si?. Kanadyjscy in?ynierowie, aby oszcz?dzi? kosztów, kupili ten z?om, z?o?yli go do kupy i postawili nad Sikkani River. Wcze?niej przez Sikkani kursowa? prom, ale ludzie, którzy na ten prom wsiadali, musieli by? bardzo odwa?ni. No wi?c most stan??, ale nie posta? d?ugo. Rych?o run?? po raz drugi. Tym razem wybudowano ca?kiem nowy most, po którym to w?a?nie za chwil? mieli?my przejecha?. Most by? bardzo d?ugi, a jego pod?og? stanowi?a metalowa krata. Krata jest po to, aby padaj?cy ?nieg ?atwiej spada? do rzeki i nie powodowa? zatorów na mo?cie. Za mostem droga ju? nieco trudniejsza. Zatrzymujemy si? na chwil? na przydro?nym kempingu, kupujemy widokówki i odwiedzamy ciekawy wychodek - s?awojk?, na którego drzwiach widnieje nast?puj?ca instrukcja:
Alarm kiblowy:
* jedno pukni?cie = Po?piesz si?!
* dwa pukni?cia = Nie mog? wytrzyma?!
* trzy pukni?cia = Zapomnij...
Kawa?ek dalej zatrzymujemy si? przy malowniczym punkcie widokowym. Przed nami bajeczny widok na zalesiony teren - las jak okiem si?gn??, las porastaj?cy góry. Tylko niebo i las, a w dole rozleg?a dolina. Wszystko to odgrodzone od szosy niziutk? barierk?. Za plecami mamy ogromny nawis piaskowca czy jakiej? innej kruchej ska?y w ka?dej chwili gro??cej oderwaniem. Maciek pierwszy wybiega z samochodu i siada okrakiem na barierce, wpatruj?c si? w bezkresny las. Wygl?da jak ma?a kropka siedz?ca na samym skraju przepa?ci. Przera?ona Bania wrzeszczy do niego:
-Maciek! Prze?ó? prosz?, natychmiast nogi przez t? barierk?! S?yszysz?! Prze?ó? nogi!
Maciek ogl?da si? na nas zdziwionym wzrokiem, jakby nie bardzo rozumia?, o co si? ci doro?li czepiaj? tym razem, ale pos?usznie przek?ada nogi... tyle ?e na stron? przepa?ci. Teraz siedzi do nas ty?em, a przed nosem ma kilkuset metrow? czelu??. Rzucamy si? k?usem do Ma?ka i wtedy okazuje si?, ?e za barierk? wcale nie ma przepa?ci, tylko jeszcze kilka metrów bezpiecznej p?aszczyzny. To tylko widok z szosy wywo?uje takie z?udzenie. Teraz rozumiemy zdumion? min? Ma?ka i wybuchamy ?miechem.
Jedziemy do Fort Nelson. Jest to niewielkie, ale schludne miasteczko, w którym nabywamy przede wszystkim wielk? kanapk? dla Bani w Subway'u, piwo i warzywa znowu g?ównie dla Bani, bo nie chce nam je?? kie?basy. Potem jeszcze motorek do herbaty, tankowanie i jeste?my gotowi do drogi. Zauwa?amy, ?e ceny ?ywno?ci ju? posz?y w gór?...
Mijamy kolejny most i kolejn? rzek?. To Tetsa River. Droga ci?gle si? wznosi i jest coraz wi?cej zakr?tów. Szosa nie jest szeroka, wystarczy, ?eby min??y si? dwa auta, ale wyprzedza? jest bardzo trudno. Nagle obok drogi zauwa?amy w zieleni traw dwa czarne punkty. To nied?wiedzie! Niestety, szybko?? nie pozwala nam zrobi? zdj??. Lajkonik ma przed oczami swoj? torb? w Whitehorse i stara si? wycisn?? z auta ostatni dech. Na kr?tych górskich drogach to jest horror! Robimy sobie jaja, flaszki z coca-col? lataj? po ca?ej bryce, ale jak tak pomy?le? na trze?wo, to gdyby si? Lajkonikowi noga omskn??a z peda?u... heeeej!!! ?egnaj pi?kny ?wiecie! Bania stara si? na pró?no ?agodnie zwróci? uwag? kierowcy, ?e jednak jedziemy jakby za szybko. Tak doje?d?amy do najwy?szego punktu Alaska Highway, zwanego Summit Lake. I nagle wy?azi nam na drog? stado górskich baranów. ?liczne s?! Mieszkaj? sobie po prostu w tych górach. A zaraz potem wy?a?? nam kozice i hip-hop po ska?ach... Jak na filmie, kurcze pieczone! Jedziesz, gapisz si? w szyb?, nie ma gdzie si? zatrzyma?, bo nie ma pobocza i nagle nie wiadomo sk?d wyszed? sobie na drog? majestatyczny samiec karibu i nie spiesz?c si? przetupta? na drug? stron? i znikn?? nie wiadomo gdzie, zanim zd??yli?my zareagowa?.
Lajkonik musi zwolni?. Mo?e zapomnie? na dzi? o swojej torbie w Whitehorse. Zderzenie z ?osiem czy nied?wiedziem mog?oby by? dla nas tragiczne, a najbli?szy szpital dwa dni drogi st?d. To nie ?arty! Kilka dni pó?niej widzieli?my tak? drogow? tragedi?: ogromny TIR wywrócony ko?ami do góry w przydro?nym g??bokim jarze, a obok kilku kierowców rozpaczliwie usi?uj?cych dosta? si? do uwi?zionego kierowcy. I po chwili mkn?ca na sygnale karetka gdzie? w ?rodku nik?d...
Zatrzymujemy si? wi?c na nocleg jakie? 40 mil dalej na ma?ym kempingu tu? obok wej?cia do Liard Springs. Kemping tchnie cywilizacj?, bo ma prysznic. Ten prysznic to jedna ciasna kabinka, ale jest! Mo?na za to rozpali? ognisko i zrobi? jak?? w miar? normaln?, ciep?? kolacj?. ?arcie mamy do?? urozmaicone dzi?ki zapobiegliwo?ci Kruszynki, która dzielnie wymy?la?a potrawy, niektóre nawet sama przygotowa?a nam na drog?, tak wi?c by?o z czego wybiera?. Lajkonik, ju? chyba troch? zm?czony tym wy?cigiem po górskich serpentynach, zaj?? si? ogniskiem i kolacj?, a my, Bania, dzieci i ja, poszli?my do Liard Springs. S? to po?o?one niedaleko od drogi gejzerowe ?ród?a gor?cej wody. Tryska stamt?d jaki? mineralny potok, wprost z ziemi i miesza si? z jakim? innym potokiem, który znik?d nie tryska tylko sobie przep?ywa. Rezultatem tego spotkania s? dwa malownicze bajorka w ?rodku troch? niesamowitych mokrade?. Temperatura wody w obu wynosi do 40 stopni Celsjusza. Grupy turystów taplaj? si? w wodzie, wygrzewaj?c b?ogo swoje chore nerki, korzonki i p?cherze. Wygl?daj? jak zadowolone hipopotamy! I wszystko by?oby dobrze, gdyby nie upiorny smród zepsutych jajek, bij?cy od ?róde?. Ja si? w to nie mog? zanurzy? dalej jak do kolan, bo mnie ten smród zwala z nóg. Maciek te? kulturalnie acz stanowczo odmawia k?pieli, i jakby troch? przyblad?... Bani i Misiowi zapach nie przeszkadza. S? w siódmym niebie, wi?c zostawiamy ich i wracamy do obozu. Rano jeden z kierowców obja?nia mi, ?e ca?y urok Liard Springs ujawnia si? zim?, gdy mo?na tu si? od?wie?y? jak nigdzie na ?wiecie. Po godzinach d?ugiej, monotonnej jazdy wskakujesz w otoczony zwa?ami ?niegu gor?cy gejzer. Na dworze -40, a ty masz k?piel jak w wannie, je?li tylko nie wadzi ci zapach st?ch?ych jaj...
Przy ognisku ju? czeka gor?ca kolacja. Lajkonik ma mnóstwo talentów...
Ja po kolacji wyjmuj? gitar?, kr?cimy odcinek filmu dla Podwórka i w dobrych humorach idziemy spa?. Jak zwykle: my-namiot, Bania-bryka. Nocy ju? tu nie ma. Tylko niebo tak szarzeje, ale nie do ko?ca, wi?c o pó?nocy wykorzystuj? ten fakt, bior? wiaderko na pitn? wod? na rano i id? wzi?? prysznic. Wracaj?c z wod? s?ysz? szum w krzakach i nagle zamieram z przera?enia. W krzakach widz? jakie? br?zowe zwierz?. "Jezus Maria! ?o?!" - my?l? sobie. Spotkanie oko w oko z ?osiem to nic przyjemnego. A to-to powoli wy?azi z krzaków... Na szcz??cie by? to tylko dziki ko?, których w okolicy pa??ta?o si? mnóstwo. Ko? by? bardzo ?adny. Podszed? do mnie i zapyta?, czy mo?e si? napi?. Tak na mnie spojrza?, ?e od razu wiedzia?em, o co mu chodzi. Wyt?umaczy?em mu, ?e pomimo ca?ej sympatii do zwierz?tek, nie mo?emy pi? razem z jednego garnka. Zrozumia? i poszed? pomi?dzy przyczepy, w których mieszkali bogaci tury?ci. Niektórzy zostawili resztki kolacji na stolikach, no to sobie konisko u?yje...