Strona główna
Strona główna
Opowieści
Opowieści
Dobre rady
Dobre rady
Galeria
Galeria
Recenzje sprzętu
Recenzje sprzętu
Konkurs
Konkurs!
Odsyłacze
Odsyłacze
Kontakt
Kontakt
Szukaj
Alaska '98
Zagłosuj na tę publikację | Zasady konkursu | Wersja do druku

16 lipca - czwartek

Przysn?li?my ?dziebko. Wszyscy ju? wyjechali z pola, tylko my si? jeszcze szykujemy. A trzeba si? ?pieszy?. Pogoda si? psuje. Chmurno. Zawracamy do parku Jasper. Od razu na wej?ciu kasuj? nas 10 dolarów za wjazd, ale teraz przynajmniej mo?emy zwiedza?. Przez park mo?na przejecha? tranzytem, nie p?ac?c nic, ale nie wolno si? wtedy nigdzie zatrzyma?, a je?li stra?nicy z?api? na zwiedzaniu, to kosztuje to znacznie dro?ej. W parku za? jest sporo miejsc godnych zobaczenia i jeszcze wi?cej stra?ników, czyhaj?cych na "jeleni". Jedziemy zobaczy? g?ówn? atrakcj? parku - jezioro Lake Louise. Fajnie si? tak jedzie w?ród gór i lasów. Pewnie jeszcze fajniej by by?o po tych górach po?azi?, ale tam podobno nie ma takich szlaków jak w Tatrach, bo te? i góry s? du?o wy?sze i gro?niejsze. Mo?na si? wybra? na par? oznakowanych tras, mo?na poje?dzi? na nartach na trasach do tego przeznaczonych, ale samodzielne zapuszczanie si? w góry nie jest raczej wskazane. To zabawa dla wytrawnych wspinaczy, a i tak co jaki? czas przywo?? jakiego? w drewnianej skrzynce. Poza tym w?druj?c po nieprzetartych szlakach, mo?na wdepn?? na zwierz?tko, a zaniepokojone nied?wiedzie rzadko bywaj? uprzejme. Zreszt? jest to przecie? park narodowy i porusza? mo?na si? tylko po wyznaczonych trasach.

Zadowalam si? wi?c ogl?daniem gór od do?u. Przez park przewijaj? si? tysi?ce turystów. To jest szpan by? w Banff i w Jasper. Jasper zreszt? do z?udzenia przypomina Zakopane. Takie same Krupówki, taki sam dworzec, takie same góry w tle, takie same kawiarenki, tacy sami snobistyczni wczasowicze, wydaj?cy kup? kasy na tandetne pami?tki. Po?wi?camy tym pami?tkom du?o czasu, ale nie znajdujemy nic naprawd? godnego uwagi. Razem z t?umem turystów parkujemy na obszernym parkingu przy Lake Louise. Zwraca uwag? ogromna ilo?? Japo?czyków obwieszonych aparatami i kamerami. Szerokim betonowym deptakiem dostajemy si? nad malownicze jezioro, pi?knie po?o?one w niecce w?ród gór. Cz??? gór zalesiona, a na ich szczytach le?y ju? ?nieg. Jednak nie pozwolono naturze powiedzie? ostatniego s?owa. Ca?e jezioro zosta?o obudowane kamiennym murkiem, a drogi wyasfaltowano. Nad brzegiem jeziora postawiono koszmarny, wielki hotel, podobny do wielkiego m?yna albo do hotelu Forum w Warszawie. Ten hotel zosta? wybudowany wiele lat temu w czasie boomu kolei i mia? s?u?y? pasa?erom kolei, jad?cym do i przez Jasper. Mia? to by? BARDZO luksusowy hotel. Nastawiony by? na maksymalny zysk i komercj?. Wiadomo, biedni nie je?dzili do Jasper. Pocz?tkowo nawet nie wpuszczano tu nikogo poza mieszkaj?cymi tu go??mi. Teraz w tym szarym, ponurym gmaszysku mieszkaj? g?ównie bogaci tury?ci japo?scy. Ma?o kogo sta? na noc w tym koszmarku. Zreszt? wszystkim na ogó? ten hotel si? podoba, ale moim zdaniem okropnie zeszpecono jeden z najpi?kniejszych zak?tków Kanady. Wewn?trz tego molocha wida? ?lady bezgustownego przepychu: czerwone dywany, kryszta?owe kandelabry, skórzane (ale ju? wysiedziane) fotele, z?ote por?cze. Mnie to nie bierze. Pomimo tego "przepychu" leci mi jak?? tanizn?, spotykan? na ka?dym kroku w byle kasynie. Moim zdaniem hotel zbudowany jest bez gustu i klasy - ot, taki kolos, ?eby ol?ni? turystów ogromem. Gierkowi by si? podoba?o. Po hallu kr?c? si? t?umy Japo?czyków. Czuj? si? jak w Tokio.

W drugim ko?cu hallu s?ysz? niemieckie jod?owanie i d?wi?k akordeonu. Przepycham si? tam i staj? w ?rodku wianuszka gapiów. Wewn?trz kr?gu dwóch Niemców w kapeluszach z piórkiem i w bayernowskich skórzanych Lederhosen z krótkimi nogawkami wygrywa tyrolskie kawa?ki ku uciesze gawiedzi.
- Teraz zagramy pa?stwu utwór "Blablabla Tirara", który pochodzi z niemieckiej miejscowo?ci Schwabach. Tam te? jest taki zamek, który wygl?da podobnie jak ten hotel, i tam tak sobie ludzie ?piewaj?: Yoolllloooo-a-hiii-hiiii.... - zajod?owa? jeden z Niemców, a drugi przygrywa? mu na akordeonie i na krowich dzwoneczkach.

Ale si? porobi?o... Jeszcze nie tak dawno Niemcy si? uwa?ali za panów ?wiata i to do nich przyje?d?a?o si? grywa? na imprezach za ?askawe pieni?dze, a teraz Niemcy graj? do kotleta Kanadolom (znaczy, mnie :) ) i Japo?czykom! Ale si? porobi?o! Co wi?cej, przed wej?ciem do hotelu stary Szwajcar w stroju górala alpejskiego dmie w ogromny róg, oparty drugim ko?cem na ziemi. Róg wydaje g??bokie, tubalne d?wi?ki, a otaczaj?cy Szwajcara t?umek gapiów bije brawo i wrzuca drobniaki do kapelusza. Ale si? porobi?o!
Z ulg? wypycham si? z tego sko?nookiego t?umu i ?a?uj? tylko, ?e takie pi?kne miejsce zosta?o tak zeszpecone. Nie mog? podziela? podniecenia Lajkonika i on chyba jest troch? niezadowolony z tego powodu. No trudno, nie podoba mi si? i ju?. W jednym ze szpanerskich sklepów w hallu hotelu ch?opcy kupili pi?kny okaz naturalnego minera?u dla Kruszynki. Krwistoczerwony plaster chyba agatu z jasnowi?niowym rdzeniem. ?adny upominek! B?dzie ciekawie wygl?da? na biurku lub w witrynie.

Pogoda ju? teraz s?oneczna i mi?a. Wyje?d?amy w stron? drugiej atrakcji, zapowiadanej szumnie przez Lajkonika. Droga pi?kna, wiedzie przez zielony, rozs?oneczniony las, czuj? si? naprawd? jak na majówce, jak na niedzielnej wycieczce. I te? pewnie wi?kszo?? zwiedzaj?cych wpada tu cz?sto zrelaksowa? si? na dzie? lub dwa. Na skraju drogi dwie sympatyczne nastolatki próbuj? z?apa? stopa. Wida? po nich, ?e jest to dla nich ogromna rado?? i przygoda. My niestety jeste?my pe?ni, ale zabiera je na przyczep? przeje?d?aj?cy farmer. Dziewczyny a? promieniej? ze szcz??cia. Nie ma si? co dziwi?. Media w Kanadzie i w USA okre?laj? autostop jako sport dla morderców. Je?liby wierzy? ameryka?skiej prasie, ka?dy autostopowicz to morderca i gwa?ciciel. Tote? nie jest to popularny sposób podró?y, a niektóre prowincje wr?cz zakazuj? autostopu. Na szcz??cie coraz wi?cej Europejczyków popularyzuje autostop w Kanadzie, a i kierowcy o?mielaj? si? coraz cz??ciej bra? go?ci na ?ebka. Istnieje oczywi?cie zawsze ryzyko zbrodni, ale równie dobrze mo?na przecie? spa?? w górach w przepa??. Wielu Amerykanów, szczególnie kobiet, nie mo?e wyj?? z podziwu, kiedy im opowiadam, ?e w zasadzie regularnie podró?uj? po Europie autostopem i dla mnie trasa Londyn-Warszawa i z powrotem nie jest niczym nadzwyczajnym. Tak wi?c obie panienki za?apa?y si? na swego rodzaju "zakazany owoc" i dlatego maj? takie u?miechni?te buzie. Farmer wysadza je jaki? kilometr dalej, ale nic to! Ambitnie machaj? dalej!

My tymczasem docieramy na kolejny mamuci parking. Znów t?umy turystów, ale tym razem Lajkonik uspokaja mnie, ?e nie b?dzie ?adnego monstrualnego hotelu. Zamierzamy obejrze? Lake Mourine, jezioro s?ynne z niesamowicie niebieskiej wody. Czuj? si? usatysfakcjonowany do pewnego stopnia, bo tym razem droga wiod?ca do jeziora nie jest wybetonowana. Prowadzi pomi?dzy góry, jest kamienista i stroma. Zarz?d parku dyskretnie skierowa? drog? w ten sposób, aby unikn?? turystów w?a??cych w najbardziej nieprawdopodobne miejsca. Zaraz na pocz?tku trasy zauwa?amy wielkie og?oszenia przyklejone na s?upach: "UWAGA! NIED?WIEDZIE! GRO?? ?MIERCI? LUB KALECTWEM! PROSIMY TRAKTOWA? TO OSTRZE?ENIE POWA?NIE I NIE PANIKOWA? W RAZIE CZEGO." No, dobra. Wdrapujemy si? strom? dró?k?, dyskretnie zerkaj?c, czy zza krzaka nie wylezie mi?. W ko?cu po kilku minutach stajemy na szczycie ska?ki, z której rozci?ga si? przepi?kny widok na Lake Mourine, le??ce w dole, w dolinie w?ród gór. Na górach le?y ?nieg, na zboczach rosn? ?wierki, woda w jeziorze jest tak lazurowa, ?e a? trudno w to uwierzy?. Czyta?em kiedy? pods?uchan? rozmow? dwojga starszych Amerykanów nad brzegiem Lake Mourine. Starsza pani na widok tej niebieskiej wody zwróci?a si? do m??a:
-Kanadyjczycy twierdz?, ?e ta woda ma taki kolor naturalny, ale ja w to nie wierz?. Nie ma takiej wody, ?eby mia?a taki b??kitny kolor! Oni tu na pewno wrzucaj? jak?? farbk? w nocy albo jak nikt nie widzi...

Widocznie pani ta nigdy nie by?a nad Morzem ?ródziemnym. Jest te? takie jeziorko w Polsce, ko?o Jeleniej Góry, które ma równie b??kitn? wod?. (Obok jest drugie, które ma purpurow? wod?!). Jest takie jezioro na Alasce, które ma równie b??kitna wod?. Nazywa si? Kluane i dopiero co stamt?d wracali?my. Ale jako? tak si? dzieje, ?e na fotografiach tylko woda jeziora Mourine zachowuje ten swój niewiarygodny b??kit. Ani Kluane, ani ?adne inne jezioro nie wychodzi tak efektownie na zdj?ciach. Siadam sobie na wygodnej ?aweczce na brzegu i oddaj? si? kontemplacji. Nie ma tam turystów. Cisza. Tylko na b??kitnej fali jeziora s?ycha? g?osy dwóch turystów czy rybaków, którzy wyp?yn?li ?odzi?. Na skale przede mn? stoi samotny ?wierk, który jeszcze dodaje nastroju temu miejscu. Tak, to miejsce jest warte zobaczenia!

Bezpiecznie schodzimy w dó? i obserwujemy grupy turystów, którzy mimo zakazu wle?li na sp?awiane rzek? pnie i ga??zie drzew i teraz gramol? si? po nich, robi?c zdj?cia. Czekam, a? który? wpadnie pod spód i si? utopi, ale nie mam szcz??cia. Zaczynamy by? g?odni i zbaczamy do ma?ej restauracyjki. Przed wej?ciem wisi jad?ospis. Dobrze, ?e trzyma?em si? barierki, bo ceny zwala?y z nóg. Nic dziwnego. To kurort dla zamo?nych turystów. Lajkonik pociesza nas, ?e do Banff ju? niedaleko, a tam daj? wy?mienite steki. Wszyscy jeste?my zgodni, ?e zas?u?yli?my na stek. ?eby by? du?y i soczysty, i ?eby by?o du?o sa?atki, i jakie? wino do tego, i ?eby kelner ko?o nas skaka?, i ?eby?my si? nie musieli spieszy?.

Popo?udniow? por? docieramy do Banff. Jest to niewielkie wypoczynkowe miasteczko, takie jeszcze jedno Zakopane. W pewnych sferach w Banff wypada bywa?. Jak chcesz b?ysn?? w towarzystwie, to musisz je?dzi? do Banff na narty, a jeszcze lepiej na wczasy. Tu wypada przyjecha? w podró? po?lubn? albo nawet wzi?? ?lub, no - jednym s?owem - pe?ny szpan. ?wiadomi tego, ?e oto wje?d?amy do kanadyjskiego raju, mamy przygotowane aparaty i kamery. Przeje?d?amy pod drewnian? bram?, wypisz wymaluj jak w Zakopanem, tylko napis troch? inny "WITAMY W BANFF". Na ?rodku miasta rondo, na rondzie stoj? jelenie. Co jest do cholery? One si? ruszaj?! Ale? tak! To nie jest ?adna atrapa, to nie s? wypchane jelenie! To najprawdziwsze stado prawdziwych jeleni wysz?o sobie z lasu i spaceruje po centrum! Samochody si? zatrzymuj?, tury?ci wychylaj? si? z okien aut, trzaskaj? migawki aparatów. Podje?d?amy pod samo rondo i wysiadamy z samochodu. Ostro?nie podchodzimy na kilka metrów do jeleni i robimy im zdj?cia. Zwierz?ta czuj? si? pewnie, niektóre spokojnie skubi? trawk?, tylko jeden samiec z pi?knymi rogami przechadza si? powoli i przygl?da ludziom, ale ?askawie pozwala si? fotografowa?. On czuje, ?e nikt im tu nic z?ego nie zrobi, ale rogi dobrze mie? w pogotowiu. Zauwa?am, ?e wszystkie jelenie maj? w uchu obr?czki - to stra? le?na prowadzi ewidencj? jeleni ?yj?cych w parku. Ale jeden jelonek nie ma takiej blaszki. Jaki? nielegalny. Po drodze mijamy stoj?ce na poboczu samochody stra?y le?nej. Oni si? czaj? na nied?wiedzie. Zreszt? nie bezpodstawnie. Za dwa dni us?yszymy w radiu komunikat, ?e po centrum Banff biegaj? nied?wiedzie i lepiej jest pozosta? w domach.
Tymczasem wskakujemy do auta i udajemy si? na zas?u?ony obiad. Z okien ogl?damy miasto. Owszem, schludne, zadbane i czyste, ale nic w tym dziwnego - to jest wizytówka Kanady, wi?c musi by? reprezentacyjnie. Po ulicach kursuj? nawet bia?e doro?ki konne, doro?karz w cylindrze i fraku, wyprostowany, dumnie spogl?da z koz?a.

W restauracji, do której zaprowadzi? nas Lajkonik, dostajemy ogromne steki. Jest bufet z sa?atkami i mo?na ich wcina? do oporu. Skwapliwie korzystamy z okazji, a reszt? ka?emy sobie zapakowa? do domu. Dzwonimy jeszcze do Kruszynki, ?e na noc b?dziemy w Calgary, ale korzystaj?c z okazji oraz z pogody, wybieramy si? jeszcze do jednego z hoteli. Maciek robi za przewodnika, bo kiedy? mia? tu jak?? uroczysto?? szkoln?. Hotel to niezwyczajny. Mie?ci si? bowiem w autentycznym zamku. Ca?y ten zamek-hotel ma w za?o?eniu zachowa? charakter szkocki. Jak si? ?atwo domy?li?, s?u?y snobom-turystom i jest koszmarnie drogi. Ca?a m?ska za?oga hotelu musi by? ubrana w szkockie spódniczki w krat? i kraciaste getry. Od czasu do czasu na dziedziniec zaje?d?a rolls-royce, z którego wysiada starszy pan ze znudzonym, acz arystokratycznym wyrazem twarzy. S?u??cy z baga?nika wyjmuje walizki z czarnej, drogiej skóry. Przed hotelem siedz? damy w p?aszczach za kilka tysi?cy dolarów. W gruncie rzeczy s? to stare, znudzone ?yciem bogate baby. W?a?ciwie to mi ich ?al. Spogl?dam na Ma?ka, m?odego wysportowanego ch?opaka. Tak, ja bym nie odda? tej m?odo?ci za wszystkie rolls-royce'y stoj?ce w gara?u tego hotelu. Czasem mi te? co? strzyknie w gnatach, ale jednak czuj? si? wolny i jaki? taki lekki w stosunku do tych nadzianych sztywniaków. Wygl?dam mi?dzy nimi tak, jakbym nagle z planu jakiego? taniego westernu znalaz? si? po?ród aktorów kr?c?cych "Dynasti?". Hall hotelu to jakby taka sala rycerska. Nawet zbroja stoi i herb wisi na ?cianie. Zasiadam wi?c w fotelu i pozuj? do zdj?cia. Maciek oprowadza mnie po niewiarygodnych zakamarkach zamku. Pokazuje galeri? portretów i wielkie, kr?cone schody. Tu na tych schodach pojawia si? noc? Bia?a Dama - jedna z tych postaci wisz?cych wy?ej na portrecie, a raczej jej duch, bo jak powszechnie wiadomo, szkocki zamek bez ducha jest niewa?ny. Panienka owa jakie? sto lat temu, dzie? przed ?lubem schodzi?a po tych schodach, zapl?ta?a si? we w?asny welon i spad?a zabijaj?c si? na miejscu. Nie sz?a chyba do kaplicy, bo od tej pory straszy. Lajkonik z Bani? znikn?li w pasa?u sklepowym, nie wiem po co, bo ceny zaczyna?y si? tam od kilku zer za jedynk?. B??kamy si? w tym pasa?u, wygl?da tam dok?adnie jak na Titanicu. Ja ju? si? troch? pogubi?em w tych korytarzach, wi?c Maciek zostawia mnie przed wej?ciem na ?awce razem z tymi kwokami-milionerkami, a sam rzuca si? w hotelowe komnaty, bo lepiej zna wn?trze. Hihihi... Ale mam ubaw! Obserwuj? te nadziane babsztyle i lordów sm?tnie wa??saj?cych si? w oczekiwaniu na podstawienie limuzyny, patrz? na biegaj?cych s?u??cych - dobrze zbudowanych facetów, wyg?upiaj?cych si? w tych spódniczkach, a gdy tylko kto wchodzi do hotelu, rzuca na mnie podejrzliwe spojrzenie. Nic dziwnego. Ja przyjecha?em z pustkowia Alaski, a nie z pa?aców Westminsteru. Oddycham z ulg?, gdy wreszcie Maciek wyprowadza z hotelu Bani? i Lajkonika.

Jeszcze przy wyj?ciu, na placu przed hotelem prze?ywam ma?y wstrz?s - na ?rodku skweru wielka statua Lenina. Nie, to niemo?liwe! A jednak! Na cokole pomnika stoi facet jota w jot? podobny do towarzysza Iljicza. Okazuje si?, ?e to jeden z pierwszych premierów Kanady, tylko ?e ?y? w tym samym okresie, a wtedy by?a taka moda na tu?urek, bródk? i w?skie spodnie.

Teraz ju? prost? drog? lecimy do Calgary. B?dziemy tam przed noc?. Jeszcze przed zmrokiem docieramy do Kananaskis Country, ogrodzonego po obu stronach rezerwatu india?skiego. Jest to ogromny obszar ziemi. W za?o?eniu mieszka tam jedno plemi? Indian, w?a?nie Kananaskis, którzy s? gospodarzami tej ziemi. Z tym, ?e dzisiaj nie wolno mówi? "plemi? Indian". Dzi? trzeba mówi? "naród Indian". Poprawno?? polityczna za wszelk? cen?, cho? moim zdaniem poszczególne plemiona nie spe?niaj? definicji narodu. Rz?d kanadyjski utworzy? dla nich ten obszar, ?eby im zapewni? mo?liwo?? rozwoju we w?asnej kulturze i nie nara?a? ich na niebezpiecze?stwa cywilizacji. Pobudowano im domy i ca?? infrastruktur?, ale Indianie rozumiej? to inaczej - jako izolacj? ze spo?ecze?stwa. Faktem jest, ze rz?d stworzy? warunki, ale w rezerwatach nie ma miejsc pracy dla Indian, dlatego wielu si?ga po alkohol i narkotyki. Dlatego te? wielu z nich opuszcza rezerwat i wiele domów stoi niezamieszkanych albo gromadzi si? w nich india?ski element przest?pczy. Indianie, którzy opuszczaj? rezerwat i udaj? si? do miast, w ogromnej wi?kszo?ci nie potrafi? si? przystosowa? do ?ycia i wymaga? spo?ecze?stwa, gin? w tym po?cigu za karier? i pieni?dzem, staczaj? si? na margines spo?eczny, pij?, kradn?, narkotyzuj? si?. Oczywi?cie nie wszyscy, ale wielu z nich. Czasem zdarzy si?, ?e plemi?, o pardon: "naród", ma bystrego, przedsi?biorczego wodza. Wtedy Indianie nie izoluj? si?, tylko zak?adaj? pola namiotowe, kempingi, sklepy z wyrobami artystycznymi, a nawet spotka?em takich, co robili wczasy w wigwamach i prowadzili turystów na podgl?danie zwierz?t, podczas gdy reszta wczasowiczów ?y?a w wiosce india?skiej razem z rodowitymi mieszka?cami. Oni na tym robili pot??ne pieni?dze i tylko wódz ?a?owa?, ?e na raz mo?na rozbi? tylko 9 tipi. Ale mimo tych inicjatyw szanse prze?ycia w rezerwacie na godziwym poziomie s? raczej mizerne. Taki wódz-biznesmen traktowany jest przez innych Indian jako zdrajca. Rz?d pompuje w rezerwaty miliardy dolarów, ale to i tak nie starcza na stworzenie miejsc pracy, a nawet je?li, to Indianie nie bardzo do tej pracy si? garn?, bo po co, skoro i tak maj? od pa?stwa pot??n? zapomog?. Rozleniwiaj? si?, ?api? za butelk?, no i w ten sposób kó?ko si? zamyka. Dlatego te? rezerwat, przez który przeje?d?amy, jest smutny i ponury, cho? okolica pi?kna.

Witaj? nas ju? ?wiat?a Calgary, tylko jako? dziwnie si? jedzie przez miasto, je?li trzeba nagle zacz?? respektowa? ?wiat?a i znaki drogowe. Lajkonik zatrzymuje si? na ka?dym skrzy?owaniu, na ka?dym stopie, a znaki nakazuj? ograniczenie szybko?ci czasem nawet do 50 km/godz! Mam wra?enie, ?e jedziemy na ?ó?wiu, a Lajkonikowi chyba te? noga odwyk?a od tak cz?stego zdejmowania jej z gazu. W domu czeka ju? rozentuzjazmowana Kruszynka i nie mniej rozentuzjazmowany pies Spot i kot Kevin. Nast?puj? gor?ce powitania i wr?czanie prezentów dla Kruszynki, naszego ??cznika i aprowizatorki. Ja reszt? mojego kotleta z Banff chowam do lodówki. Nic z tego, Spot. Nie patrz tak na mnie. Drugi raz ten sam numer nie przejdzie! Bo wspominamy w?a?nie, jak z okazji przyjazdu Bani Lajkonik zaprosi? spor? grup? go?ci i zamówi? u polskiego rze?nika kilkana?cie pi?knych, grubych, soczystych steków. Ale przyjazd Bani i najazd go?ci tak wszystkich zaabsorbowa?, ?e zapomniano o stekach, do których dobra? si? Spot i nie pytaj?c o zdanie po?ar? je prawie wszystkie, zanim dwa ostatnie zosta?y mu si?? wydarte z pyska. Uroczysta kolacja by?a wiec nader skromna, ale za to mieli?my okazj? podzieli? si? stekami z innymi uczestnikami. Tym razem wi?c, nauczony do?wiadczeniem, chowam swój stek do lodówki i dobrze zabezpieczam.

Zostaj? w Calgary jeszcze kilka dni, aby si? znów zaaklimatyzowa? do ?ycia w "normalnym" spo?ecze?stwie. Wydawa? by si? mog?o, ?e nasza blisko 3-tygodniowa podró? pozwoli?a nam jedynie na bardzo powierzchowne zaznajomienie si? z Alask? i Jukonem. W tym twierdzeniu jest zapewne sporo prawdy, poniewa? jest to zbyt krótko na dok?adne poznanie ludzi, ich zwyczajów, czy tym bardziej na dokonanie jakich? bada? i analiz. Wi?kszo?? zwiedzanych terenów ogl?dali?my tylko z okien samochodu. Ale z drugiej strony taki sposób podró?y pozwoli? nam na szybkie przemieszczanie si? i na zobaczenie mo?liwie jak najwi?cej w jak najkrótszym czasie. Dodatkow? zalet? tego sposobu, w odró?nieniu od zorganizowanych wycieczek, by?a mo?liwo?? zatrzymania si? na d?u?ej w ka?dym miejscu, które nas szczególnie zainteresowa?o, i tak w?a?nie by?o w Denali Park oraz w Dawson City. Z podró?y przywie?li?my dwa filmy video oraz mnóstwo fotografii, z których niewielk? cz??? za??czam na ko?cu mojej ksi??eczki.* W czasie ca?ej naszej podró?y przejechali?my blisko 10 tysi?cy kilometrów, czyli mniej wi?cej tyle, ile jest z Calgary do Warszawy w linii prostej przez ocean i zachodni? Europ?.

Chcia?bym raz jeszcze serdecznie podzi?kowa? organizatorowi ekspedycji, Lajkonikowi, za umo?liwienie mi wzi?cia udzia?u w tej wyprawie. Dzi?kuje te? jego ?onie, Kruszynce, za niezwyk?? go?cinno?? i troskliwo?? o nas przed i w czasie drogi. Pozostaje mi mie? nadziej?, ?e i jej dane b?dzie wkrótce zobaczenie tych pi?knych terenów. Dzi?kuj? te? Bani oraz Ma?kowi i Misiowi za inspiracj? i pomys?y do napisania tej ksi??eczki.

Adam Ma?kowiak
"KaraKhan"

* Na razie zdj??, niestety, nie ma.


Do początku

Poprzednia strona
 ...8 9 10 11 12 13 14 15 16

Zagłosuj na tę publikację | Zasady konkursu | Wersja do druku

O tych krajach: Atlanta - stolica Georgii Na szczyt King's Peak Bluegrass   Pozostałe...
Tego autora: Sprawozdanie robocze z podró?y do Iranu Opowie?ci o Meksyku

Opracowanie: Adam Ma?kowiak
Bardzo chętnie zamieścimy Państwa opowieść.
Wszystkie opowieści i uwagi prosimy kierować pod naszym adresem.
redakcja@tramp.travel.pl
Ostatnie uaktualnienie: 1999-02-03