Strona główna
Strona główna
Opowieści
Opowieści
Dobre rady
Dobre rady
Galeria
Galeria
Recenzje sprzętu
Recenzje sprzętu
Konkurs
Konkurs!
Odsyłacze
Odsyłacze
Kontakt
Kontakt
Szukaj
Alaska '98
Zagłosuj na tę publikację | Zasady konkursu | Wersja do druku

12 lipca - niedziela

Dzi? ca?y dzie? sp?dzamy w samochodzie. Musimy dosta? si? tak daleko na pó?noc, jak to tylko jest mo?liwe. Na pó?nocny wschód w?a?ciwie, w kierunku granicy kanadyjskiej. Jad?c w?ród gór ogl?damy po raz nie wiadomo który zachwycaj?ce widoki Alaski. Po prawej stronie mamy g??boki kanion, w którym p?ynie rzeka, na drugim brzegu wida? góry. Stopniowo widok staje si? coraz bardziej malowniczy, a? wreszcie natrafiamy na punkt widokowy z napisem "LODOWIEC" i niewielk? knajpk?. Tu postanawiamy si? zatrzyma? i zje?? ?niadanie. Knajpka z zewn?trz nieciekawa, w ?rodku okazuje si? mie? bardzo interesuj?ce wn?trze. Pe?no w niej wypchanych zwierz?t upolowanych w okolicy. S? ogromne nied?wiedzie szczerz?ce z?by, jest jaka? kozica i par? innych eksponatów. Drugi pokój, gdzie serwuj? obiady, ma jedn? ?cian? ca?? ze szk?a. Widok jest imponuj?cy: jak w kinie wida? przepi?kn? panoram? gór, a w samym centrum bia?o-b??kitny j?zor lodowca, stopniowo schodz?cy do kanionu. Do?em, jako si? rzek?o, p?ynie rzeka, a na ?rodku rzeki pi?kna, poro?ni?ta g?stym lasem bezludna wyspa. Przed wysp? za?om rzeki rozgraniczonej wielk? ska?? stercz?c? ze ?rodka. Siadamy pod oknem i zamawiamy solidne ?niadanie. Dobrze tu daj? je??! Podoba mi si? wystrój tej restauracji. Na ?cianach wisz? obrazy malowane i pewnie podarowane przez miejscowych artystów. Same orygina?y, ani jednej reprodukcji! Przy wej?ciu gablota z zagranicznymi banknotami, a w?ród nich nawet polskie stare 50 z?otych! Id? z ch?opcami na pobliski taras widokowy. Analizujemy krajobraz. Ta stercz?ca ska?a w samym ?rodku rzeki nazywa si? "Trzy Palce", bo istotnie wygl?da jak stercz?cy w gór? fragment d?oni. Z tarasu biegn? w dó? strome schody. Misio zbiega na sam dó? w?wozu, ?eby zbada?, jak tam jest, ale chyba widok z góry jest znacznie ciekawszy. Stoimy tam do?? d?ugo. Jest cisza i tylko wiatr ?wiszczy w?ród ska?. W ko?cu wyp?aszaj? nas jakie? dwie ha?a?liwe ameryka?skie turystki z ujadaj?cym psem. Drog? p?dzi karetka pogotowia na sygnale. Zastanawiamy si?, sk?d si? tutaj wzi??a, na tym pustkowiu. Przecie? nie by?o po drodze ?adnego miasteczka!

Wsiadamy do samochodu i ruszamy w dalsz? drog?. Szosa staje si? gorsza, pe?na gro?nych zakr?tów. Na jednym z nich widzimy makabryczny wypadek. Ogromny truck le?y przewrócony ko?ami do góry w rowie na poboczu drogi. Kierowca najwyra?niej nie wyrobi? si? na zakr?cie. To do tego wypadku p?dzi?a karetka! Stoj?cy na poboczu kierowcy innych ci??arówek oraz kilku turystów usi?uj? dosta? si? do kabiny kierowcy. Ciarki przechodz? mi po plecach... I tak go?? mia? szcz??cie, ?e to by?o w dzie?!

Zmierzamy ju? ku granicy, tylko inn? drog?, i w?a?ciwie ju? niczego nowego si? nie spodziewamy. A to powa?ny b??d! Do?? kiepsk? drog? docieramy do skrzy?owania w Tok. Ju? raz tu byli?my, tylko wtedy jechali?my ze wschodu na zachód, a teraz od po?udnia w stron? pó?nocy. Zmierzaj?c ku granicy kanadyjskiej, spodziewamy si? jakiej? sensownej drogi, tymczasem wje?d?amy na szutrow?, w?sk? bardziej ?cie?k? ni? drog?. Jakby kto? mia? w?tpliwo?ci, to mijany znak informuje, ?e droga otwarta jest tylko 3 miesi?ce w roku. Prowadzi coraz wy?ej i wy?ej. Po obu stronach niezmierzone lasy i piaszczyste pobocza. Tu dopiero jest dzicz! Coraz rzadziej mijaj? nas samochody. Z mapy wynika, ?e czeka nas d?ugi i nudny kawa?ek drogi, ciekawy o tyle, ?e do?? pionierski. Z raczej znudzon? min? czekam na jedyne dwie miejscowo?ci, które przyjdzie nam mija? po drodze: Eagle (Orze?) i Chicken (Kurczak). O ile we wsi Orze? ju? kiedy? by?em w Polsce, o tyle nazwa Kurczak intryguje nas wszystkich. Ciekawe, co mo?e by? w takim Kurczaku na samym ko?cu ?wiata? Droga nadal pnie si? coraz wy?ej i staje si? jeszcze bardziej kr?ta i w?ska. Wreszcie, na samym szczycie tego gigantycznego podjazdu znajdujemy wie? Chicken. Wygl?da tak: zza zakr?tu po?ród wysokich, piaszczystych wzgórz wyje?d?amy nagle na rozleg?y plac, jakby parking, na ?rodku którego stoi obszerny drewniany barak. Powierzchnia placu nieutwardzona - piach czy uje?d?ona glina. W dali wida? poro?ni?te g?stym lasem wzgórza. Na baraku dumny szyld z napisem: "GOLD NUGGETS! Chicken/Alaska - POSZUKIWACZE Z?OTA - sklep z pami?tkami i miejscowym z?otem. Piwo, napoje, upominki". A nad tym wszystkim dumnie powiewaj? flagi Kanady, USA i Alaski na wysokich masztach. Obrazu dope?nia prowizoryczna stacja benzynowa z malownicz? beczk? zamiast dystrybutora. Wysiadamy z auta. Tylko Lajkonik chyba zm?czony i st?skniony za Kanad? nie podziela naszego zachwytu. Jest absolutna cisza. Takiego miejsca nie pokazuj? nawet na filmach o Alasce. Tu jest tak, jakby czas zatrzyma? si? 100 lat temu! Chyba nawet Misiowi si? podoba, bo wpadamy do sklepiku, a tam jeszcze na tarasie przed sklepem kilku m??czyzn, brodatych, w trudnym do okre?lenia wieku, siedzi na drewnianej ?awce i leniwie sobie o czym? opowiada. Ubrani s? jak traperzy - we flanelowe, kraciaste koszule, stare, sprane d?insy i wy?wiechtane kapelusze. Brakuje tylko uwi?zanych do p?otu wierzchowców, ale poza tym scenka jak z westernu. Wchodzimy do sklepu. Za lad? wita nas u?miechni?ta, mi?a pani w ?rednim wieku i zach?ca do obejrzenia towaru. Znikamy z Misiem mi?dzy pó?kami i musz? przyzna?, ?e towar nas zachwyca, a ceny nie przera?aj?. Jest mnóstwo ?miesznych pami?tek, w których g?ówn? rol? gra niezwyk?a nazwa miejscowo?ci: s? koszule nocne z kurczakami, kartki pocztowe z kurczakami, ?mieszne maskotki, a oprócz tego wiele naprawd? fajnych przedmiotów charakterystycznych dla Alaski. Na przyk?ad ekwipunek do p?ukania z?ota. Na pami?tk? kupujemy z Ma?kiem naszywki na plecak z napisem "Chicken/Alaska".

Do sklepiku wchodzi Bania i zaraz wdaje si? w rozmow? z ekspedientk?. Ta, dumna z szansy zaprezentowania swoich zbiorów, opowiada jak to jeszcze na pocz?tku tego wieku do Chicken ?ci?gali ró?ni awanturnicy i ?owcy przygód z nadziej? na szybkie wzbogacenie si?. Okazuje si?, ?e tu? obok, prawie w zasi?gu wzroku jest kopalnia z?ota, gdzie jeszcze do niedawna wydobywano ten cenny kruszec. Podobno jeszcze teraz mo?na tam co nieco znale??. Mówi?c prawd?, to tu? zaraz za sklepem jest na pó? wyschni?ty potok, gdzie mo?na jeszcze znale?? troch? z?ota. Nooo... takiej okazji nie mo?na przegapi?! Wypo?yczamy od uprzejmej pani sita i idziemy szuka? z?ota. Przeskakujemy piaszczysto-kamieniste osypisko i znajdujemy nasz potoczek - jakby zako?czenie jakiej? rzeczki. Zabieramy si? za p?ukanie, ale mamy za ma?o czasu i cierpliwo?ci, aby co? znale??, tylko Misiowi udaje si? odcedzi? kilka l?ni?cych ziarenek wielko?ci po?owy g?ówki od szpilki. Pani w sklepie zapewnia Misia, ?e to mo?e by? z?oto, cho? niewielkiej warto?ci. My w ka?dym razie robimy sobie zdj?cia na pami?tk?. Ale sklep w Chicken przygotowany jest te? na tak? ewentualno??, ?e poszukiwacze z?ota mog? mie? pecha. Bania korzysta z oferty i nabywa zgrabny woreczek z aksamitu na eleganckim sznureczku, a z niego wyci?ga malutk? fiolk?, w której po?yskuj? ziarenka z?otego kruszcu. Z?oto jest prawdziwe bez picu i faktycznie pono? wydobyte z miejscowego potoku. Jeszcze nie dowierzamy, ale ju? wkrótce przekonujemy si?, ?e pani nie mia?a ?adnego powodu, aby nie mówi? prawdy. Tam naprawd? wszystko sta?o na z?ocie. Nawet Lajkonik wylaz? z auta zaciekawiony nasz? przed?u?aj?c? si? nieobecno?ci?. Domy?li? si?, ?e to miejsce istotnie jest jedyne w swoim rodzaju.

Otó? osada Chicken, jak ju? mówi?em, swoje najlepsze dni prze?ywa?a u progu XX stulecia, gdy odkryto tutaj z?oto w tym niepozornym miejscowym potoku i w pobliskiej rzece. Natychmiast powsta?a tu kopalnia, ale setki poszukiwaczy wola?o kopa? na w?asn? r?k?. B?yskawicznie powsta?o tu namiotowe miasteczko, które w najlepszym okresie liczy?o 3 tysi?ce osób. Jakie tu musia?y by? warunki ?ycia w zimie, ?atwo sobie wyobrazi?, je?li jeszcze teraz, po stu latach do Chicken mo?na si? dosta? wy??cznie helikopterem, z wyj?tkiem 3 miesi?cy w roku. Teraz wioska liczy co? ok. 100 mieszka?ców, z których na sta?e mieszka tu tylko 16 osób. Pozostali przyje?d?aj? tu tylko na lato. Ale ci, którzy zostali, nadal maj? tu swe dzia?ki, na których p?ucz? z?oto.

Z Chicken ju? zje?d?a si? w dó?. Zostajemy ostrze?eni, ?e droga jest teraz naprawd? stroma i niebezpieczna, kr?ta i ?liska ze wzgl?du na szutrowo-piaszczyst? nawierzchni?. Z naprzeciwka jad? te? czasem wielkie motor-home'y turystów lub tubylców i przy wymijaniu trzeba bardzo uwa?a?, bo zsuni?cie si? z drogi mo?e spowodowa? kilkakrotne przekozio?kowanie. No wi?c jedziemy powoli i ostro?nie. Faktycznie, jest tak, jak nas ostrzegano - droga w?ska, kr?ta, z do?u ni st?d, ni zow?d pojawiaj? si? motor-home'y. Po lewej stronie widzimy niewielkie prowizoryczne budynki, bardziej przypominaj?ce szopy, i jakie? pompy stoj?ce na b?otnistych podwórkach, a obok solidne terenowe jeepy. Tu mieszkaj? dzisiejsi poszukiwacze z?ota. Maj? te kilka miesi?cy w roku do wykorzystania, tylko zamiast prymitywnych sit i siedzenia w kucki nad potokiem u?ywaj? pneumatycznych pomp i pot??nych generatorów pr?du, bo przecie? to jasne, ?e w Chicken i okolicy nie ma elektryczno?ci. Który? z ch?opców rzuca pomys?, ?eby odwiedzi? takiego dzisiejszego poszukiwacza z?ota, pogada? z nim i obejrze? pompy, ale Lajkonik nam odradza. Taki facet widz?c zaje?d?aj?cy mu na podwórko obcy samochód mo?e - zdaniem Lajkonika - zareagowa? bardzo nerwowo, a nawet wygarn?? ze spluwy. Na takim pustkowiu zna si? wszystkich dooko?a, a jak si? kogo? nie zna, to lepiej go pogoni? dla w?asnego bezpiecze?stwa. No wi?c tylko z okien samochodu obserwujemy te kilka schowanych w?ród drzew dzia?ek, zastanawiaj?c si?, ile by te? kosztowa?o wykupienie kawa?ka pola w okolicy Chicken.

Nagle, zza którego? kolejnego zakr?tu wy?ania si? stara, ?ó?to malowana rudera. Nawet bym nie zwróci? na ni? uwagi, ale w samochodzie rozlega si? przyt?umione:
- Ooooo.... Stój, Lajkonik!
Zje?d?amy na pobocze. Jakie? sto metrów od drogi p?ynie kamienista górska rzeka, dno pe?ne kamieni i doj?cie do niej tak samo. Nad jej brzegiem stoi dziwaczny mechanizm: wielka, drewniana, ?ó?ta budowla zbita z desek. Ma dwa pi?tra wysoko?ci. Ustawiona jest na pot??nych szynach, a z jednej ze ?cian wystaje wielkie rami?, jakby d?wigu. Teraz rozumiem ten przyt?umiony okrzyk. Stoimy oto przed autentyczn?, prawdziw? i niepodrobion? ruchom? kopalni? z?ota. Jest to sprawa o tyle cenniejsza, ?e kopalnia jest nienaruszona, tak jak j? zostawiono sto lat temu, jeszcze z maszynami w ?rodku i nie jest ?adnym oficjalnym muzeum. Po prostu opuszczony wrak. Identyczne kopalnie widzieli?my przecie? na archiwalnych filmach w muzeum w Whitehorse, a niektóre z nich by?y eksploatowane a? do lat 60. i teraz pi?knie odrestaurowane s?u?? jako muzea. No, my tam MUSIMY wej??, cho? drzwi zabezpieczone siatk?. Takiej okazji nie mo?na przepu?ci?! Tu s?owo wyja?nienia: sto lat temu wielcy przedsi?biorcy z USA i Kanady wymy?lili sobie, ?e zamiast p?uka? z?oto r?cznie mo?na zbudowa? ruchom? kopalni? z?ota - tak? jakby ogromn? ark? czy budynek, który stawia?oby si? na ?elaznych szynach nad samym brzegiem rzeki, a stalowe rami? z czerpakami na ko?cu wybiera?oby wod? wraz z piachem i rzuca?o na pot??ne sita wewn?trz budynku. Pr?d wody nanosi? wci?? nowe pok?ady piachu, kamieni i z?ota wprost pod czerpaki. Kiedy ju? jednak ca?e dno zosta?o przebrane, wtedy ca?? t? konstrukcje przesuwano o kilkana?cie metrów w dó? rzeki i operacja powtarza?a si? od nowa.

Przez dziur? w siatce w?azimy do ?rodka. Trzeba uwa?a?, bo tu i tam pod?oga spróchnia?a i ziej? wielkie dziury, ale staramy si? je omija?. Wewn?trz stoj? pot??ne maszyny, sk?adaj?ce si? z wielkich kó? z?batych, które r?cznie wprawiano w ruch, a one z kolei uruchamia?y czerpaki i sita. Maszyny wygl?daj? na wci?? sprawne, tak jakby zostawiono je ca?kiem niedawno. Pe?ne s? jakich? przek?adni, z?batek, trzpieni, których znaczenia nie bardzo mog? sobie wyobrazi?. Wszystko to pot??nymi ?rubami przykr?cone do pod?ogi. Lajkonik i ch?opcy w?skimi i stromymi schodami dostaj? si? na pi?tro. Tam jest jeszcze wi?cej takich maszyn i wysi?gników. Co chwila dochodz? mnie z góry odg?osy zdumienia i zachwytu. Niestety, ja sam boj? si? ryzykowa? spacer po spróchnia?ej pod?odze na wysoko?ci dwóch pi?ter. Lajkonik, jak na zawodowego mechanika przysta?o, t?umaczy nam zasad? dzia?ania ca?ej tej maszynerii. Dostrzega, ?e maszyny nie by?y transportowane w ca?o?ci, lecz w cz??ciach, zapewne konno, i dopiero na miejscu montowane w. Ale nawet wtedy poszczególne cz??ci maszynerii by?y ogromne i ci??kie. Na miejscu uk?adamy teori?, jak to gdzie? z ameryka?skich hut przesy?ano te maszyny najpierw statkiem, potem kolej?, a w ko?cu biedne koniki musia?y ten ca?y ci??ar wtarga? na gór? do Chicken, gdzie ani drogi, ani cywilizacji, i gdzie potem ludzie w pocie czo?a skr?cali to wszystko do kupy w dzikim po?piechu, bo przecie? ma?o by?o czasu na p?ukanie z?ota w tym potoku. Konkurencja te? nie spa?a! Stoj?c tutaj, wyobra?am sobie ten nieludzki po?piech, t? dzik?, nieludzk? wr?cz prac?, bezgraniczne po??danie i dopiero teraz rozumiem termin "gor?czka z?ota". Wyobrazi? sobie, jak to musia?o wygl?da?, kiedy mo?esz dotkn?? tych samych maszyn, chodzi? po ?ladach prawdziwych poszukiwaczy z?ota. Ile? tu musia?o wsi?kn?? potu i krwi ludzkiej w ten piach i kamienie. Ile? te ?elastwo musia?o widzie? ludzkiej rozpaczy, bezsilno?ci, tragedii i determinacji! Jaki? tu musia? by? kiedy? zgie?k, t?um, ha?as i harmider wokó? tej ruchomej kopalni! Przez moment zobaczy?em nasz sklepik w Chicken, obl??ony przez hordy brodatych facetów z ob??dem z?ota w oczach, setki namiotów stoj?cych na placu i w?ród lasów, a dzi? tylko wielkie zielone drzewa szumi? nad tym zapomnianym miejscem i nawet tury?ci tu nie docieraj?, bo i nie wiedz?, ?e takie miejsce jeszcze istnieje. To nie jakie? uporz?dkowane, zaaran?owane wn?trze czystego muzeum, tylko ?ywa, brutalna historia. A tam, nieco wy?ej, dwudziestowieczni poszukiwacze z?ota - mo?e potomkowie tych, co tu gin?li - nadal cedz? piach mechanicznymi pompami. Magia z?ota trwa nadal.

T? sam? drog? zje?d?amy powoli ku granicy kanadyjskiej. Zaczynam rozumie?, dlaczego Lajkonik tak nas ponagla?: mijamy tablic? z napisem: "GRANICA CZYNNA TYLKO DO 6 WIECZOREM".
- Jak to, do 6 wieczorem? A potem to co? ? pytam.
- Potem to stawiaj? w poprzek drogi szlaban zamkni?ty na zwyczajn? k?ódk? i celnicy jad? do domów. Wracaj? nazajutrz o 8 rano. Nie mam ochoty na rozstawianie namiotu w ?rodku nik?d i to o 6 wieczorem, gdy jeszcze jest jasno i mo?na zrobi? kup? kilometrów i by? bli?ej domu - wyja?ni? Lajkonik.

Doje?d?amy do miejscowo?ci granicznej Boundary (Granica). Ca?a miejscowo?? sk?ada si? z dwóch niezwykle malowniczych domków zbitych z bali drzewnych. W?a?ciwie s? to traperskie domki, zwane "cabins". Jedne drzwi, jedno okno, prymitywny komin i dach poro?ni?ty mchem. Tak kiedy? mieszkali poszukiwacze przygód, z?ota i traperzy. Swoj? drog?, s? one niezwykle malownicze, ale nie wiem, czy chcia?bym tam mieszka? d?u?ej ni? tydzie?. Jedna z kabin nieczynna. Tablica na ?cianie informuje, ?e budynek powsta? jeszcze w XIX wieku. Zwiedza? go nie mo?na, ale za to dooko?a poustawiano autentyczne starocie: drewniane sanie, plecak, bali? i tark? z blachy falistej, stare narz?dzia stolarskie, nawet kawa? wozu konnego o czerwonych, ?elaznych ko?ach. Do ?cian przybite poro?a zwierz?t. Wszystko to, cho? starannie wystudiowane, tworzy pewien fajny klimat. Tu? obok prowizoryczne, malutkie lotnisko dla awionetek, jeden krótki pas w?ród trawy wysypany dla utwardzenia ?u?lem i znak: "Uwaga na l?duj?ce samoloty!". Niedaleko druga kabina - bardzo podobna i tym razem czynna - to sklep z pami?tkami. Na dachu reklama: "NAJLEPSZA KAWA W MIE?CIE!" Hehe... nic dziwnego, skoro jest to JEDYNA kawa w tym jednodomowym mie?cie. W drzwiach wita nas malownicza posta?, kobieta w ?rednim wieku, rudow?osa, w jakim? zabawnym kapeluszu z chust? na szyi - wygl?da troch? jak hippiska z lat 70. Wn?trze cabiny zajmuj? drewniane pó?ki, na których stoj? pami?tki i upominki. Miejsce to ma wiele kolorytu i swoisty nastrój. Na ?cianie wisz? emaliowane, poobt?ukiwane miski, drewniane wiadro, na starym piecu stoi stary czajnik i prymitywny garnek. Mi?a pani udziela nam ciekawych wyja?nie?, a ch?opcy znajduj? za sklepem drewniane koryto z napisem "P?UKANIE Z?OTA".
- Eeee... co to za p?ukanie w korycie! - pow?tpiewaj? - My?my p?ukali z?oto w prawdziwym potoku, a tu to nawet pewnie nie ma z?ota, bo sk?d si? ma niby z?oto wzi?? w korycie?
- No, tak. - przyznaje w?a?cicielka - faktycznie. Ale nie ma w tym ?adnego picu. Ja naprawd? co jaki? czas wsypuj? w to koryto opi?ki i grudki z?ota, ?eby tury?ci naprawd? co? tam sobie znajdowali.
- Masz kawa?ki z?ota? Eeee... bujasz... - w?tpi? nadal ch?opcy.
Rudow?osa artystka wyjmuje pude?ko po filmie fotograficznym i otwiera Misiowi przed nosem. Pude?eczko pe?ne jest z?otego piasku i Misiowi zab?ys?y oczy.
- Mog? potrzyma??
Pude?eczko troch? wa?y i Misio zaraz oblicza, jaki by z tego by? biznes. Bania przypomina sobie, ?e mamy w baga?u jeszcze jedn? polsk? chor?giewk? i postanawiamy zostawi? j? mi?ej pani na pami?tk?. W ko?cu zapewne niecz?sto docieraj? tu Polacy, cho? pani przypomina sobie, ?e na pewno nie jeste?my tu pierwsi. Kiedy wr?czamy jej polsk? flag?, do pokoju wchodzi ogromny facet w wielkim wymi?tym kapeluszu. Wygl?da wypisz-wymaluj jak rozbójnik Rumcajs. Domy?lamy si?, ?e jest to towarzysz, a mo?e m?? naszej gospodyni.
- Popatrz - mówi pani - ci pa?stwo s? turystami z Polski i podarowali nam na pami?tk? polsk? flag?. Jakie to mi?e...
- Polsk? flag??! - mruczy Rumcajs - A co my z ni? zrobimy? Ju? wiem! Wstawimy j? pod biurko!
Zapad?o 10 sekund kamiennej ciszy. W tej ciszy rozleg? si? cichy, zimny g?os Bani:
- To mia? by? taki dowcip, prawda?
Przez nast?pne 5 sekund pani mordowa?a Rumcajsa wzrokiem, ten podkuli? ogon i natychmiast zmy? si? ze sklepu, a pani zacz??a nagle trajkota? o wszystkim z tak? pr?dko?ci?, jakby od tego zale?a?o jej ?ycie. Chcia?a zatrze? niemi?e wra?enie, ale my ju? wychodzili?my ze sklepu i wsiadali?my do naszego auta.

Tu? kawa?ek dalej by?a granica - domek niewiele wi?kszy od traperskiej kabiny. Wysz?a z niego sympatyczna rudow?osa celniczka. Swoj? drog?, ciekawe zjawisko: w promieniu 5 kilometrów tylko dwie kobiety i obie rude...
- Sk?d?
- Alaska.
- Dok?d?
- Kanada i Polska.
- Z wakacji?
- Mhm.
- Mac Kowiak?
- To ja.
Uwa?ne spojrzenie...
- No, zaros?em troch?. Na zdj?ciu nie mam brody...
- Jaki? alkohol?
- Ale gdzie tam! Tylko tyle, ile wolno.
- Papierosy?
- Bro? Bo?e!
- B-A-D-U-R-A ... Andrew... - ruda zapatrzy?a si? w Lajkonika - O, Calgary? By?am w Calgary. Bardzo ?adne miasto!
- To jak b?dziesz jeszcze raz, to wpadnij - tu jest moja wizytówka.
- O! Mechanik samochodowy! - ucieszy?a si? panienka - Ach, pomóg?by? mi naprawi? mojego grata - wskaza?a r?k? na starego forda-pó?ci??arówk? stoj?c? obok domku - On ju? ledwo zipie. Ju? dzi? ledwie si? tu dowlok?am!
Teraz koniec! - co? we mnie j?kn??o - Lajkonik ma takie serce, ?e - o ile go znam - to zaraz wysi?dzie i wlezie pod tego trupa i nie wyjdzie spod niego, a? go nie naprawi.
Ale na szcz??cie zbli?a?a si? ju? szósta i zaraz zamykali granic?, wi?c panienka tylko machn??a r?k? i pojechali?my dalej. Na Bani wiz? nawet nie spojrza?a. I bardzo dobrze, bo to by?a wiza jednorazowa. Droga dalej wiod?a serpentynami w dó?, po?ród nieprzebytych lasów, ale przynajmniej po nied?ugim czasie zacz?? si? asfalt. Jednak co Kanada, to Kanada! Wracali?my do cywilizacji! A w?a?ciwie to tak nam si? tylko wydawa?o. Do cywilizacji droga by?a jeszcze daleka.

Na której? tam z kolei serpentynie poczuli?my dym. Smród si? wzmaga?. Wkrótce trzeba by?o zamkn?? okna. Po chwili przeje?d?ali?my przez ogromny obszar spalonego lasu. Wypalone by?o dos?ownie wszystko. A? ?al by?o patrze? na czarne kikuty drzew, na spalone poszycie i na bezsilno?? cz?owieka. Sp?on??o wszystko równo. Na nic zda?y si? ?mig?owce i wozy stra?y po?arnej. Wobec ?ywio?u wygl?da?y jak dzieci?ce zabawki. Tu i tam jeszcze si? tli?o. Unosi? si? dym i sw?d. Tylko w jednym miejscu zachowa?a si? wysepka zielonej trawy, bo ogie? napotka? na swej drodze jezioro. Jedziemy i jedziemy, a ten koszmarny po?ar i pogorzelisko nie chce si? sko?czy?! Ile? to lat b?dzie trzeba, aby drzewostan si? odrodzi?, aby wróci?y tu zwierz?ta. Nigdy nie przypuszcza?em, ?e po?ar lasu mo?e by? a? tak rozleg?y. I tak szcz??cie, ?e pogoda taka raczej wilgotna, bo gdyby to by? otwarty ogie?, prawdopodobnie musieliby?my przeczeka?, a? go ugasz?. To jeszcze wysoki Jukon. Tutaj nie ma objazdów. Tu jest tylko jedna droga.

Wychodzi?o na to, ?e nast?pny nocleg wypadnie w Dawson City. Teraz dopiero Bania zwierzy?a mi si?, ?e po cichu marzy?a, ?e Lajkonik zboczy troch? z kursu, ?eby obejrze? to miasto. Wed?ug przewodnika by?by to niewybaczalny b??d, gdyby?my omin?li Dawson City. Przewodnik nie k?ama?, a Lajkonik mia? w programie Dawson City i by?a to jedna z najciekawszych przygód podczas tej ca?ej podró?y. Zreszt? omin?? miasta i tak by si? nie da?o, gdy? aby dojecha? do Dawson, trzeba si? najpierw przeprawi? przez rzek? Jukon. To by? ju? czwarty raz, gdy stan?li?my nad brzegami Jukonu. W?a?nie dok?adnie nad samym brzegiem rzeki by?o pole namiotowe, gdzie postanowili?my przenocowa?. Kemping jak kemping, nic ciekawego, tak d?ugo, a? nie wylaz?em przez krzaki nad brzeg Jukonu. Zmierzcha?o, s?o?ce ju? zachodzi?o, na zachodzie niebo robi?o si? czerwone, ale jeszcze by?o jasno.

Nasz brzeg poro?ni?ty by? przez g?sty las, tylko ja sta?em na niewielkiej pla?y, a poza tym to by?o dziko. Nie zdziwi?bym si?, jakby nagle wyszed? tu ?o?. Pobra?em próbk? piasku z pla?y i zapatrzy?em si? na drugi brzeg. Tam by?o w?a?ciwie miasto pi?knie po?o?one u podnó?a rozleg?ych i surowych gór. Nie nadaremno nazywaj? je Królow? Pó?nocnej Kanady! Ale jedyne, co teraz zobaczy?em, to szereg drewnianych, niskich domków i niewielki stateczek p?ywaj?cy po rzece. Okaza?o si?, ?e aby dosta? si? do miasta, trzeba skorzysta? z promu, który non-stop p?ywa po Jukonie w obie strony. Fajnie! Rz?d Jukonu finansuje ten biznes, bo to si? podobno bardziej op?aca ni? wybudowanie mostu. Na pustej pla?y jest pi?kna cisza, nie s?ycha? turystów z kempingu, wi?c mo?na si? zapatrzy? w zachodz?ce s?o?ce, w kursuj?cy majestatycznie prom, w wody Jukonu gin?ce w?ród drzew lub, z drugiej strony, znikaj?ce za zakr?tem. To w?a?nie tutaj do Jukonu wp?ywa s?ynna rzeka Klondike. Tutaj te? by?a równo sto lat temu stolica poszukiwaczy z?ota.

A tymczasem, w tym historycznym miejscu Bania kroi chleb na kanapki, a Lajkonik zapuszcza kuchenk? na herbat?. Ch?opcy, dzi? jako? bez zapa?u, rozstawiaj? namiot. Maciek ca?? energi? wk?ada w r?banie drewna na opa?, okazuje si?, ?e na pró?no, bo z powodu po?aru lasu obowi?zuje zakaz palenia ognisk. Spomi?dzy drzew wyszed? jaki? bezpa?ski pies i powlók? si? do sto?u, gdzie Bania lito?ciwie rzuci?a mu jaki? och?ap. Pies by? brudny i jaki? pogryziony czy parchaty, wygl?da? na bezdomnego, ale przyczepi? si? do nas i nie chcia? odej??. Lajkonik i ch?opcy dostali nagle jakiego? omamu. Uparli si? zabra? to brudne bydl?... do Calgary! Nie pomaga?y logiczne t?umaczenia, ?e to jeszcze kilka tysi?cy kilometrów, tydzie? podró?y, a w samochodzie nie ma miejsca, ?e pies nie wyle?y spokojnie tak d?ugo, ?e mo?e jest chory, nie szczepiony, co b?dzie jak ugryzie? ?e Spot i Kevin nie zaakceptuj? w domu intruza, a Kruszynka zas?abnie, jak zobaczy jeszcze jednego psa. Tymczasem jednak Lajkonikowi i dzieciom oczy psem zaros?y. Ja ju? by?em gotów wraca? do domu autobusem, byle nie z tym brudnym zwierzakiem, a ch?opcy chodzili jak zaczadziali, niemal p?acz?c nad losem opuszczonego pieska. Inni kempingowicze bez skrupu?ów przeganiali psa, tylko u nas panowa? jaki? dziwny liberalizm. Ja ju? wiedzia?em, gdzie w Dawson jest dworzec autobusowy, i mog?em spa? spokojnie. Z Bani? by?o gorzej, ale uda?o jej si? przekona? Lajkonika, aby zawiadomi? o psie miejscow? policj?. Lajkonik aby to zrobi?, musia? pojecha? promem na drugi brzeg Jukonu, do miasta, bo dopiero tam by?y telefony. Zabra? wi?c ch?opców do vana i pojechali, a ja czeka?em w napi?ciu. Po powrocie okaza?o si?, ?e bezpa?ski pies na kempingu to rzecz normalna. Mamy go zostawi? i nie martwi? si?. Ale mnie bardziej ciekawi?o to, co opowiada? Maciek, ?e Dawson City jest zupe?nie niepodobne do innych miast, ?e jest ca?e drewniane i wygl?da jak dekoracja ze starego westernu. Nie jeden dom czy jedna ulica, ale ca?e miasto! I jeszcze ten prom, którym dostaje si? do Dawson przez Yukon River! Zainteresowa?o mnie to! Musia?em zwiedzi? to miasto! Ledwie mog?em doczeka? do rana i tylko modli?em si?, ?eby nie by?o deszczu. A rano podjechali?my pod prom.


Do początku

Poprzednia strona
 ...8 9 10 11 12 13 14 15 16 
Następna strona

Zagłosuj na tę publikację | Zasady konkursu | Wersja do druku

O tych krajach: Atlanta - stolica Georgii Na szczyt King's Peak Bluegrass   Pozostałe...
Tego autora: Sprawozdanie robocze z podró?y do Iranu Opowie?ci o Meksyku

Opracowanie: Adam Ma?kowiak
Bardzo chętnie zamieścimy Państwa opowieść.
Wszystkie opowieści i uwagi prosimy kierować pod naszym adresem.
redakcja@tramp.travel.pl
Ostatnie uaktualnienie: 1999-02-03