Strona główna
Strona główna
Opowieści
Opowieści
Dobre rady
Dobre rady
Galeria
Galeria
Recenzje sprzętu
Recenzje sprzętu
Konkurs
Konkurs!
Odsyłacze
Odsyłacze
Kontakt
Kontakt
Szukaj
Alaska '98
Zagłosuj na tę publikację | Zasady konkursu | Wersja do druku

13 lipca - poniedzia?ek

Folkowy stateczek przewozi? ze stoickim spokojem po kilka samochodów i zanosi?o si? na d?ugie czekanie. Maciek nawet próbowa? zrobi? nam zdj?cia na tym promie na samym ?rodku rzeki, ale nagle jedna z ci??arówek zrezygnowa?a z przejazdu i zwolni?o si? miejsce dla nas. Podró? trwa?a niewiele ponad 10 minut, ale czu?em si? bardzo uroczy?cie na falach s?awnej Yukon River. Zaraz po opuszczeniu promu znalaz?em si? w innym ?wiecie. Jakby kto? kr?ci? stary film z serii "W Starym Kinie" i niechc?cy nacisn?? stop-klatk? albo zapomnia? usun?? dekoracje. Zobaczy?em ulice bez nawierzchni, drewniane chodniki, drewniane domy z epoki, nawet szyldy sklepów wygl?da?y jak sprzed stu lat! Zacz??em si? ogl?da? za kowbojami na wierzchowcach, i kurcze, zobaczy?em autentyczny saloon z wahad?owymi drzwiami i kobiet? ubran? w d?ug? sukni? z falbanami i czepek na g?owie. Bania ju? wygrzebywa?a aparat fotograficzny, Lajkonik zaje?d?a? na parking, ach co to by? za parking! Plac ubitej gliny! By?em podniecony jak ma?olat. Nigdy jeszcze nie by?em w takim mie?cie! To wygl?da?o jak ?ywa dekoracja gdzie? w Hollywood! I jeszcze te góry w tle, ale przecie? tak blisko, na wyci?gni?cie r?ki! Niemal z szacunkiem rozejrza?em si? wokó?.
- That's cra... - zacz?? Misio, ale nikt go nie s?ucha?. Jak szalony obraca?em si? wokó? w?asnej osi i pstryka?em zdj?cie za zdj?ciem. Ka?dy dom wymaga? uwiecznienia. Ka?dy mia? przecie? sto lat i ka?dy by? orygina?em, a nie jak?? tam ?a?osn? rekonstrukcj?. W tych domach przecie? nadal mieszkali ludzie! Mo?e ju? nie tylu, co kiedy?, ale zawsze.

W 1898 roku w Dawson City mieszka?o 30 tysi?cy ludzi. Kwit? biznes. W?a?nie wtedy do Seattle wys?ano pierwszy, dwutonowy transport z?ota wykopanego w juko?skich rzekach. Zacz??a si? "gor?czka z?ota". Do Dawson oprócz ??dnych przygód poszukiwaczy i awanturników przybywali te? biznesmeni, którzy zak?adali tam sklepy, warsztaty, kasyna, knajpy i ko?cio?y. I ja oto teraz sta?em oko w oko z ?yw? histori? Jukonu. Przed oczami mia?em budynki ?ywcem wyj?te z podr?cznika historii. Na drewnianej fasadzie starego warsztatu napis: "Dawson Hardware Co.", tak? czcionk? jak z Bonanzy. Zreszt? autentyczny potok i rancho o nazwie Bonanza by?y tu ca?kiem niedaleko. Zaraz obok jaki? d?ugi parterowy budynek zbity z bali, w nim drewniane ramy okien i stercz?cy w gór? prymitywny komin, wszystko malowniczo pochylone brzemieniem lat. Wychodz? na Main Street. Stosunkowo szeroka ulica, zamiast nawierzchni zwyk?y piach. Po obu stronach drewniane budynki z szyldami: "Grocery", "Barber shop", Saloon" i w tle zielone góry. Z jednej strony ulicy drewniany chodnik zbity z klepek. Stoj? sam na ?rodku tej ulicy i tylko czekam, a? z saloonu wyjdzie naprzeciwko mnie jaki? szeryf ze spluw? przy pasie i r?kami faluj?cymi u boku albo zza rogu wyjedzie nagle na koniach pi?ciu kowbojów, wzniecaj?c tumany kurzu. Ale dzi? tylko czasem przejedzie stara, zdezelowana pó?ci??arówka, z której bez po?piechu wysi?dzie stary, nieogolony farmer w kraciastej, flanelowej koszuli.

A oto tu? za rogiem stary urz?d pocztowy. Jeszcze dzi? mo?na tu sobie kupi? znaczek albo wys?a? list z okoliczno?ciowym datownikiem. Ale mamy pecha. Dzi? poniedzia?ek, a w poniedzia?ki prawie wszystko tu zamkni?te. Naprzeciwko pi?trowy, okaza?y jak na tamte czasy budynek Palace Grand Theatre. Ten przybytek sztuki pobudowa? jaki? przedsi?biorczy Amerykanin w epoce gor?czki z?ota, ale wbrew dumnej nazwie prawie nigdy nie wystawiano tu sztuk teatralnych, istnia?o za to kasyno i kabaret, gdzie zgrabne panienki wysoko unosi?y nogi, podci?gaj?c swe falbankowe suknie. Podobno na pi?trze mo?na by?o u?y? i innych rozkoszy i teatr funkcjonowa? do?? sprawnie, a gdy zacz?? podupada?, wykupi? go rz?d Kanady i do dzi? mo?na tu przepu?ci? troch? forsy, graj?c w ruletk? w historycznych wn?trzach. Chyba podziwiam te kobiety, które zdecydowa?y si? przyjecha? tu w ten nieziemski klimat ze swymi m??ami albo i bez nich i postanowi?y tu zosta? i pracowa?. Na pewno by?y w ogromnej mniejszo?ci i ich rola te? by?a cz?sto dwuznaczna, ale niemniej to by?o bohaterstwo. Bo trzeba tu doda?, ?e przeci?tna temperatura w styczniu wynosi -30 stopni. Przeci?tna, to znaczy, ?e normalnie bywa tu znacznie ch?odniej. Tylko 3 miesi?ce w roku charakteryzuj? si? temperatur? dodatni?. Udajemy si? na piesze zwiedzanie miasta. Nie mog? si? napatrze? na pi?kn?, drewnian? architektur? miasta. Co dom, to zabytek, a ka?dy inny! W Europie nie ma czego? takiego i ja dotychczas ogl?da?em takie domy tylko na filmach.

Poprzedniego dnia by?a niedziela, ale nie znale?li?my po drodze ko?cio?a, tote? gdy teraz natykam si? na ko?ció?, przepraszam towarzystwo i znikam w jego wn?trzu. Ko?ció? oczywi?cie zabytkowy, drewniany i... pi?trowy. Pierwszy szok zaraz po wej?ciu. Strza?ka na ?cianie informuje: "Ko?ció? jest na pi?trze". Hmmm... zazwyczaj to ko?ció? powinien by? na parterze, a chór na pi?trze, a nie odwrotnie... Górna sala to niewielki, ale nastrojowy ko?ció?ek, co? podobnego do polskich wiejskich ko?ció?ków albo wi?kszych kaplic. Czysto i schludnie, cho? mo?e niekoniecznie oryginalnie, ale ko?ció? nie musi by? oryginalny. Zaskakuje mnie, ?e wszystko tam jest otwarte i nikt nie obawia si? grabie?y lub profanacji. Przy wyj?ciu w szklanej gablocie pi?kna, stara monstrancja, artystycznie kuta w z?ocie. Jej serce wysadzane drobniutkimi pere?kami, a ramiona ozdobione sze?cioma emaliowanymi miniaturkami ?wi?tych. Na szczycie pi?kny krzy?, te? ozdobiony emaliowan? miniaturk?. Schodz?c ze schodów zauwa?am na ?cianach autentyczne archiwalne zdj?cia z historii parafii. Na niektórych grupy m??czyzn, brodatych, w kapeluszach i obszernych p?aszczach - to rady parafialne. Na wielu zdj?ciach pogrzeby. Najwi?ksze wra?enie robi? zdj?cia z pogrzebu m?odego ksi?dza, który przyby? tu z g??bi kraju i podj?? budow? tego ko?cio?a. Ko?ció? sp?on??. Zacz?? od nowa. Nie zdo?a? go uko?czy?. Nie wytrzyma? klimatu i umar? po ci??kiej chorobie na zapalenie p?uc. Na cmentarz odprowadza?o go ca?e miasto, bez wzgl?du na wyznanie. Inne zdj?cia: Sroga zima, przed ko?cio?em konny karawan, na nim skromna trumna. Wszystko wokó? w ha?dach ?niegu. To pogrzeb m?odej kobiety, ?ony jakiego? urz?dnika pa?stwowego. To by?a m?oda dama z dobrej francuskiej rodziny. Przyjecha?a tu za m??em wbrew "dobrym radom" krewnych i znajomych. Zrobi?a wiele dobrego dla miasta i ludzi. Zima zabi?a j? w wieku zaledwie trzydziestu kilku lat. Obok strony z kroniki parafii. Ksi?ga urodzin i zgonów. Rzadko kto prze?y? wi?cej ni? 40 lat. Pó?niej Bania zauwa?y z okien samochodu cmentarz z drewnianymi nagrobkami. Do dzi? ?a?uj?, ?e?my si? wtedy nie zatrzymali. W Ameryce nie lubi? mówi? o ?mierci. Boj? si? jej, wi?c udaj?, ?e jej nie ma. A przecie? przemijanie to cz??? naszego przeznaczenia, a cmentarze to pami?? i historia, to niegdy? ?ywi ludzie i ich dokonania, bez których nie mieliby?my tego, co mamy. Wychodz? z ko?cio?a. Na parterze biblioteka. Wszystko otwarte na o?cie?. Nigdzie ?ywej duszy.

Wychodz? na ulic? i doganiam ch?opców stoj?cych z nosami przy szybach malowniczego, drewnianego budynku z czerwonymi zdobieniami. To stara remiza stra?y po?arnej, a dzi? muzeum po?arnictwa. Przez okno wida? stare wozy stra?ackie, jakie? he?my, pompy i narz?dzia. Ale ten przekl?ty poniedzia?ek! Wszystko nieczynne! Z ciekawo?ci wchodzimy do kilku sklepów, ale odstraszaj? nas ceny. Chleb kosztuje 4 dolary, czyli o ponad 100% wi?cej, ni? powinien! Podobnie inne produkty. Przy jednej z ulic natykamy si? na zawalone domostwa prymitywnie zbite z desek. Tak kiedy? mieszkano: po prostu 4 ?ciany i dach. Dzi? to miejsce jest zachowane przez rz?d w oryginalnym stanie na pami?tk?. 100 lat temu w?a?ciciel wybudowa? ten dom na podmok?ym terenie, na bagnach w?a?ciwie, bo blisko rzeka, i wstawi? do ?rodka solidny piec. Wiosn? wszystko rozmi?k?o, ciep?o zrobi?o swoje i dom niebezpiecznie si? osun??. Na rogu jednej z ulic kolejna rozpadaj?ca si? ruina - pami?tka tamtych dni. Ale tym razem to ju? nie jest ?aden pomnik tylko straszna rzeczywisto??. Tak wygl?da?oby dzi? Dawson City, gdyby nie opieka kanadyjskiego rz?du i entuzjazm tych kilkudziesi?ciu strace?ców, którzy do dzi? tam mieszkaj?. Wi?kszo?? ludzi bowiem dociera do Dawson tylko na lato, na wakacje, a potem na reszt? roku uciekaj? do swoich s?onecznych Floryd i Kalifornii.

Odwiedzam Towarzystwo Historyczne Dawson City, w takim w?a?nie zabytkowym, drewnianym domu. Dwie mi?e panienki, znudzone gadaniem, leniwie stukaj? na maszynie do pisania. Ogl?dam wy?o?one stare dokumenty i sztandary jakich? historycznych regimentów wojskowych, wpisuj? si? do kroniki miasta jako Polak, czym wzbudzam zainteresowanie i wdaj? si? w pogaw?dk?. Obie panienki s? tu w?a?nie tylko na wakacjach. We wrze?niu wracaj? do siebie, na po?udnie Stanów.

Ale to jeszcze nie koniec atrakcji. Okazuje si? bowiem, ?e do Dawson City dotar? w czasach gor?czki z?ota sam Jack London. Naby? tutaj plac, na którym wybudowa? sobie drewnian? chatk?, zwan? "cabin" i te? próbowa? szcz??cia p?ucz?c z?oto. Jego dzia?ka znajdowa?a si? spory kawa?ek na pó?noc od Dawson, nad jedn? z odnóg Henderson Creek. Trzeba by?o tam najpierw p?yn?? rzek?, a potem jeszcze w?drowa? spory kawa? psim zaprz?giem. Ale London mia? wtedy 22 lata i serce pe?ne zapa?u i mi?o?ci do przygód, tote? niestraszne mu by?y mrozy i ?niegi. Z?ota jednak nie znalaz?. Spotka? za to wielu ciekawych ludzi i znalaz? kopalni? tematów, które pó?niej zawar? w swoich opowiadaniach. Wi?kszo?? z nich oparta by?a na prawdziwych historiach. Dopiero w latach 60. grupa zapale?ców z Dawson City odkry?a, ?e London mia? tu gdzie? swoje poletko. Odnale?li historyczne dokumenty kupna/sprzeda?y, a gdy udali si? pod wskazany "adres", odnale?li drewnian? chatk?, w której mieszka? pisarz, ?eby nie by?o w?tpliwo?ci - z jego w?asnor?cznym podpisem na jednej z desek. Jak odleg?e i bezludne by?y to tereny, niech ?wiadczy fakt, ?e od tamtego czasu tylko jeden poszukiwacz skór tam si? znalaz? i to w?a?nie dzi?ki jego wskazówkom natrafiono na "kabin?" Jacka Londona. Z jednym z odkrywców tego domku mieli?my teraz przyjemno?? rozmawia?. Zorganizowana przez niego wyprawa odnalaz?a bowiem "kabin?", rozebra?a j?, po czym przewioz?a do Dawson City, gdzie z?o?ono j? z powrotem i dzi? mo?na j? ogl?da?, czego nie omieszkali?my zrobi?. Jest to niewielki, ale solidny, drewniany domek zbity "na zak?adk?" z solidnych drewnianych bali, z jednym oknem i piecem oraz podwójn? prycz? w ?rodku. Wygl?da na to, ?e przynajmniej prycz?, stó? i taboret London zrobi? sobie sam. W pobliskim budynku, nale??cym dzi? do muzeum, jeden z uczestników wyprawy, starszy ju? pan o nazwisku Richard "Dick" North prowadzi w?a?nie wyk?ad o Londonie. To w?a?nie jego ekspedycja odnalaz?a miejsce, gdzie Jack London szuka? z?ota. Tak si? z?o?y?o, ?e badaj?c kabin?, nawi?za? bliski kontakt z krewnymi pisarza, w tym z jego ?on? i dzie?mi. St?d pewnie ?ciany pokoju, w którym jeste?my, wype?nione s? fotografiami Londona i jego rodziny. Jest lotnicze zdj?cie lasów, w?ród których w?sk? przecink? wije si? niewielki, z?otono?ny strumyk Henderson Creek; jest kopia kupna dzia?ki z podpisem Londona, zdj?cie jego kalifornijskiej, bajkowej posiad?o?ci z czasów, gdy ju? by? milionerem, ale nie zd??y? si? nacieszy? swym bogactwem. Wyko?czy? go tryb ?ycia. B?d?c w Dawson City, wybitnie nadu?ywa? tytoniu i mocnych trunków. Nie on jeden zreszt?. Takie by?o tu wtedy ?ycie. Przecie? poza lokalnym czasopismem, saloonem i w?tpliwej konduity teatrem nie by?o tu innych rozrywek. To si? pó?niej odbi?o na zdrowiu pisarza. Po sko?czonym wyk?adzie ogl?damy zdj?cia. Zamieniam kilka s?ów z panem Northem i dostaj? od niego broszurk? o historii kabiny Jacka Londona z odr?cznym podpisem na pami?tk?. Jeszcze tylko robimy sobie pami?tkowe zdj?cia przy kabinie Londona. Do ?rodka wchodzi? nie wolno, zreszt? by?oby niezmiernie ciasno. Obok kabiny na czterech wysokich nogach stoi mniejsza kabinka, znajduj?ca si? na wysoko?ci jaki? 3 metrów. Tam trzymano zapasy jedzenia na zim?. Mog?a te? ona s?u?y? jako schronienie przed dzikimi zwierz?tami lub na wypadek nadzwyczaj obfitych opadów ?niegu, co zreszt? nie by?o rzadko?ci? w tych odleg?ych rejonach. Niedaleko tego miejsca mieszka? swego czasu inny s?awny poeta, Richard Service, który tak?e przyby? do Dawson gnany ciekawo?ci?, a mo?e i nadziej? na szybsze wzbogacenie.

Przed wyjazdem postanawiamy odwiedzi? jeszcze historyczny saloon. Wchodzimy do ?rodka przez wahad?owe drzwi, w ?rodku pó?mrok i w?a?ciwie prawie pusto, tylko kilku facetów popija piwo, gapi?c si? na wystawiony telewizor. Tanie sto?y i krzes?a, w k?cie stó? do bilarda, za barem znudzony barman, w sumie wn?trze jak ka?de inne. Tylko fragment jednego z pomieszcze? tu? przy wej?ciu nasuwa na my?l minion? epok?: pod ?cian? wy?o?on? wi?niow? wyk?adzin? w ro?linny wzorek (a nie ?adn? tam tapet?) stoi ?wietnie zachowane klezmerskie pianino. Wprawdzie nie ma napisu "Nie strzela? do pianisty!", ale za to obok wisi chyba stuletni zegar szafkowy z wahad?em. Okno przys?oni?te udrapowan?, grub? zielon? zas?on?, ca?e wn?trze sk?po o?wietlone jedn? lamp?. Bania zasiada przy pianinie, robi? jej pami?tkowe zdj?cie, za co ona rewan?uje mi si? fotografuj?c mnie przy wahad?owych drzwiach saloonu. Próba zjedzenia posi?ku w historycznym saloonie nie udaje si?. Dzieciom nie wolno nawet wchodzi? do baru, gdzie podaje si? alkohol. Misio i Maciek musieliby czeka? na zewn?trz. Bez sensu!

Wyje?d?amy z Dawson City pe?ni wra?e?, pewni, ?e oto zobaczyli?my co? nadzwyczaj unikalnego - jakby ?ywe muzeum. Czujemy si? ?wietnie, wypocz?ci. Nastroje i humory dopisuj?. Obieramy kierunek na Whitehorse, gdzie zamierzamy si? przespa?, ale poniewa? na naszym kempingu nie ma ju? miejsc, a nam si? wcale nie chce spa?, postanawiamy jecha? dalej cho?by i ca?? noc. W sumie przemierzamy przecie? po raz drugi t? sam? tras?, wi?c widoki ju? nas tak bardzo nie interesuj?. Lepiej wygra? jeden dzie? i po?wi?ci? go na zwiedzanie parku narodowego Banff. Ponad 500 km od Whitehorse robimy bez specjalnego wysi?ku. Lajkonik oznajmia, ?e czuje si? w takiej formie, ?e ?mia?o mo?e zrobi? drugie tyle, a nawet i wi?cej. Ochoczo przytakujemy. Do Watson Lake jest nast?pne 500 km, a mo?e uda si? jeszcze dalej? By?oby bli?ej domu... Postanawiamy wi?c jednog?o?nie jecha? non-stop. Ju? wkrótce mia?o si? okaza?, ?e by? to najgorszy pomys?, na jaki wpadli?my podczas ca?ej tej wycieczki.

Ale na razie humory dopisuj?. Ozi?bi?o si? i Lajkonik zapowiada ?nieg. W?a?ciwie to by nas nie zdziwi?o, bo zbli?amy si? do najwy?szego miejsca na Alaska Highway. Rozbijanie namiotu w tak? zimn? noc nie bardzo nam si? u?miecha. Zmierzamy wi?c do cywilizacji. Zanim zapadnie noc, tankujemy przed przydro?n? knajp?, a ja wchodz? do ?rodka i prosz? o nalanie do termosu gor?cej i mocnej kawy. Termos odbiera ode mnie niezwykle urodziwa kelnerka. Parzenie kawy zabiera jej troch? czasu, wi?c siadam przy stole i zerkam na ni? dyskretnie. Do knajpy znu?ony czekaniem wchodzi Misio.
- Co jest?
- Czekam na kaw?.
- Aha.
Teraz Misio przygl?da si? kelnerce. Po chwili nachyla si? do mnie i mówi konfidencjonalnym szeptem.
- Ona jest ?adna!
- No, masz! Nie da si? ukry?...
- Wujek, a mo?esz mi po?yczy? dwa bucksy na hot chocolate?
Nie ma sprawy. Zamawiamy po hot chocolate i teraz ju? we dwóch obcinamy ?liczn? kelnereczk?.
Po 10 minutach wpadaj? zniecierpliwieni Lajkonik, Bania i Maciek.
- No co jest?!
- Wujek Kara wypatrzy? fajn? myszk? - wyja?ni? Misio.
Lajkonik zerkn?? za lad?.
- Tego... a mo?e by?my co? zjedli? Jak?? kolacj??...
Pomys? zyskuje aprobat?. Niestety, knajpa serwuje tylko ameryka?skie ?arcie, wi?c wszyscy zamawiaj? jakie? tam hamburgery czy chicken fingers. Ja kanadyjskiego ?arcia nie przyswajam, ale jestem g?odny, wi?c bior? onion rings, opiekane w panierce kr??ki cebuli. I jak si? okaza?o, by? to nast?pny nieszcz??liwy pomys? tej nocy. Zapomnieli?my ?e jest trzynasty. Jeszcze nie raz nam si? ta data przypomni! Odbieraj?c zamówione dania, zauwa?am, ?e "Myszka" jest jednak obr?czkowana. Mo?e i dobrze. Mia?bym cholernie daleko na randki. P?acimy i wychodzimy.
Na odchodne Misio szepcze nami?tnie do kelnerki:
- You're hot!
- You're sweet! - odpowiada przytomnie panienka.

Dzie? mimo wszystko jest d?ugi, wi?c jedziemy po?ykaj?c kolejne setki kilometrów. W ko?cu jednak zapada noc. Ju? dobrze po pó?nocy docieramy do Watson Lake. Jest to jeszcze Jukon, ale ju? bardzo blisko British Columbii. W aucie ko?czy si? paliwo, a tu wszystkie stacje pozamykane. Co za pech! No tak! Trzynastego! W dzie? do Watson Lake nadci?gaj? setki turystów i przybijaj? swoje tabliczki. Miasteczko t?tni ?yciem, ale o dziesi?tej wieczorem wszyscy id? spa?! Obje?d?amy okoliczne hotele i stacje benzynowe, wje?d?amy nawet do wsi. Ca?e Watson Lake do dwa "bloki" domków jednorodzinnych. Wszystko pozamykane na g?ucho. Nie ma nawet gdzie rozbi? namiotu. Hotele tu s? pewnie koszmarnie drogie ze wzgl?du na turystów. Nie wiem jak innych, ale mnie nie sta?.
- Przecie? mamy jeszcze 40 litrów paliwa w kanistrach! A gdyby zu?y? ten ?elazny zapas? - proponuje Misio.
- Ujedziemy na tym 200 kilometrów. Zajmie nam to 2-3 godziny. A co b?dzie, je?li w tym czasie nie znajdziemy czynnej stacji i staniemy o 4 nad ranem w ?rodku nik?d? - wyja?nia Lajkonik, ale tak naprawd?, to chyba jest po prostu zm?czony t? b?d? co d?ug? b?d? tras?.

Zapada jedyna mo?liwa decyzja: ?pimy w samochodzie. Bania i Lajkonik rozk?adaj? swoje fotele. Nasze siod?o si? nie rozk?ada, wi?c ch?opcy zwijaj? si? "na robala" i zasypiaj?. Ja zostaj? przygnieciony przez Lajkonika jego oparciem, tak ?e nie mog? si? nawet ruszy?, ale nic nie mówi?, bo przecie? Lajkonik jecha? tyle czasu, niech si? wyci?gnie.

Próbuj? zasn??, niestety bez skutku. Na domiar z?ego astma zaczyna mi gra? w p?ucach, a w ?o??dku odzywaj? si? onion rings. Teraz czuj?, ?e by?y sma?one na starym t?uszczu. Odbija mi si? tym ?arciem i nie mog? tego opanowa?. W brzuchu burczy, w p?ucach ?wiszczy, cholera, co za noc! Gdybym móg? dosta? si? do termosu z gor?c? kaw?! Ale kawa zosta?a ko?o drzwi, a do drzwi te? nie mog? si? dosta?. Na drodze do kawy ?pi? ch?opcy. W dodatku przygnieciony fotelem nie mog? wykona? najmniejszego ruchu. Zerkam na zegarek. Minuty p?yn? powoli. O Jezu, jak powoli! Bulgot w brzuchu wzmaga si?. Nadludzkim wysi?kiem zmieniam troch? pozycj?. Nie pomaga. O 4 rano widz?, jak do pobliskiego hotelu przyje?d?a samochód z piekarni. Wnosz? bu?eczki i chleb. Potem znowu nie dzieje si? nic. Pó? godziny pó?niej podje?d?a ma?y samochodzik. Jego kierowca znika we wn?trzu hotelu. Po chwili w jednym z okien zapala si? ?wiat?o. Ten sam m??czyzna pojawia si? w bia?ej czapie na g?owie. Aha, to kucharz. Znowu nic si? nie dzieje. Cisz? przerywa tylko bulgot tych cholernych onion rings. Och, jak ch?tnie udusi?bym teraz t? ?licznotk? z baru! Jaki? facet wylaz? z hotelu i zapu?ci? silnik wielkiego autokaru na parkingu. Pewnie zawiezie gdzie? zaraz bogatych Amerykanów na jak?? wycieczk?. Wyobra?am sobie tych bogatych turystów jak rozwalaj? si? teraz znudzeni w swoich cieplutkich, wygodnych ?ó?eczkach.
- Gdluuup! Wrrrr! Grdluuuup! - ?piewaj? we mnie onion rings.

Wreszcie o pi?tej rano jaki? facecik podje?d?a pod stacj? benzynow?. Wchodzi do ?rodka, zapala si? w?t?e ?wiate?ko... Lajkonik podnosi si?, podci?ga fotel i wysiada na papierosa. Ufff, co za ulga! Teraz mog? przynajmniej obróci? si? na bok! I natychmiast zasypiam. Jeszcze s?ysz?, jak Lajkonik tankuje paliwo, a potem budz? si? w trakcie jazdy, ju? nie bardzo nawet wiem, gdzie.


Do początku

Poprzednia strona
 ...8 9 10 11 12 13 14 15 16 
Następna strona

Zagłosuj na tę publikację | Zasady konkursu | Wersja do druku

O tych krajach: Atlanta - stolica Georgii Na szczyt King's Peak Bluegrass   Pozostałe...
Tego autora: Sprawozdanie robocze z podró?y do Iranu Opowie?ci o Meksyku

Opracowanie: Adam Ma?kowiak
Bardzo chętnie zamieścimy Państwa opowieść.
Wszystkie opowieści i uwagi prosimy kierować pod naszym adresem.
redakcja@tramp.travel.pl
Ostatnie uaktualnienie: 1999-02-03