Nawet nie zauwa?amy, gdy nasza przewodniczka (nagle si? pojawi?a) zwo?uje nas do powrotu. Wracamy wi?c do trz?s?cego si? mikrobusa, wci?? nie wierz?c, ?e to, co ogl?dali?my przed chwil?, wydarzy?o si? naprawd?. Z tego pó?snu wyrywa nas smak tak potwornie ostrego tofu, ?e oczy wychodz? nam na wierzch (9 Y)!
W Lhasie ?yje spora spo?eczno?? muzu?ma?ska, g?ównie zajmuj?ca si? handlem i prowadzeniem ma?ych knajpek. Nie ma co, niestety, liczy? na kebaby czy grillowan? ciel?cin?, ale jest za to muzu?ma?ska wersja chi?skiego jedzenia, a cz?sto fantastyczna ich kombinacj?. Po pierwsze, zwykle w menu (uwaga - jest menu!) nie figuruj? mro??ce krew w ?y?ach dania typu mó?d?ek jaka w miodzie czy ?wi?skie jelita w sosie s?odko-kwa?nym, tak jak w knajpach chi?skich; dzi?ki temu wyobra?nia mniej pracuje. Po drugie, ci arabscy Tybeta?czycy sk?aniaj? si? raczej ku fantastycznemu makaronowi ni? wsz?dobylskiemu tu ry?owi. Makaron zreszt? sami przygotowuj?. W tych nieco ta?szych restauracjach nie ma ?adnej przegrody mi?dzy jadalni? a kuchni?, dlatego te? ca?y proces przygotowywania go jest doskonale widoczny. Najpierw wi?c ca?a, jeszcze bezkszta?tna masa, rozwa?kowywana jest na pot??nym blacie lub... pod?odze (rzecz jasna wcze?niej zamiecionej, bez obaw wi?c...).
Pó?niej te cienkie ju? plastry rozci?gane s? do niemo?ebnej d?ugo?ci, a trzymaj?cy je z obu stron m?odzi kuchcikowie rozpoczynaj? proces wyrabiania ciasta, polegaj?cy na równoczesnym hu?taniu makaronu, który po chwili przypomina sporych rozmiarów... skakank?. Kr?c? ni? tak przez kilka minut, potem z nie mniejsz? spraw? zwijaj? niczym sznur na prawej r?ce, zrzucaj? z impetem na blat i tn? na mniejsze kawa?ki. Potem ju? tylko kilka chwil gotowania, u?o?enie na talerzu w zmy?lny wzorek, zalanie sosem z tofu i "podano do sto?u!". Wszystko ?wie?e, fantastycznie smakuj?ce, tanie. Tylko ostre jak diabli, tak ?e wci?? trzeba zalewa? t? sam? szklank? herbaty (w Chinach spotkali?my si? tylko z zielona herbat?, której kilka listków jest jeszcze przed z?o?eniem zamówienia wrzucanych do szklanki, zalewanej wrz?tkiem. Gdy ko?czy si? pi?, ta sama szklanka zalewana jest ponownie gor?c? wod?; po 3 razach herbata jest tak s?aba, ?e przypomina wod?).
15.07
Chi?czycy nigdy nie znali sensu umowy i nie umieli dotrzymywa? jej warunków. Ani dzisiaj, ani 50 lat temu, gdy o ma?y w?os nie pojmali Dalaj Lamy i wtr?cili na d?ugo do wi?zienia. Przywódca zbieg? do Indii, gdzie w Dharamsali utworzy? rz?d Tybetu na emigracji i gdzie przebywa do dzi?. A my zwiedzamy w?a?nie jego opuszczony dom - Potal?.
Potala wznosi si? dumnie w samym centrum Lhasy, wybudowana na skale, ogromna i niepokonana. Dom Dalaj Lamów, który zamieszkiwali od wieków, zosta? kilkadziesi?t lat temu opuszczony raz na zawsze. Wci?? jednak stoi - majestatyczna budowla, widoczna z wi?kszo?ci punktów widokowych w mie?cie. Symbol Lhasy i, co ju? po chwili wida?, zniewolenia narodu. W ?rodku dziesi?tki, mo?e nawet wi?cej komnat - w ka?dej pami?tki sprzed wieków, b?d?ce dziedzictwem Tybetu. W ka?dej te?, ukryte dobrze w suficie, bia?e kabelki, prowadz?ce do czujnika i kamery, które obserwuj? wydarzenia w pomieszczeniu. Mnisi nie odzywaj? si?, nie witaj?, patrz?c ?lepo w dal za oknem albo czytaj?c po cichu ?wi?te ksi?gi. Przejmuj?c?, smutn? cisz? przerywaj? cz?sto wrzaski chi?skich przewodników, oprowadzaj?cych wycieczki zaciekawionych twarzy, które jakby mówi?y: "to mój kraj? naprawd?? có? za egzotyka!". Od razu czujemy, jak zbyt d?ugo kr?ci si? przy nas ubrany po cywilnemu policjant - jedno g??bsze spojrzenie i na chwil? jeste?my wolni, by potem znów op?dza? si? od obserwuj?cych ka?dy nasz ruch mundurowych. Gdy wdrapujemy si? na kolejne pietra, atmosfera robi si? coraz bardziej przyt?aczaj?ca, wielkie postaci tybeta?skich bóstw patrz? na nas z góry jak na wrogów, którzy bezczeszcz? to ?wi?te miejsce. W ?adnym z pomieszcze? nie zrobi?em ani jednego uj?cia, bo za u?ywanie kamery wideo w jednym tylko pomieszczeniu nale?y zap?aci? zwykle ko?o 100 USD. Mo?e to i dobrze, bo mimo i? obejrzeli?my pi?kne rzeczy, to nieprzyjemne odczucia, jakie temu towarzyszy?y, do dzi? przypomina?aby nam nagrana kaseta.
Tu? przed wej?ciem spotykamy par? poznanych jeszcze w autobusie do Lhasy Australijczyków z Hongkongu. Jako i? wcze?niej za?o?y?em si? z Paulem, kto wejdzie do wi?kszych ilo?ci monastyrów za darmo i przechytrzy mnichów, ten, b?d?c kilka punktów za nami, upar? si?, by unikn?? op?at za wej?cie do Potali (40 Y); jest to nie lada wyczyn, bo stra?nikiem i bileterem jest stary dziadek, który na pierwszy rzut oka wydaje si? ci?gle spa? i odpoczywa?, ale gdy kto? próbuje przej?? bez biletu, nagle skacze do akcji! Paul zdezorientowany zaczyna ucieka?, a dziad goni go z pr?dko?ci? b?yskawicy, zamykaj?c mu przed nosem bram? wej?ciow?. My o ma?o nie przewracamy si? ze ?miechu, bo 70-latek ze zwinno?ci? kozicy pogoni? 30-letniego fotografa, a ten, z?y na ca?? sytuacj?, p?aci. Triumfuj?cy dziadek otwiera z powrotem bram? i ma?y t?umek czekaj?cy na wej?cie rozchodzi si?.
16.07
Dzi? niedziela i o dalszych wypadach nie ma mowy. Chodzimy ca?y dzie? z Paulem i Radi, jego dziewczyn?, po knajpach, a wieczorem... party! Impreza na ca?ego, oto Paul o?wiadczy? si? romantycznie - pod Potal? - swojej dziewczynie po 8 latach znajomo?ci i wszystkich najbli?szych znajomych zaprosi? wieczorem do porz?dnej restauracji przy Yak Hotel. Rozlewamy przywieziony przez niego z Hongkongu (!) Don Perignon, specjalnie przygotowany na t? okazj?. ?lub w przysz?ym roku na Bali, mamy zaproszenie. Czy?by przyszed? czas na Indonezj??
17.07
Rano wycieczka tylko dla or?ów, tzn. tych, którzy ju? zaaklimatyzowali si? w Lhasie i s? gotowi wspi?? si? nieco wy?ej... o kilometr, bo Ganden Monastery jest po?o?one w?a?nie na tej wysoko?ci - 4500 m. Autobus pocz?tkowo jedzie szybko i dziwimy si?, ?e LP okre?li? t? podró? jako (o ile dobrze pami?tam) 3-godzinn?. Wkrótce jednak autobus skr?ca w boczn? drog?, która zaraz zaczyna pi?? si? stale w gór?. Autobus mija biegaj?ce wsz?dzie króliki, czasami pas?ce si? koz?, owce, cz??ciej jaki. Po 2 godzinach jeste?my na szczycie, po prawej mamy cudny kompleks budowlany wznosz?cy si? na wysokiej górze. Od razu opadaj? nas natarczywe dzieciaki z flagami i zio?ami do spalenia; na odczepnego kupujemy suszone ro?linki, które potem spalimy w piecu w intencji naszej dalszej podró?y.