Strona główna
Strona główna
Opowieści
Opowieści
Dobre rady
Dobre rady
Galeria
Galeria
Recenzje sprzętu
Recenzje sprzętu
Konkurs
Konkurs!
Odsyłacze
Odsyłacze
Kontakt
Kontakt
Szukaj
W podró?y przez Azj?
Zagłosuj na tę publikację | Zasady konkursu | Wersja do druku

Z Ganden wi??? si? dla nas najmilsze wspomnienia z odwiedzonych przez nas ?wi?ty?. Miejsce jest pustawe i tylko czasami przewija si? jaki? u?miechni?ty mnich, a turystów nie spotkali?my ?adnych. Nie ma te? tak bogatych wn?trz jak Sera i Drepung, ale ma jak?? niezwyk?? atmosfer? i si?? przyci?gania.

Najpierw, ogl?daj?c kolejne budynki, trafili?my do sporego, ciemnego pomieszczenia. Na samym ?rodku, przy kilku ?wieczkach tl?cych si? migotliwie, siedzia?o dwóch m?odych Tybeta?czyków, w?a?ciwie dwoje dzieciaków.

Jeden z nich nuci? monotonn? melodi?, a drugi co rusz je?dzi? po trzymanej przez pierwszego prasie drukarskiej du?ym jakby stemplem, nadrukowuj?c, a w?a?ciwie odbijaj?c fragmenty tybeta?skich ksi?g. Tak jakby nie znano tu drukarek i kserokopiarek, które przyspieszy?yby robot?, jakby czas si? zatrzyma?. Tak jak kiedy? drukowa? Guttenberg, tak i teraz drukowali oni - tu, w Tybecie, pi?? wieków pó?niej. Przy?mione ?wiat?o, ciche ?piewy drukarza, idealna wspó?praca podaj?cego papier z tym, który go tuszowa? - znowu zgubili?my si? gdzie? w czasie, zatracili?my jego poczucie, zapomnieli?my, ?e na drugiej pó?kuli robi? co? takiego w zwyk?ej introligatorni. Bo byli?my gdzie? indziej, na pewno nie na tym ?wiecie...

Z mistycznej drukarni szybko wyrywa nas powiew wiatru, bo oto ja z Alexem z Hongkongu wspinamy si? na szczyt góry - blisko 5000 m! Co par? chwil robimy postoje, bo oddychanie przychodzi nam z coraz wi?ksz? trudno?ci?, coraz pr?dzej m?czymy si? i musimy robi? przystanki. Widok ze szczytu wynagradza nam jednak trudy - oto ca?a dolina rzeki Lhasy przed nami! Na górze rozpi?te jest kilkaset metrów flag modlitewnych, ?agodnie powiewaj?cych na wietrze. Od czasu do czasu przes?ania je cie? - to orze? rozpostar? ogromne skrzyd?a i poluje na wszechobecne tu króliki. Cicho i spokojnie, od czasu do czasu jedynie jaki? zmartwiony osio? zawyje, a jego koledzy z dala co? mu odpowiedz?.

Wracamy ju?, bo s?o?ce jest dzi? niezno?ne. Po drodze spotykamy Christo, brata Alexa, który akurat ucina? sobie drzemk? na dachu. Zacz?li?my mu opowiada?, co widzieli?my na górze, gdy nagle na daszku pojawi? si? mnich i przyjaznym gestem zaprosi? nas do siebie. Weszli?my niepewnie, od razu zdejmuj?c buty przed wej?ciem. Posadzi? nas w ma?ym pokoiku, pe?nym pootwieranych ksi??ek; wygodnie usadowili?my si? na poduszkach, a on przyniós? herbat? z jaka - tak, t? prawdziw? herbat? Tybetu. Ju? pierwszy ?yk budzi obrzydzenie, cho? zapach niespecjalnie mu ust?puje - to t?usty napój na bazie t?uszczu jaka, konsystencj? przypominaj?cy rosó?, a kolorem kaw? z mlekiem. Smak ma naprawd? okropny i d?ugo m?cz? swoj? dzia?k?, by przypadkiem nie dosta? dok?adki. Ubaw mamy tylko z Christo, który pije ju? czwart? szklank? i nawet wydaje si? by? zadowolony, zw?aszcza ?e w nagrod? dosta? ciastka z mleka jaka, przypominaj?ce to, co robi? ptaszki na szyby samochodów. Cho? nie próbowa?em ich, id? o zak?ad, ?e smakuj? tak samo.

Po wymianie kilku grzeczno?ciowych zda? (mieszkaj?cy w Hongkongu Alex zna ich kilka), Tybeta?czyk przesuwa nas na bok i wyci?ga zza magnetofonu zestaw kaset. Nic nie mówi?c, w??cza jedn? z nich, nakazuj?c palcem cisz?. Kto? po tybeta?sku przejmuj?co co? t?umaczy i wyg?asza; po chwili orientujemy si?, ?e to Dalaj Lama. Dr??cymi r?kami mnich podnosi do góry jego zdj?cie, które wyj?? wcze?niej z jakiej? skrytki i pokazuje na?, a z oczu zaczynaj? mu jedna za drug? kapa? ?zy... Przejmuj?cy obrazek m?odego duchownego, którego przywódca jest hen za górami w innym kraju, a on w swoim domu, w Ganden Monastery, w Tybecie, nie mo?e nawet legalnie wys?uchiwa? kaset z jego przemówieniami, ba, mie? jego zdj??! Po kilku smutnych minutach mnich chowa swoje skarby, my ?egnamy si? i wracamy na dó?.

Do powrotu autobusu zosta?y jeszcze blisko 2 godziny, a nie mamy ochoty siedzie? w tej gor?cej puszce tak d?ugo; ?ar leje si? z nieba. Kupujemy w ma?ym sklepiku po chi?skiej zupce - to dzi? nasz obiad - i rozgl?damy si?, co by tu jeszcze porobi?. Gdy tak cicho siedzimy na zacienionych schodach, do naszych uszu z domu naprzeciwko dochodzi monotonny szmer modlitwy. Nigdzie nie ma tu drzwi, wchodzimy wi?c zaciekawieni do ?rodka. Tu, na ma?ej pryczy, siedzi ?ysy staruszek i wypowiada nieznane nam s?owa i zwroty. Pokój, pe?en gratów i sprz?tów, jest zimny i mroczny; okna, dwa zreszt? tylko, s? malutkie i nie wpuszczaj? za du?o s?o?ca, ?ciany za? pomalowano czarn? sadz?, tak i? w ?rodku jest po prostu zimno. Mi?e to miejsce w porównaniu z ukropem podwórka. Gdy bezczelnie pchamy si? do ?rodka, dziadek nie zwraca na nas uwagi - ot, do pokoju wpad?o powietrze. Siadamy sobie na jego kanapie, on nic. K?adziemy si? na niej, ?adnej reakcji; po pó?godzinie przychodz? jacy? jego znajomi, nie patrz?c na nas nawet; staruszek o?ywia si? wyra?nie i przygotowuje w glinianym piecu straw? dla go?ci, po chwili siadaj? i zadowoleni mlaszcz?, po?ykaj?c kolejne grudki ry?u. A nas nie ma! Ani jednej uwagi, spojrzenia, nawet nikt nie rzuci okiem: "ot, na mojej kanapce le?? sobie tury?ci, a mnie to nic nie obchodzi".

Zbli?a si? godzina powrotu, ?adujemy si? wi?c do autobusu i wracamy wraz z porann? grup? do Lhasy. Po drodze mijaj? nas konwoje ci??arówek wojskowych; Alex, reporter BBC, wyjmuje swoj? kamer? i nakr?ca t? "inwazj?". Po chwili zauwa?amy, jak od d?u?szego czasu jedzie za nami policyjny jeep - dopiero przed Lhas? zje?d?a w jak?? boczn? drog?. "Paranoia's over..." - oddycha z ulg? Anglik.

18.07

Znów wczesna pobudka! O 6 rano meldujemy si? w autobusie do Samye Monastery; zadowoleni, cho? zmarzni?ci (noce daj? popali?), zajmujemy najlepsze miejsca z dala od g?o?ników i czekamy, a? autobus ruszy. Mija pierwsze pó? godziny, drugie... zaczyna nas irytowa? to siedzenie.
- Kierowco, mia?e? jecha? o 7!
- O 7? Kto ci to powiedzia??
- Wyczyta?em w ksi??ce, w przewodniku. O, tu jest napisane - i pokazuj? mu tekst z LP.
- Ech, o 7 to tak nie zawsze wychodzi... Czasem nie zd??? przyj?? ludzie.
- Zaraz zaraz... Jak to "nie zd??? przyj?? ludzie"? Przecie? wyruszasz zawsze o 7 rano!
- Nie, nie. Po co mia?bym jecha?, jakby nie by?o ludzi? Przecie? nie zarobi? wtedy.


Do początku

Poprzednia strona
 ...4 5 6 7 8 9 10 11 12... 
Następna strona

Zagłosuj na tę publikację | Zasady konkursu | Wersja do druku

O tych krajach: Vashisht - wioska niedaleko Manali Ladakh Autostrada do nieba, czyli Manali-Leh Highway   Pozostałe...
Tego autora: W podró?y przez Azj? Turcja w miesi?c

Opracowanie: Mateusz Grzesiak
Bardzo chętnie zamieścimy Państwa opowieść.
Wszystkie opowieści i uwagi prosimy kierować pod naszym adresem.
redakcja@tramp.travel.pl
Ostatnie uaktualnienie: 2001-02-06