12.08
Gdy o 6.30 jeden z pasa?erów informuje nas, ?e postój, na którym w?a?nie si? zatrzymali?my, to Jhansi - cel, naszej podró?y - b?yskawicznie zrywamy si? z ?ó?ek i wychodzimy z poci?gu. Uff! Ma?o brakowa?o, a pojechaliby?my dalej... Konduktor ?le nas poinformowa? dzie? wcze?niej.
Do Jhansi przyjechali?my dla Orchhy i Khajuraho. Najpierw jednak za?atwiamy kilka istotnych spraw, które - o dziwo - zabieraj? nam zbyt du?o czasu. Gdy chcemy zostawi? baga? w przechowalni dworcowej, jaki? nie mówi?cy po angielsku szatniarz odmawia przyj?cia naszych rzeczy, bo mo?na z nich rzekomo co? wyj??. K?óci? si? nie b?dziemy, biegamy wi?c po peronach w poszukiwaniu ?a?cuchów. Spinamy nasze plecaki, wracamy do szatniarza, a ten wk?ada palec w dziur? mi?dzy spi?tymi k?ódk? zamkami twierdz?c, ?e t?dy mo?na wyj?? rzeczy. ?ciskamy wi?c ile si? ?a?cuchy, obwijamy nimi nasze baga?e, które powoli zaczynaj? przypomina? jakie? pirackie skrzynie ze skarbami, ale szatniarz uparty jest jak osio? i grzebie, dopóki nie znajdzie jakiej? kolejnej dziurki! To jaka? paranoja, id? wi?c po ?o?nierza i w jego asy?cie wreszcie za?atwiamy spraw?.
Jak to zwykle bywa, gdy co? si? dzieje ciekawego, w szatni pojawia si? ma?y t?umek gapiów i z zaciekawieniem obserwuje k?óc?cego si? z Hindusem bia?asa. Rozbawiam ich szczerze, gdy parodiuj? ?pi?cego szatniarza w miejscu pracy i band? z?odziei, czyhaj?cych na nasze plecaki.
Tempo jedziemy na dworzec autobusowy, gdzie sprawdzamy autobusy do Khajuraho i przesiadamy si? do kolejnego tempo do Orchhy.
Po 30 minutach jeste?my na miejscu i jeszcze przed opuszczeniem autobusu (7 Rs) naszym oczom ukazuj? si? fantastyczne zamki i ?wi?tynie po?o?one w soczystym, zielonym lesie. Wdrapujemy si? na kolejne budowle, zwiedzamy kolejne komnaty, zaliczamy rozleg?e ?wi?tynie. Widoki z dachów zapieraj? dech w piersiach, gdy tak obserwujemy z góry panoram? miasta i dumnie stoj?ce pa?ace i zamki. Miejsce warte po?wi?cenia mu wi?cej czasu - my, niestety, ju? po 3 godzinach musimy ucieka?, bo chcemy do wieczora dosta? si? do Khajuraho.
Punktualnie o 13 wyje?d?amy ogl?da? najs?ynniejsze w Indiach erotyczne ?wi?tynie, na które si?, hmm, mocno napalili?my. Zanim jednak tam dojedziemy - a nieprzyjemno?? ta potrwa blisko 7 godzin - musimy jeszcze przetrwa? ten koszmar nad koszmary - jazd? dziennym, lokalnym, indyjskim autobusem.
Zadowoleni i usadzeni, zaopatrzeni w ki?? bananów wyruszamy w rzekomo 4-godzinn? podró? do Khajuraho. Ostrzegano nas przed tym ?rodkiem lokomocji, ale skoro to tak krótko... a poza tym na razie jeszcze poci?gi tam nie je?d?? (linia kolejowa Satna-Khajuraho jest w trakcie budowy), wyj?cia wi?c nie mamy. Autobus zatrzymuje si? w mie?cie co kilka chwil, dobieraj?c co rusz ludzi. No, ale skoro to jeszcze miasto, a oni nie zd??yli doj?? na przystanek... machamy naiwnie r?k?. K?opot w tym, ?e po 30 minutach zaczyna si? robi? naprawd? ciasno. T?ok jednak w europejskim wydaniu to nie jest t?ok indyjski. W pewnym momencie mianowicie nie ma ju? miejsca w korytarzu. Ale jest jeszcze szoferka! Gdy ta si? zape?nia, powstaje problem - kierowca zabiera kolejne osoby, ale ani w szoferce, ani w korytarzu nie ma ju? miejsca. A mo?e by tak z miejsc 2-osobowych zrobi? 3-osobowe, a z 3- osobowych - 4-osobowe? Jasne! Mamy wi?c ko?o siebie kolejnego zadowolonego pasa?era, cho? nasze spore bia?e pupy nie bardzo daj? si? dopcha? jeszcze mocniej. No, ale jako? jedziemy. Znowu k?opot - kolejni pasa?erowie. Teraz to nie lada orzech do zgryzienia, ale nie dla Hindusa - koledzy, którzy znaj? si? bli?ej, wchodz? jeden drugiemu na barana, ust?puj?c tym samym miejsca innym. Koledzy weseli, bo si? koleguj?, kierowca kontent, bo zarabia wi?cej, pasa?erowie te?, bo wsi?d? i dojad?. Dzieciaki ju? dawno znalaz?y siedzenia na kolanach siedz?cych, bo dzieciom si? nie odmawia. Ale co zrobi?, gdy po godzinie jazdy naprawd? nawet ju? w ?rodku nie upchnie si? ig?y? Pozostaje wtedy obszar najbli?szy drzwiom, a w?a?ciwie wej?ciu, bo przecie? drzwi w tym autobusie nie ma; jest to nawet logiczne rozwi?zanie, bo wi?cej ludzi si? zmie?ci. Niektórzy w wej?ciu w autobusie si? nie mieszcz?, musz? wi?c trzyma? si? r?k? krat na oknach (szyb tu nie ma, s? wi?zienne kratki - w wypadku po?aru usma?ymy si? jak w klatce), ale cel zosta? osi?gni?ty - jedzie si?.
Dla pechowców nie starcza ju? jednak miejsca nawet przy wej?ciu - wtedy wieszaj? si? na kratce i jedn? nog? jako? zaczepiaj? o schodki wej?ciowe, a drug? manewruj? w powietrzu, ?api?c równowag?. Gdy wi?c chcemy sobie popatrze? przez okno, mamy problem - wisz?cego Hindusa, który nawet w tak wydawa?oby si? dramatycznej chwili ma ochot? na ma?e pogaduszki! Gdy ?rodek i wej?cie s? wype?nione po brzegi, najwi?ksi pechowcy maj? jeszcze jedno miejsce do siedzenia - dach. Ale tam jest niebezpiecznie - nie ma za bardzo si? czego chwyci?, a i autobus hamuje bez przerwy - mo?na spa??...
Tak sp?dzamy ponad 6 godzin. Mimo ci?g?ego przewiewu z okna w ?rodku jest duszno i parno - nic dziwnego, skoro jednocze?nie na tak ma?ej przestrzeni oddycha tyle ludzi. Dopiero gdy naprawd? zm?czeni doje?d?amy do jakiego? miasta godzin? przed Khajuraho, nagle robi si? pustawo - ale na chwil?, bo autobus opanowuje banda naganiaczy, która b?yskawicznie zaczyna namawia? nas na "ich" hotele, sklepy, restauracje. ?miejemy si?, gdy zaczynaj? si? k?óci? o nas mi?dzy sob? i wyzywaj?c si? krzycz? do siebie - "ty bierzesz komisj? (prowizj?)! Nie, bo ty! I ty te? bierzesz!". Jeden z nich jednak oferuje dwójk? z ?azienk? za 50 Rs. Godzimy si? na tego kota w worku, ale za tak? cen?...
Pó?nym wieczorem jeste?my na miejscu i odt?d przysi?gamy sobie, ?e je?eli tylko b?dzie mo?na jecha? poci?giem, to na pewno nie b?dziemy si? zastanawia?. Zd??ymy jeszcze tylko zje?? obiad (kolacj?, jak kto woli) i umówi? si? na nast?pny dzie? z rikszarzem na zwiedzanie ?wi?ty?. Hotel nie szokuje (mo?e tylko ta jaszczurka wielko?ci d?oni w ?azience), ale nawet nie przychodzi nam do g?owy, by szuka? czego? innego. K?adziemy si?, bo jutro wczesna pobudka.
13.08
Ju? od 5.45 jeste?my w umówionej dzie? wcze?niej rikszy - facet ma nas obwie?? po wszystkich 22 ?wi?tyniach. W wi?kszo?ci z nich budzimy stra?ników, bo o tak wczesnej porze ?pi? na schodach prowadz?cych do ?rodka.
Wyobra?cie sobie ma?y, gotycki ko?ció?ek, ale bez pod?u?nych okienek i ca?ej dekoracji wewn?trz; teraz wszystkie jego cztery ?ciany "pozalepiajcie" z góry na dó? arcydok?adnymi rze?bami kobiet, bogów i ró?nymi, najbardziej wymy?lnymi figurami z Kamasutry - oto Khajuraho. W miasteczku s? trzy grupy ?wi?ty?: zachodnia, wschodnia i po?udniowa, z tym ?e ta pierwsza jest najbardziej okaza?a ze wszystkich, a dla amatorów erotycznej sztuki te? ma najwi?cej. Fascynuj?ce rze?by faluj?cych w ta?cu kobiet, walcz?cych wojowników czy mitologicznych zwierz?t czyni? to miejsce jednym z najcz??ciej - po Agrze - odwiedzanych w Indiach. I warto naprawd?, bo wystarczy tylko kilka godzin, by wszystkie zobaczy?, a widoki s? niebywa?e.