Miasto to powinno by? wykorzystane przy kr?ceniu horrorów. Pe?ne jest turystów, którzy albo sp?dzaj? tu swoj? pierwsz? noc na drodze z Nepalu, albo ostatni? w drug? stron?. Jest to jedna ulica, na której wywalono kilka brudnych tabliczek z napisem "hotel" (?pimy w istnej stodole za 50 Y!), z paroma bardzo drogimi sklepami i knajpkami. Gdy w jednej z nich, maj?c problemy ?o??dkowe, chcemy zamówi? sam ry?, w?a?ciciel stwierdza, ?e za ma?o wtedy zarobi i upiera si? na co najmniej ry? z warzywami, czterokrotnie dro?szy. Nie o pieni?dze tu chodzi, ale wyt?umacz chciwemu Tybeta?czykowi, w czym rzecz. Tak, mili s? bardzo... Obok zrujnowanych domów, porozbijane s? namioty - w nich ?pi? ca?e rodziny. Gdy kto? chce skorzysta? z toalety, wychodzi z namiotu i za?atwia si? przed jego wej?ciem... Gdy Go?ka w ko?cu lituje si? nad jednym upartym ?ebrz?cym dzieckiem i daje mu ciastka, nie wiadomo sk?d wylatuje nagle ca?a banda m?okosów i rozpoczyna si? walka o s?odycze, przypominaj?ca raczej bitw? hien o padlin?. Koszmar!
26.07
Mimo koszmarnego zimna (kilka stopni) ju? od 7.30 stoimy na wylotówce do Nepalu i próbujemy szcz??cia. Mimo i? przeje?d?a wiele jeepów, wype?nionych zagraniczniakami, ci cz??ciej machaj? do nas przyja?nie ni? si? zatrzymuj?. Po 2 godzinach mamy skostnia?e palce i ruszamy szuka? ratunku w mie?cie - tu jednak nikt, mimo i? jest jeszcze kilka jeepów, nie chce nas zabra?. Po gor?cym ?niadaniu wracamy na drog?, wychodzi s?oneczko i przed naszymi oczami ukazuje si? Cho Oyo - pasmo górskie, którego najwy?szym szczytem jest Mount Everest. Widoki nieziemskie, ale my chcemy jecha?! Mija kilka d?ugich godzin i dopiero wtedy jaki? samotny jeep lituje si? nad nami... A kto nim jedzie? Znajome Chinki! Dzi?ki wam, anio?y! Mo?e nawet przysz?oby tam czeka? kilka dni, w tym potwornym Tingri pe?nym ?ebraków (a spotka?em kilku takich w Kathmandu, którzy stopowali na tym odcinku 3 dni), gdyby nie zlitowa?y si? nad nami po raz drugi.
Wieczorem, po d?ugiej, ale cudownej je?dzie doje?d?amy do Zhangmu - miasta granicznego, malowniczo po?o?onego na zboczu góry. Gdy powoli wyje?d?amy z Tybetu i nagle z wysoko?ci 5000 m zje?d?amy na 1500, zmienia si? drastycznie krajobraz. Oto z pustych, ksi??ycowych wr?cz pól pozbawionych ro?linno?ci wje?d?amy w w?wóz jak z bajki. Poruszamy si? drog? przy pó?ce skalnej, poro?ni?tej dzikimi krzakami, po drugiej stronie mamy nag?y, mniej wi?cej 100-metrowy spadek, w dole którego wije si? turkusowa rzeka. Nasza trasa co rusz przerywana jest przecinaj?cymi drog? wodospadami, sp?ywaj?cymi gdzie? ze ska?. Niebo jest mocno zachmurzone - to ju? wyra?ny wp?yw subkontynentalnego monsunu. Co? niesamowitego.
Nepal
27.07
O 9.30 przekraczamy granic?, wcze?niej wymieniaj?c pieni?dze u ulicznych cinkciarzy (1Y=8RsN, rupii nepalskich). Chi?ska piecz?tka wyjazdowa i ju? u?miechaj? nam si? buzie - teraz przed nami 8-km spacer po ziemi niczyjej do posterunku kontrolnego Nepalu. Po drodze podwo?? nas Francuzi pracuj?cy w Chinach, przeklinaj?cy wspó?prac? z tymi lud?mi i podró?owanie po Tybecie. Na dole jeszcze raz pokazujemy paszporty Chi?czykom, a potem ?rodkowego palca, gdy przekraczamy czerwon? lini? na mo?cie oddzielaj?cym oba kraje.
Jako ?e wizy za?atwili?my ju? w Lhasie, szybko przekraczamy granic? i ju? jeste?my w Nepalu! Od razu rzucaj? si? w oczy niskie ceny (1USD=70RsN); za ?niadanie p?acimy 10 RsN... Potem zabieramy si? autobusem do Barabise, bo bezpo?rednio do Kathmandu nic nie je?dzi. Bilety tradycyjnie kupuje si? od faceta, który chodzi po autobusie i zbiera pieni?dze - wcze?niej rzecz jasna spyta?em jednego z miejscowych o cen? przejazdu (40 RsN), ale gdy ch?opak rzuca cen? 400 RsN od osoby, nie pozostaje nam nic innego, jak tylko szczerze go wy?mia?. Sta? przy nas dobre pó? godziny i by? tak koszmarnie uparty, ?e w ko?cu wywi?za?a si? taka k?ótnia, ?e kierowca zatrzyma? pojazd i z ciekawo?ci wyskoczy? z szoferki - patrzcie wszyscy, oto nasz przedsi?biorczy podrostek chce ogoli? bia?ego bogacza, a ten zna cen? i nie chce ust?pi?! Wreszcie, gdy widzi, ?e nic ponad cen? dla miejscowych od nas nie wyci?gnie, rezygnuje i smutny odchodzi.
W Barabise kupujemy bilet (60 RsN) do Kathmandu i po ponad 6 godzinach, mimo ?e jest to tylko 100 km, doje?d?amy do stolicy kraju. Podró? jest m?cz?ca g?ównie ze wzgl?du na zatrzymuj?cego si? bez przerwy kierowc?, robi?cego sobie na przyk?ad przerw? na obiad. "Wracaj, wracaj!" - krzycz? bia?asy, a on zdziwiony pyta - "Dlaczego? Przecie? jestem g?odny i chc? zje?? obiad!" - "Ale ty jeste? kierowc?, nie mo?esz tak nagle sobie wychodzi?!" -replikujemy. "Jak to nie mog?? A wtedy kto b?dzie jecha??" - i ?mieje si? rubasznie, mimo ?e jest, jak wszyscy, chudzielcem. Ró?nica mentalno?ci, styk dwóch kultur, z których jedna - ta nasza, nietolerancyjna - nie mo?e zrozumie?, ?e kierowca w po?owie drogi mo?e zg?odnie? i zrobi? godzinn? przerw? na obiad.
Dobrze, ?e cho? przewspania?e widoki w miar? rekompensuj? d?ugo?? jazdy - albo pniemy si? zielonymi zboczami, albo z nich zje?d?amy, wci?? mijamy dzikie rzeki, szare i brudne o tej monsunowej porze roku. Z jednej strony ?ciana skalna ze sp?ywaj?cymi z niej wodospadami, z drugiej wielka przepa??, której obie strony po??czono linowym mostkiem. Nowo?ci? jest tak?e fakt, i? wszyscy prawie mówi? po angielsku, w zwi?zku z czym dogadanie si? nie stanowi ?adnego problemu. Sklepy s? pe?ne towarów, szyldy wsz?dzie reklamuj? coca-col? (11 RsN za 250 ml! - jakie? 70 gr.), s?owem - cywilizacja i zachód.
W Kathmandu wysiadamy w okolicach Thamelu, s?ynnej dzielnicy turystycznej i tu te? znajdujemy bardzo sympatyczny Buddhist Guest House (130 RsN za pokój z ?azienk? i dwoma ?ó?kami - ?y?, nie umiera?!), cho? hoteli jest tu tyle, ?e naprawd? jest w czym wybiera?. Gdy wychodzimy na krótki rekonesans, ju? wiemy, ?e trafili?my do raju - w sklepach jest wszystko, w szokuj?co niskich cenach, w tysi?cach knajpek oferuje si? nie tylko dania wszelkich mo?liwych kuchni, ale tak?e mo?na zobaczy? pirack? wersj? najnowszego filmu, pokazywanego akurat w kinach w USA. Dooko?a masa turystów - z regu?y unikamy t?umów, w ko?cu nie po to jedziemy na drugi koniec ?wiata, by je ogl?da?, ale jako? mamy g?ód "swoich". Cho? jak wsz?dzie w Azji ceny s? wy?sze dla nietubylców, targowanie jest absolutn? konieczno?ci? i dzia?a - co nie wchodzi?o przecie? w gr? w Tybecie. Gdy cena jest 20-krotnie wy?sza od prawdziwej, nie wolno si? zniech?ca?, tylko proponowa? swoj? - i tak, i tak biali zawsze p?ac? wi?cej, bo tak jest tutaj przyj?te, ale niech b?dzie to np. pó? dolara wi?cej, a nie 30 dolarów!