Jedziemy do Damaszku
Po zesz?orocznym wyje?dzie do Kazachstanu i Kirgizji kolejnym celem mia? by? Nepal. Jednak z ró?nych wzgl?dów nie uda?o mi si? doprowadzi? do realizacji tych planów. Z rado?ci? wi?c przyj??em od znajomych ofert? wyjazdu na Bliski Wschód. Troch? szperania w sieci, zakup przewodnika Lonely Planet "Syria & Jordan", szczepienia (tak na wszelki wypadek) przeciwko ?ó?taczce AB i durowi brzusznemu, wizy (o tym na ko?cu) i w drog?.
D?ugo zastanawiali?my si?, jak najtaniej i najszybciej dojecha? do Istambu?u. Brali?my pod uwag? ró?ne warianty: przez Ukrain? i Rumuni? poci?giem albo promem z Odessy do Varny, jednak koniec ko?ców stan??o na tym, ?e wykupili?my przejazd w biurze podró?y - powrotny bilet 110 USD + 15 USD za wiz? jugos?owia?sk? i w taki oto sposób, po oko?o 38 godz. dojechali?my we wczesnych godzinach rannych, bez wi?kszych przygód do Istambu?u. Tam, po krótkiej drzemce na skwerku pod Hagia Sophia, pojechali?my metrem na Otogar (dworzec autobusowy), gdzie, zwiedziwszy kilkana?cie biur ró?nych przewo?ników, kupili?my (targowa? si?!!!) za 32 USD od osoby bilet na najbli?szy autobus do Damaszku.
Bardzo wygodnym mercedesem z jedn? przesiadk? w Antakii dojechali?my na drugi dzie? pó?no wieczorem do Damaszku. W autobusie serwowano nam ca?y czas zimn? wod? mineraln? oraz kaw? i herbat?. Przez granic? turecko-syryjsk? przebrn?li?my w miar? sprawnie i bez ?adnych niespodzianek. Wbili nam do paszportów mnóstwo piecz?tek, musieli?my te? wypisa? specjalne urz?dowe druki. Nikt si? nie spieszy?, wszystko odbywa?o si? w ?ó?wim tempie, tak, ?e w sumie zaj??o nam to oko?o 1,5 godz. W Damaszku gdy tylko wysiedli?my z autobusu otoczy?o nas kilkunastu taksówkarzy, a ?e pora by?a pó?na, zdecydowali?my si? pojecha? do polecanego w LP Hotelu Al-Haramain (Bahsa Street) w?a?nie taksówk?. Kosztowa?o nas to 4 USD i - jak si? dowiedzieli?my pó?niej - przep?acili?my co najmniej 2 razy. Niemniej w ten oto sposób znale?li?my si? w hotelu, który wszystkim polecam - jest tani (135 SP za miejsce na dachu), czysty i bardzo przytulny. Bardzo fajnym zwyczajem w krajach arabskich jest nocleg na dachu, co oprócz tej zalety, ?e jest tani, ma jeszcze t?, ?e w nocy jest nieco ch?odniej ni? w pokojach. Nale?y jednak stara? si? wybiera? te hotele, które nie le?? w bezpo?rednim s?siedztwie g?ównych ulic, bo o ile do nawo?ywa? muezinów mo?na si? przyzwyczai?, to ryk klaksonów nie da zasn?? nawet najbardziej zm?czonemu globtroterowi.
Nigdy nie zapomn? tej pierwszej nocy sp?dzonej na Bliskim Wschodzie - cudownie ciep?o, gwiazdy na bezchmurnym niebie i w oddali pomruk t?tni?cej ca?onocnym ?yciem ulicy.
Pomimo czterech dni sp?dzonych w autobusie i potwornego zm?czenia, ju? o 4.00 rano zostali?my zbudzeni przez muezina przypominaj?cego o porannej modlitwie, a o godzinie 8.00 przez intensywne s?o?ce zwiastuj?ce upalny dzie?. By?o nam to jednak na r?k? gdy? tego dnia i tak musieli?my wsta? wcze?nie po to, ?eby za?atwi? wiz? jorda?sk? (w Polsce nie ma ambasady, a najbli?sza jest w Wiedniu lub Moskwie).
Tak wi?c szybki prysznic, rzut oka do przewodnika i udajemy si? do Ambasady Hashemite Kingdom of Jordan, bo taka jest oficjalna angielska nazwa tego kraju.
Przed wej?ciem spora kolejka i nic dziwnego, bo ch?tnych du?o, a godziny urz?dowania tylko od 8.30 do 11.00. I znowu stosy formularzy do wype?nienia + 1 zdj?cie + 900 SP op?aty. I tu ma?y zgrzyt - nie mo?na p?aci? w dolarach, a my nie mamy wystarczaj?cej ilo?ci funtów syryjskich. Do 11.00 pozosta?o ledwie kilka minut! Biegiem z Marcinem lecimy do najbli?szego kantoru, ale jak na z?o?? w okolicy nie ma ?adnego, w ko?cu kto? nas zaczepia i prowadzi po przeró?nych dziwnych zakamarkach do... sklepu z bielizn?, gdzie nast?puje wymiana. Szybko wracamy do ambasady, mokrzy i zdyszani, gdy? zacz?? si? najwi?kszy upa? (na pocz?tku sierpnia temperatury dochodzi?y do 47 stopni C w cieniu!). Udaje nam si? w ko?cu dope?ni? formalno?ci, ale ja i Marcin mamy do??. Jeszcze tylko 2 godz. czekania na odbiór wizy i jutro mo?emy jecha? dalej.