S?onie jutro, dzi? robimy kilkugodzinny spacer po okolicznych wioskach. Od razu zakochuje si? w tej okolicy! Jest akurat czas ?niw i ca?e wsie t?tni? ?yciem. Takie klimaty lubi? najbardziej. Znowu w?drówka w czasie. No i ci ludzie! Jednym s?owem - rewelacja! Ach, to trzeba zobaczy?!!!
23.10.04
Gdy wczesnym rankiem wychodzimy z hotelu, wszyscy ju? na nas czekaj?. Nie ma nawet czasu na ?niadanie. Za to ka?? nam wej?? na pierwsze pi?tro hotelowej restauracji i tam czeka? na transport. Chwil? pó?niej ka?? nam wsta? i podej?? do czego? w rodzaju bramy, znajduj?cej si? w balustradzie g?ównej sali jadalnej. Stamt?d od razu dostrzegamy p?dz?cego w zadziwiaj?co szybkim tempie wielkiego s?onia i siedz?cego na jego g?owie "kierowc?"(zwanego w Nepalu Pahit'em). Wszystko odbywa si? bardzo szybko. Zwierz? podbiega do podjazdu i na "wstecznym" zwinnie parkuje dok?adnie pod nami. Otwieramy bram? i ju? siedzimy na jego grzbiecie! Gdy ponownie rusza od razu rozumiemy, dlaczego kazano nam si? dobrze trzyma?. Trz?sie bardziej ni? w indyjskim autobusie, wra?liwi na pewno nabawi? si? choroby morskiej. Nast?pnie jedziemy do parku narodowego, a w?a?ciwie strefy buforowej, bo safari w samym parku jest kilkakrotnie dro?sze. Z zupe?nie innej perspektywy spogl?damy na otaczaj?ce nas wioski. Nast?pnie s?o? dziarsko przedziera si? przez g?ste chaszcze, co jaki? czas wypuszczaj?c salw? gazów, pewnie produkt przeróbki jaki? 200 Kg pokarmu, który zjad? na ?niadanie. Poszukujemy nosoro?ców, które obok tygrysów stanowi? najwi?ksz? atrakcj? parku. Niestety, mimo wysi?ku naszego kierowcy nie udaje nam si? zlokalizowa? ani jednego z nich. Szkoda, zw?aszcza je?li pomy?li si? o tym ?e jest ich tu ponad 500 sztuk, wg ekologów wi?cej ni? mo?e pomie?ci? park. Co roku ginie kilku miejscowych, padaj?c ofiar? b??kaj?cych si? po polach gigantów. Mimo wszystko safari by?o wspania?ym prze?yciem, tu zwierz?ta decyduj? czy chc? by? widziane przez cz?owieka, czy nie.
Po przygodzie ze s?oniem nadszed? czas na ostateczne po?egnanie si? z Nepalem. Obs?uga hotelu pomaga nam kupi? bilet do granicy. Sami by?my tego w takim tempie nie zorganizowali. Wieczorem chcemy przecie? siedzie? w poci?gu do Delhi. No i kolejna traumatyczna jazda. Dzi? przypada dzie? Dasain, podczas którego rodziny odwiedzaj? si? nawzajem. Nasz autobus zatrzymuje si? co dwie minuty. W?a?ciwie nie mo?emy si? nawet rozp?dzi?, bo ju? trzeba hamowa? i zabiera? kolejnych ch?tnych do podró?y. A zmieszcz? si? wszyscy, jak nie w ?rodku, to na dachu. Kto? k?adzie mi na kolanach ?pi?ce dziecko, jaka? kobieta zasypia na stoj?co, le??c cz??ciowo na mojej g?owie, kto? inny mdleje od ?cisku i upa?u. Ogólnie rzecz bior?c - masakra! Po wielu komplikacjach (sprzedano nam bilet nie tam gdzie chcieli?my dojecha?) docieramy do granicy, gdzie z okazji ?wi?ta wszystkie kantory pozamykane, a ja mam jeszcze sporo nepalskiej gotówki. Ratuje mnie pewien Sikh, nie bior?cy udzia?u (z oczywistych powodów) w hinduskim ?wi?cie. Jeszcze kilka stempli (indyjscy celnicy rzucaj? moim paszportem jak ?mieciem) i jeste?my znowu w Indiach. Nie ma czasu do stracenia, dlatego ?apiemy terenówk? (za 70 IR) do Gorakhpur, na autobusy by?o ju? za pó?no. P?dzimy jak szaleni, ?ci?ni?ci jak sardynki w puszce. Mimo wszystko mam dziwnie dobry nastrój, jakby b?ogostan. Czuj? si? tu ca?kiem pewnie, wiem co mnie czeka. Po drodze mam czas na szybkie przeanalizowanie ca?ego wyjazdu i a? kr?c? g?ow? ze zdumienia na wspomnienie tego co prze?yli?my. Spogl?dam z perspektywy trzech miesi?cy na wszystko co nas tu spotka?o i próbuj? odfiltrowa? nieprzyjemne doznania podró?y po Indiach. Wszystko przybiera nowe oblicze, staje si? dziwnie cenne i wyj?tkowe. Nie da si? tego opisa?, to trzeba prze?y?!
Na drogach hindusi ?wi?tuj? zwyci?stwo Durgi nad si?ami z?a, ta?cz? w transie do przera?liwie g?o?nej muzyki i oble?nie kiczowatej figurki bogini. Oczywi?cie sami m??czy?ni, kobietom wst?p wzbroniony... Nagle blokada drogi, pe?no policji, ka?? czeka? do rana bo miejscowi ?wi?tuj? tu szczególnie hucznie. W?skimi, bocznymi dró?kami omijamy blokad? i na czas przybywamy do Gorakhpur, sk?d mamy poci?g do Delhi (chocia? biletów nie dostali?my; pozosta?y tylko wej?ciówki do poci?gu). Po poczekalni dworca przechadza si? ?wi?ta krowa. Le??cy na ziemi podró?ni nie obchodz? si? z ni? bynajmniej jak ze ?wi?to?ci? i zdecydowanymi uderzeniami pa?ek, lasek, czy r?k odp?dzaj? zwierz? od swych legowisk. Miarka przebiera si? gdy krowa za?atwia swe potrzeby fizjologiczne obok g?owy jednego ze ?pi?cych tu ludzi. Zostaje wyp?dzona z budynku, po to, by zaraz powróci? ze swoj? kole?ank?... Obok jaki? mundurowy na pyrcz?cym motorze manewruje mi?dzy le??cymi w poczekalni hindusami. Ja u?miecham si? i kr?c? g?ow?, dla mnie wszystko jest jasne: "Welcome to India!"... ale to ju? ca?kiem inna historia...