Poniedzia?ek Wielki Wierch - Loza?skie
Przepi?kny, chocia? rze?ki poranek pozwala zapomnie? o wczorajszych trudach. Zu?ywamy moc filmu na zdj?cia z?otych po?onin. Pierwsza cz??? dnia up?ywa na spacerze g?ównym grzbietem, pó?niej pogoda si? psuje, pogarsza si? widoczno??. Po wkroczeniu w las kombinujemy jak mo?emy, aby obej?? wierzcho?ki, i w efekcie l?dujemy w krzalu. Determinacja w ?ojeniu w jedynie s?usznym kierunku ( ^ ) przez zaro?la pozwala nam wróci? w pobli?e grzbietu nosz?cego w kilku miejscach ?lady inwencji radzieckich in?ynierów (troch? podobne do niedawnego pobojowiska na Jaworzynie Krynickiej). Odnajdujemy drog? w kierunku Loza?skiego i rozbijamy obóz w pobli?u przyja?nie nastawionych i rozmownych pasterzy. W menu odmiana w postaci soczewicy, która, je?li j? starannie przygotowa?, smakuje podobnie do fasolki po breto?sku.
Wtorek Loza?skie - Mi?girie - Ko?oczawa - Prislop
Wyruszamy w kierunku cywilizacji. Droga prowadzi nas do wsi Loza?skie, ci?gn?cej si? niemi?osiernie d?ugo. W ko?cu docieramy w okolice gospody, o której wspominali pasterze. Kierowca ci??arówki zgadza si? podwie?? nas kilka kilometrów do Mi?girie. To nasza pierwsza jazda podobnym ?rodkiem transportu. Jak si? pó?niej oka?e, nieostatnia.
W Mi?girie u?wiadamiamy sobie, ?e nasze plecaki nie musia?y by? takie ci??kie. Bez problemu mo?na kupi? chleb, ry?, czy kasz?, nie mówi?c o napojach pewnego mi?dzynarodowego koncernu. Generalnie sklepy zaopatrzone s? lepiej ni? jeszcze rok wcze?niej, jest wi?kszy wybór towarów, chocia? ceny czasem du?o wy?sze ni? w Polsce.
Na dworcu wydaje si? nam, ?e mamy szcz??cie, bo autobus do Ko?oczawy ma odjecha? ju? za pó? godziny. Troch? niepokoi nas do?? d?uga kolejka pos?usznie czekaj?ca na stanowisku, ale okazuje si? to by? drobiazgiem. Bardziej niepokoj?ce jest coraz d?u?sze oczekiwanie na autobus. Mija godzina, a kierowca nadal nie mo?e odpali? pojazdu, oscyluj?c mi?dzy szoferk? a silnikiem. Na placu manewrowym pojawiaj? si? rozmaici konsultanci, w wi?kszo?ci jedynie przygl?daj?cy si? szarpaninie kierowcy. Kolejkowicze zaczynaj? traci? cierpliwo?? i zaczepiaj? nie?mia?o jak?? pani? z obs?ugi. My spokojnie czekamy na rozwój wydarze?, wychodz?c z za?o?enia, ?e nie nale?y si? denerwowa? rzeczami, na które nie ma si? wp?ywu.
Wreszcie, po jakich? dwóch godzinach, autobusowi udaje si? pokona? kilkadziesi?t metrów dziel?cych go od peronu. Uradowani podró?ni pakuj? si? do ?rodka, dla nas i naszych plecaków te? znajduje si? jakie? miejsce. Ruszamy. Idylla nie trwa d?ugo, ju? po kilku kilometrach autobus staje i nie zamierza ruszy?. Kierowca i podró?ni wspólnym si?ami jako? o?ywiaj? silnik i mo?na jecha? dalej. Nie bez przyczyny ka?de st?kni?cie autobusu budzi w nas trwog?. Po nied?ugim czasie sytuacja si? powtarza. Za ka?dym razem z silnika wyjmowana jest wi?ksza liczba cz??ci. Wreszcie pojazd chwyta oddech i przeje?d?a bez awarii dobre kilkana?cie kilometrów. Potem jednak staje na d?u?ej. Niektórzy zdesperowani podró?ni przesiadaj? si? do ci??arówki, której bud? udost?pnia im wyrozumia?y kierowca.
W napraw? wci?gani s? ju? nie tylko podró?ni, ale i mieszka?cy wioski. S?ycha? co? o niesprawnej pompie paliwowej. Kierowcy udaje si? wdro?y? jak?? konstrukcj? dostarczaj?c? benzyn? wprost z kanistra i w sumie po trzech, czterech godzinach i jeszcze kilku krótkich postojach docieramy do Ko?oczawy. Zaiste, je?li doliczy? do tego dwie godziny opó?nienia na starcie, te trzydzie?ci kilometrów szybciej pokonaliby?my piechot?.
W Ko?oczawie korzystamy z uprzejmo?ci kierowcy busika, który podwozi nas kilka kilometrów w stron? Niemieckiej Mokrej. Jeszcze dwugodzinny spacer przez wie? pe?n? przyja?nie nastawionych dzieci, pozdrawiaj?cych nas pytaniem o ?watielnuju riazinku b?d? konfiety i opuszczamy Ko?oczaw?. Biwak nad strumieniem oznacza mycie i przepierk?. Jutro wkroczymy w Gorgany.