Pojechali?my z powrotem, z Gabrysiem wzi?li?my ka?dy swoje dwa plecaki plus jeszcze arbuz i idziemy zrezygnowani. W miasteczku zatrzymuje si? ko?o nas furgonetka z Syryjczykiem, który pyta po angielsku, w czym nam mo?e pomóc. My mu t?umaczymy, nagle on do nas po POLSKU: "Wsiadajcie ch?opaki, ja wam pomog?". Okaza?o si?, ?e pi?tna?cie lat temu studiowa? w Warszawie rolnictwo. Zdecydowali?my, ?e do Aleppo pojedziemy stopem. Nasz wybawca dogoni? swoj? furgonetk? bus, wsadzi? nas, nasze cztery plecaki i arbuza do ?rodka, zap?aci? za bilet i powiedzia? kierowcy, gdzie ma nas wysadzi?. Kierowca wyrzuci? nas na skrzy?owaniu w szczerym polu.
O dziwo, ?apanie stopa posz?o ca?kiem g?adko. Zatrzyma?a si? malutka furgonetka ze starym dziadkiem. Przewióz? nas jakie? 20 km. Ca?? drog? opowiada? po francusku, jaki to islam jest dobry i ?e wszyscy ludzie s? bra?mi (o dziwo, nawet ?ydzi byli jego bra?mi), itd. Wyrzuci? nas na przydro?nym parkingu, z którego w?a?nie odje?d?a?a ci??arówka. Szybko do niej dobiegli?my, zagadali?my do kierowcy, wrzucili?my nasze plecaki i arbuza na pak? i w drog?. Kierowca ni w z?b po niearabsku, co jaki? czas zatrzymywa? auto i ch?odzi? silnik w Eufracie. Zawióz? nas na przedmie?cia Aleppo. Tam ju? ci??ko by?o ze stopem. Do granicy dojechali?my taksówk? (60 km za 60 funtów ka?dy). Na granicy nie by?o wi?kszego problemu. Zjedli?my arbuza - by? niedojrza?y. Pas ziemi niczyjej przejechali?my TIR-em. Z granicy do Antakii dojechali?my taksówk?. Na dworcu nas natchn??o i zdecydowali?my, ?e mimo ?e los nam nie sprzyja, pojedziemy na gór? Nemrut Dagi. W kasie poinformowano nas, ?e nie ma bezpo?redniego autobusu do Kahty (miasteczko pod Nemrutem) ani nawet do Adyamanu i ?e trzeba jecha? najpierw do Golbasi, a potem dalej. Kupili?my bilety. Oko?o 19 by? odjazd. Autobus nie by? pe?ny, ale zatrzymywa? si? jeszcze w innych miastach i zbiera? pasa?erów. Akurat trafili?my na pobór do wojska i w autobusie jechali sami przyszli ?o?nierze, na ka?dym dworcu ?egnano ich hucznie przy odg?osach b?bnów, tr?bek; kobiety p?aka?y, m??czy?ni si? bawili, byli?my ?wiadkami wielu rodzinnych dramatów.
23 sierpnia 2000, ?roda. Dzie? dwudziesty siódmy
Do Golbasi przyjechali?my o 2.30 w nocy. Nie wiedz?c, co z sob? zrobi?, przeszli?my ze 100 metrów wzd?u? g?ównej drogi. Zagada? do nas m?ody Turek. Przedstawi? si?, zada? standardowe pytania: sk?d jeste?my itd. i poszed?. Za 15 minut ten sam m?ody Turek przyszed? z kolegami, innymi m?odymi Turkami. My ju? cali w strachu (w Polsce od razu by?my dostali...) A oni si? przedstawili, zadali znów te same pytania, mówimy im, ?e chcemy jecha? do Adyamanu, ale nie mamy czym itd. Nagle jeden wyskoczy? na drog?, zatrzyma? przeje?d?aj?c? ci??arówk?, pogada? z kierowc? i za godzink? byli?my ju? w Adyamanie.
By?a 4 nad ranem, nie zosta?o nam nic innego, jak tylko po?o?y? si? spa? na dworcu autobusowym. U?o?y?em si? na ?awce, paski plecaka owin??em o nog?... Obudzi?em si? oko?o ósmej. Na dworcu by? gwar, 15 metrów ode mnie policjant kierowa? ruchem. Gabry? siedzia? na ?awce i rozmawia? z jakim? go?ciem. Okaza?o si?, ?e ów go?? by? bratem w?a?ciciela pensjonatu w Kahcie, na który mieli?my namiary (od Darka Wi?czkowskiego). Po godzince jazdy dolmusem spa?em ju? w pokoju w Anatolia Pension. O 14 wyruszyli?my dolmusem w kierunku szczytu. D?ugo szukali?my najta?szej oferty, byli?my na postoju taksówek, ale propozycja naszego hotelu okaza?a si? najkorzystniejsza (6 milionów lirów). Razem z nami busem jechali jeszcze Richard i Miriam, nasi s?siedzi ze S?owacji, oraz Virag, W?gierka i dwie Japonki (jedna mia?a na imi? Sony). Droga okaza?a si? dosy? d?uga (ponad 70 kilometrów). Busik zatrzymywa? si? w ró?nych fajnych miejscach. Przed 18 dotarli?my na parking przed szczytem Nemrutu (2150 m wysoko?ci), reszt? drogi pokonali?my piechot?. Chcieli?my zd??y? na zachód s?o?ca. Szczyt okaza?y, owszem, ale, niestety, zaludniony turystami w szortach z kamerami w r?ku. Wsz?dzie ich pe?no, tak ?e trudno zrobi? dobre zdj?cie pos?gom, nie uwieczniaj?c przy okazji jakiego? Amerykanina krzycz?cego "fantastic". Mimo to uda?o si?... Virag i Japonki zosta?y w hotelu niedaleko szczytu, a my ze S?owakami wrócili?my na dó?.
24 sierpnia 2000, czwartek. Dzie? dwudziesty ósmy
Dzie? transportowy. Przed po?udniem siedzieli?my ju? w autobusie jad?cym do Kayseri. Oczywi?cie, na ka?dym dworcu, na którym si? zatrzyma?, huczne b?bny, tr?bki i p?acz?ce matki ?egna?y swoich synów. Na miejscu byli?my ok. 20. Niemal?e w biegu wskoczyli?my do autobusu jad?cego do Goreme, miasteczka w samym centrum Kapadocji. Przed 22 byli?my ju? w pokoiku wydr??onym w skale w Panoramic Pension, hoteliku poleconym przez Virag (3 USD od osoby za miejsce w pokoju z ?azienk?). Pokój by? co prawda na 6 osób, ale akurat nikogo poza nami tam nie by?o.
25 sierpnia 2000, pi?tek. Dzie? dwudziesty dziewi?ty
Zwiedzanie Kapadocji. Przed po?udniem z przesiadk? w Nevsheirze jedziemy do podziemnych miast. Troch? inaczej je sobie wyobra?a?em. Okaza?o si?, ?e one naprawd? w ca?o?ci le?? pod ziemi?. W?skimi korytarzami schodzi si? ponad 70 metrów w dó?, mijaj?c pomieszczenia ró?nego przeznaczenia.
Po po?udniu zapu?cili?my si? w jedn? z dolinek z rozs?awionymi ska?ami w kszta?cie... nie powiem czego. Ska?y, szczególnie te w bia?ym kolorze, s? tak kruche, ?e gdy si? na nie nadepnie, pod stopami robi si? z piasek. Przez to o ma?o co nie stracili?my ?ycia, wchodz?c do jednej ze ?wi?ty? wyrze?bionych na wysoko?ci oko?o 15 metrów; mieli?my potem powa?ne problemy z zej?ciem. Wracaj?c spotkali?my przewodników, którzy za niewielk? op?at? przeprowadzali grupki turystów grzbietami na drug? stron? dolinki. Niestety, mieli?my dosy? wra?e? jak na jeden dzie? i nie skorzystali?my.