19 sierpnia 2000, sobota. Dzie? dwudziesty trzeci
Dzie? typowo "transportowy". Rano JETT-em (taki jorda?ski pekaes) do Ammanu, o 15 przesiadka na Karnaka (to z kolei syryjski pekaes) do Damaszku.
O 19 na miejscu w Al Rabie hotel. Ponownie spotykamy Darka Wi?czkowskiego z ekip?.
Uwaga w autobusach JETT-u!! Tury?ci s? przyzwyczajeni, ?e napoje w autobusach s? bezp?atne... ale nie w JETT-cie. Przy wysiadaniu stewardesa skasowa?a nas za 2 butelki sprita po 1,5 dinara ka?dy.
20 sierpnia 2000, niedziela. Dzie? dwudziesty czwarty
Rano zakupy na starym mie?cie. Udaje nam si? trafi? do warsztatu, w którym wytwarzane s? drewniane szkatu?ki z niezwyk?ymi geometrycznymi wzorkami na wieczkach. R?czna robota, a przy okazji przyst?pne ceny. Kupujemy ka?dy po pi?? o ró?nych kszta?tach. Przydaj? si? na prezenty po powrocie.
O 13 mamy autobus do Dayr Az Zawr. I tutaj wielkie zaskoczenie. Autobus 430 kilometrów pokonuje w cztery godziny i 15 minut (z pi?tnastominutowym postojem w Palmirze - tam w?a?nie jem falafla z crushem). Wysiadamy na g?ównej drodze, jakie? 1,5 km od centrum. Idziemy piechot?. Trafili?my chyba do najmniej turystycznego miasta w Syrii, tzn. nie spotkali?my ani jednego turysty.
Hotel najdziwniejszy ze wszystkich. ?ciany pomalowane farb? olejn?, k?ódki w drzwiach zamiast zamków, czuli?my si? jak w szpitalu, albo w sanatorium (pod klepsydr?), a w?a?ciciel... okr?g?y brzuszek, siwa broda i ani s?owa po angielsku. Pokój z widokiem na wyschni?t? rzek?, dop?yw Eufratu.
Wieczorem idziemy do miasta. Jemy co?, potem Gabry? idzie do hotelu, a ja zadzwoni?. Okaza?o si?, ?e znalezienie telefonu nie jest wcale takie ?atwe. Zacz??em kr??y? po miasteczku, w ko?cu gdy ju? nie wiedzia?em, gdzie jestem, podszed?em do pierwszego napotkanego m??czyzny i machaj?c kart? telefoniczn? da?em mu do zrozumienia, ?e szukam telefonu. Ten nie wiedz?c, jak mi wskaza? drog?, poci?gn?? mnie za r?kaw. Szli?my oko?o 15 minut, a? w ko?cu zobaczy?em upragnione telefony, praktycznie nie do znalezienia; schowane za murem tak, ?e nie mo?na ich dostrzec z drogi.
21 sierpnia 2000, poniedzia?ek. Dzie? dwudziesty pi?ty
Rano jedziemy w do Mari i Dura Europos. W Mari, po?o?onym 10 km od granicy z Irakiem, s? wykopaliska archeologiczne, gdzie podobno odkopano mumi?. W sumie nic nadzwyczajnego, same korytarze wykopane w ziemi, ale trzeba by?o sprawdzi?. No bo któ? by to sprawdzi?, je?li nie my. Potem wyszli?my na drog? ?apa? stopa. Ci??ko by?o, ale w ko?cu zatrzyma? si? bus, który obwozi? dwóch turystów: Niemca i Japo?czyka. Oni te? jechali do Dura Europos, wi?c by?o to nam na r?k?. Ruiny - nawet, nawet; niez?y widok na Eufrat. Najlepszy by? jednak "kustosz", który je?dzi? na motorze i mia? na ramieniu strzelb?. Tym samym busem wracamy do Dayr Az Zawr.
Po po?udniu dochodzimy do wniosku, ?e nic tu po nas, zwijamy manatki i jedziemy busem do Raqqi i dalej do Tal Al Abiad, wioski po?o?onej na granicy z Turcj?. Przej?cie to wybrali?my dlatego, ?e z niego by?o najbli?ej do Nemrut Dagi. Jak tylko wysiedli?my z busa, od razu miejscowi poinformowali nas, ?e przej?cie otwarte jest jedynie przez trzy godziny dziennie, mi?dzy 11 a 14. Jako? nie uwierzyli?my. Wtedy zjawi? si? starszy m??czyzna mówi?cy po rosyjsku i rozwia? nasze w?tpliwo?ci. Okaza?o si?, ?e by? to Rosjanin z Kaukazu, który studiowa? weterynari? w Kijowie, a teraz mieszka w?a?nie tutaj. Wpraszamy si? grzecznie do niego na nocleg. W jego domu zostajemy ugoszczeni kolacj?, potem razem z gospodarzem idziemy do s?siada lekarza na szklaneczk? araku (mocna wódka any?owa). S?siad przynosi pokrojone pomidory, ?wie?e ogórki i winogrona, schodz? si? jeszcze inni s?siedzi. Po godzince chwiejnym krokiem razem z gospodarzem oddalamy si? na spoczynek. ?pimy na dachu.
22 sierpnia 2000, wtorek. Dzie? dwudziesty szósty
Rano zbieramy si? i idziemy na przej?cie graniczne. Do jedenastej jeszcze troch? czasu, wi?c zatrzymujemy si? na g?ównej ulicy przy straganach. W kiosku kupuj? ?wier? kilograma yerby mate, herbaty paragwajskiej (p?ac? ok. 0,4 dolara, w Polsce jakie? 10 z?otych). Siedzimy sobie z Gabrysiem na chodniku przy g?ównym rondzie. Zlatuje si? mnóstwo miejscowych dzieci. S? nie do zniesienia, ca?y czas nas zaczepiaj?. Powoli ruszamy.
Po drodze w budce z arbuzami dostajemy jednego za darmo i teraz ob?adowani jak tylko si? da (ka?dy ma dwa plecaki plus jeszcze arbuz) idziemy na przej?cie. A tam sielanka. ?o?nierze le?? na ?ó?kach polowych roz?o?onych na drodze; przej?cie i tak jeszcze zamkni?te. Podchodzimy do jednego, wa?niejszego. Bierze mój paszport, kartkuje, w ko?cu wstaje, siada na motocykl, mnie ka?e usi??? z ty?u i jedziemy. Dojechali?my do bramy tureckiej. Syryjski celnik zawo?a? tureckiego, pokaza? mu mój paszport. Tamten te? sobie przekartkowa? i powiedzia?, ?e nie maj? nalepek wizowych i nas nie wpuszcz?. Najbli?sze przej?cie Kilis albo Bab Al Hawa jest 200 kilometrów na wschód.