Nast?pnego dnia postanawiam poszuka? naszej grupy. Opuszczam Shehe (15 dolarów za noc to mimo wszystko, jak na moj? kiesze?, troch? przydrogo) i zaczynam rozpytywa? wszystkich doko?a. Oczywi?cie nikt nic nie wie, ?adnego ?ladu Mosquito. W ko?cu kto? przypomina sobie, ?e Mosquito pracuje w hotelu Al Hapa i stwierdzam, ?e w takim razie tam w?a?nie sp?dz? kolejn? noc. Wprowadzam si? i p?ac? - tym razem 7 USD za noc za pokój. Pokój jest do?? obskurny, lecz z nawi?zk? kompensuje to poziom us?ugi. Dopiero wieczorem uda?o mi si? odnale?? Mosquito (oczywi?cie nic o niczym nie wiedzia?). Zanim go znalaz?em, wyruszy?em do Stone Town szuka? mojej grupy - pomy?la?em, ?e mo?e przybyli promem z Pemby. Kto? mi mówi, ?e istotnie tak by?o. Zadowolony, wracam do Jambiani (na motocyklu prowadzonym przez czarnego i p?dz?cym 80 km/h!) tylko po to, by stwierdzi?, ?e wci?? nikt nic nie wie. My?l? sobie: a co tam, do diab?a, mog? podró?owa? na w?asn? r?k?, przynajmniej dopóki nie dotr? do Ugandy, by spotka? si? z Teres?. Sp?dzam kolejn? noc w Al Hapa. Có? za rado??, o?miornica, krab, homary, ryby - mo?na wybiera? i przebiera? w?ród wszelkich owoców morza, a do tego ry?, kurczak i butelka bardzo zimnego piwa. Zaczynam zdawa? sobie spraw? z tego, ?e Zanzibar najbli?szy jest mojej definicji raju. B??kitne, bezchmurne niebo, turkusowe wody Oceanu Indyjskiego, w których mo?na p?ywa? albo po prostu unosi? si? na powierzchni, gor?ce s?o?ce, ?agodna bryza i ty, le??cy w hamaku czy le?aku, pogr??ony w s?odkim dolce far niente. Koralowe klify pokryte milionami niewielkich mi?czaków w ostrych jak brzytwa muszelkach, bia?e, piaszczyste pla?e, po których mo?na w czasie odp?ywu spacerowa?, zbieraj?c pi?kne okazy muszli. Palmy kokosowe i bananowe. I ludzie, tak sympatyczni i pomocni, ?e nawet moja bardzo ograniczona znajomo?? swahili nie stanowi przeszkody.
Nast?pnego dnia wynajmuj? rower i peda?uj? a? do Zala Park (czego? w rodzaju miejscowego zoo, gdzie trzymane s? ró?ne gady oraz kilka ptaków i ssaków), a potem do lasu Jozani, rezerwatu natury, w którym rosn? resztki g?stego lasu (pokrywaj?cego niegdy? wi?kszo?? wyspy). Tylko tutaj mo?na spotka? gatunki endemiczne dla tego regionu, zarówno w królestwie zwierz?t, jak i ro?lin. Tylko tutaj obejrze? mo?na unikatow? i rzadk? ma?p?, werwet? czerwon? (kolobusa), w innych regionach wybit? ca?kowicie przez k?usowników i miejscow? ludno??, tylko tu na Zanzibarze rosn? podmok?e lasy namorzynowe. To by? bardzo przyjemny dzie?, cho? nabawi?em si? pot??nego bólu w niewypowiedzianej cz??ci cia?a, jako ?e przejecha?em 40 kilometrów po wyboistej i kamienisto-piaszczystej drodze, a siode?ko by?o twarde jak deska. Trzeci? noc te? sp?dzam w Al Hapa. Jutro jad? zobaczy? delfiny.
Budz? si? do?? wcze?nie i czekam na pickup'a, który ma mnie zawie?? do Kizimkazi - miejsca, gdzie zaczynaj? si? wszystkie "delfinowe" wycieczki. Przeje?d?amy zaledwie 5 kilometrów i zatrzymujemy si? - do??czaj? inni tury?ci. Po pó?godzinnym oczekiwaniu okazuje si?, ?e niektórzy z nich zrezygnowali i w zwi?zku z tym równie? rezygnuj? z wyprawy. W?a?nie wtedy, gdy mia?em wraca? do Jambiani - CUD!! Co widz?? Minibus pe?en wazungu, w tym i ludzi z mojej grupy! Okaza?o si?, ?e sp?dzili ostatnie dwa dni jakie? 500 metrów od Al Hapa, w wynaj?tym domku w kompleksie zwanym Gomani Guesthouse. Teraz akurat jechali obejrze? Stone Town, stolic? Zanzibaru. Oczywi?cie, przy??czy?em si? do nich, z uczuciem ulgi, ?e si? wreszcie znale?li?my.
Jednak moja rado?? nie trwa?a d?ugo. W chwili, gdy zjawili?my si? w Stone Town, bez ostrze?enia i bez s?owa, ca?a grupa rozpierzch?a si? w sobie tylko znanych kierunkach. Pró?no by ich szuka? - Stone Town to labirynt w?ziusie?kich, kr?tych uliczek, w których ?atwo mo?na si? pogubi?. Nie by?o wyj?cia - musia?em wynaj?? sobie przewodnika. I w gruncie rzeczy takie rozwi?zanie okaza?o si? korzystne. Mój przewodnik, Ali Hassan, chocia? mia? zaledwie 17 lat, posiada? bardzo du?? wiedz? na temat swego miasta, a u?miech prawie nigdy nie znika? z jego twarzy. Pokaza? mi ró?ne ciekawe miejsca, których historia si?ga czasów królestwa Zinj oraz znacznie pó?niejszych, z czasów arabskich, portugalskich i brytyjskich. Prowadzi? mnie przez labirynt owych uliczek, tak w?skich, ?e czasem dwóch m??czyzn mia?o k?opoty z przej?ciem obok siebie. By?em bardzo zadowolony i da?em mu hojny napiwek.
Grupa i ja spotkali?my si? znowu przy Perskiej ?a?ni, pod koniec naszej wizyty w Stone Town. Nikt w?a?ciwie nie wiedzia?, jak to si? sta?o, ?e si? rozpierzchli?my. Wieczorem, ju? wszyscy razem, obejrzeli?my ogrody Foodhani, gdzie ka?dej nocy brzeg roz?wietlony jest setkami lamp naftowych na stolikach, na których miejscowi sma??, piek? i sprzedaj? wszelkie owoce morza. Mieszanina miejscowych i turystów, gwar, ?wiat?o lampek, ciemne, gwia?dziste niebo, ocean, ?wiat?a odleg?ych statków - wszystko to stwarza?o magiczn? atmosfer?. Lecz najlepsze jeszcze by?o przed nami (a w ka?dym razie tak my?la?em) - jutro jedziemy pop?ywa? z delfinami.