Jeszcze tego samego dnia pojechali?my nad jezioro Bogoria - s?ynne ze swych czerwono-ró?owych flamingów i gor?cych gejzerów (a w?a?ciwie jednego gejzeru, tu? nad brzegiem jeziora). Istotnie, brzegi tego znacznie mniejszego akwenu by?y ca?kowicie pokryte ma?ymi ró?owymi plamkami od jednego ko?ca jeziora po drugi - milionami flamingów. Gejzer by? rzeczywi?cie gor?cy - woda prawie si? gotowa?a, a s?up pary wznosi? si? nad tafl? jeziora. Zrobili?my tam sporo zdj??, lecz czas by?o rusza? dalej.
Nasz nocleg na t? noc zaplanowali?my w Maralal po?o?onym na terytorium plemienia Samburu. Na kempingu spotkali?my samburskiego kowala. Wyja?ni? nam, ?e nie interesowa?o go to, czego uczyli w szkole (ale mimo to pos?uguje si? ?wietn? angielszczyzn?), wi?c postanowi? j? rzuci? i ?y? w?ród natury, jak na Samburu przysta?o. Klan plemienia Samburu, z którego pochodzi?, zajmowa? si? kowalstwem od niepami?tnych czasów, tak wi?c sprzedaje swe wyroby (w?ócznie, no?e itp.) oraz wyroby r?kodzielnicze wykonane przez jego brata i siostr?. Kupi?em od niego w?óczni? oraz pi?kn? bransolet? dla mej dziewczyny, a tak?e dwa pier?cienie o podobnym wzorze. Nakr?ci?em film wideo z Petrim (bo tak mia? na imi?) przy pracy oraz ?piewaj?cym tradycyjn? pie?? wojowników Samburu (z akompaniamentem samburskiego instrumentu strunowego). Naprawd? mi?o i ciekawie by?o z nim porozmawia?, a w dodatku - co w Afryce stanowi chyba ewenement - nie chcia? za pozowanie i swoje opowie?ci ani grosza.
Lecz znowu czas rusza?. Krajobraz staje si? coraz bardziej p?aski i suchy. W miasteczku Maralal zatankowali?my paliwo, wymienili?my troch? pieni?dzy (oczekiwanie na wymian? umili?em sobie obserwacj? m??czyzn i kobiet stoj?cych tu? obok banku w tradycyjnych strojach Samburu oraz Turkana; to charakterystyczna dla tych stron mieszanina wspó?czesno?ci i tradycji) i ruszyli?my na pó?noc, do miejscowo?ci South Horr, gdzie mieli?my zatrzyma? si? na noc. W drodze zrobili?my krótki postój w Baragoi. Mie?cina sama w sobie nie jest bardziej interesuj?ca od jakiejkolwiek innej w tej cz??ci Afryki, ale niesamowite by?o to, ?e g?ówn? ulic? chodzili sobie ludzie ubrani w barwne stroje. W pewnym momencie zobaczyli?my pi?ciu czy sze?ciu samburskich wojowników, przystrojonych w jaskrawoczerwone wojenne szaty i barwy (wymalowane na twarzy); byli do?? nieufni i w ko?cu nie zrobili?my sobie z nimi zdj?cia. Na chodnikach w Baragoi (je?li to mo?na nazwa? chodnikami) siedzieli za? gro?nie spogl?daj?cy spode ?ba Somalijczycy i Etiopczycy, u?wiadamiaj?cy nam, ?e wkraczamy do niego?cinnej i gro?nej, a nawet niebezpiecznej krainy. Wszak te rejony i obszar na pó?noc od nich (a? po po?udniow? Etiopi?) opanowali somalijscy uzbrojeni bandyci shiftas, którzy znani s? ze swej bezwzgl?dno?ci.
W okolicach South Horr jest o wiele gor?cej i bardziej sucho ni? na po?udniu Kenii. Wielokrotnie nasz land rover przecina? wyschni?te koryta rzek - akurat tamt?dy przebiega?a droga, w porze deszczowej zwykle nieprzejezdna. Jednak nasz obóz by? otoczony zieleni? za spraw? nigdy nie wysychaj?cej rzeki, tote? mogli?my, po d?ugiej podró?y, zm?czeni i pokryci py?em, spocz?? w cieniu palmowych drzew. Rozbili?my namioty (oczywi?cie, zaraz musia? si? znale?? kto? ch?tny, by nas w tym zast?pi? - naturalnie za niewielk? op?at?. Nie skorzystali?my). Ca?y czas obserwowa?a nas grupa turka?skich kobiet w ró?nym wieku wraz z dzie?mi. Zapewne oczekiwa?y, ?e damy im jakie? pieni?dze. Potem, gdy zapad?a noc, trzech m??czyzn z plemienia Turkana (w tym starszy wioski, przyodziany w czerwony koc i europejsk? czapeczk?) zapali?o lampy naftowe i czuwa?o nad nami przez ca?? noc. Nast?pnego ranka podesz?a do nas stara kobieta, prosz?c, b?agaj?c niemal, o zrobienie jej zdj?cia za niewielk? op?at?. Doskonale odzwierciedla to dum? tych ludzi, którzy nie zni?yliby si? do zwyk?ego ?ebrania o pieni?dze, natomiast - co normalne - oczekuj? op?aty za wy?wiadczon? us?ug?. Niestety, spieszyli?my si?, a poza tym nie mia?em przy sobie ?adnych drobnych. Nie zrobili?my zatem ?adnych zdj??. Teraz ?a?uj? tego bardzo, tym bardziej ?e pó?niej, ju? w drodze, przypomnia?em sobie o zostawionej w land roverze paczce tytoniu do ?ucia, który kupi?em jeszcze w Maralal jako ?rodek p?atniczy. Teraz my?l?, ?e jednak chcia?bym mie? w swej kolekcji portret starej, pomarszczonej Turkanki i drugiej, m?odziutkiej i u?miechni?tej.
I znów pora rusza? dalej. Naszym nast?pnym celem by?o Loyangalani, wioska po?o?ona bardzo blisko brzegu Jeziora Turkana (dawniej Jezioro Rudolfa), jednego z najwi?kszych jezior Doliny Ryftowej i ca?ej Afryki, po?o?onego w wi?kszo?ci w Kenii, ale swym pó?nocnym kra?cem dotykaj?cego granicy z Etiopi?, punktu kulminacyjnego naszej podró?y. W Loyangalani plemiona El-Molo, Samburu, Turkana, Gabbra, Rendille i Oromo, a tak?e Etiopczycy i Somalijczycy, mieszkaj? razem w pokoju i spokoju. Cztery z tych plemion (El-Molo, Samburu, Turkana i Rendille) utworzy?y nawet co? na kszta?t spó?dzielni, razem zajmuj?c si? r?kodzie?em, edukacj? i podobnymi sprawami. Ciekawe jest to, ?e na przeciwleg?ym, zachodnim brzegu Jeziora Turkana plemiona Samburu i Turkana prowadz? ze sob? nieustaj?ce walki (g?ównie o byd?o, którego kradzie? stanowi podstawow? form? jego pozyskiwania), a wszelkim dysputom i wa?niom k?ad? kres rz?dowe samoloty i helikoptery, zrzucaj?ce na te tereny bomby (trzy dni przed naszym przybyciem do Loyangalani zdarzy? si? taki w?a?nie przypadek).