O 18.00 jeste?my z powrotem i widzimy, jak s?oniowe male?stwa - ka?de przykryte derk? - wy?aniaj? si? po jednym zza krzaków oddzielaj?cych sierociniec od parku i wracaj? do swych "zagród". Teraz pora karmienia - opiekunowie trzymaj? dwulitrowe butelki ze specjalnie spreparowanym mlekiem, zako?czone olbrzymim smoczkiem. Zanim zaczn? je??, s?oniki musz? nas bli?ej pozna? - wyci?gaj? ku nam swe malutkie tr?by i intensywnie nas obw?chuj?. Podobno w "identyfikacji" pomaga dmuchni?cie im w nos. Bycie tak blisko tych dziko urodzonych malutkich s?oni, które wyrosn? na 5- czy 7-tonowe stworzenia, to kolejne jedyne w swoim rodzaju prze?ycie.
Podczas gdy reszta grupy rusza dalej i rozpoczyna podró? do Tanzanii i Zanzibaru, ja sam postanawiam pozosta? jeszcze jedn? noc. Chc? by? ?wiadkiem b?otnej k?pieli s?oni i zada? pani Sheldrick, dyrektor sieroci?ca, kilka pyta?.
O 11.00 rano jestem przy wej?ciu i ogl?dam ma?e s?oni?tka bawi?ce si? pi?k? czy du?? d?tk?. Wci?? si? poruszaj?, s? bardzo ?ywe, ca?y czas chc? si? bawi? i wymagaj? nieustannej uwagi, bo ?atwo si? nudz?. Opiekunowie bior? szpadle i pokrywaj? ma?e s?onie b?otem i piaskiem, co normalnie nieco starsze s?onie robi?yby samodzielnie - u?ywaj?c swych tr?b - by sch?odzi? cia?a i pozby? si? paso?ytów. Trzy wolontariuszki obja?niaj? ?ycie i zachowania s?oni oraz okoliczno?ci znalezienia si? ma?ych w sieroci?cu.
O 12.00 spotykam si? z pani? Sheldrick i robi? z ni? krótki "wywiad". Jest sympatyczn?, pe?n? energii starsz? pani?, pe?n? wspó?czucia dla zwierz?t. Otrzymuj? od niej zaproszenie do ponownego odwiedzenia sieroci?ca i odbycia wraz z nimi spaceru w g??b parku narodowego. Oczywi?cie, zaproszenie z wdzi?czno?ci? przyjmuj?.
Rozpoczynam podró? do Tanzanii. To bardzo proste: autobus z Nairobi do Mombasy, nocleg w Mombasie (stra?nik w moim hotelu za trzy dolary za noc wyci?ga sw? gitar? wykonan? z kawa?ków drewna pozbijanych gwo?dziami i starych, powi?zanych w w?z?y strun i niezwykle p?ynnie gra jak?? melodi? z zachodniej Kenii). Potem drugi autobus z Mombasy przez przej?cia graniczne w Lunga Lunga i Horohoro do Tangi i z Tangi do Dar es Salaam. Bardzo prosta procedura wizowa, tym bardziej ?e ju? wcze?niej za?atwi?em sobie wszystkie wizy w Nairobi. Wymiana waluty (10 szylingów tanza?skich do 1 szylinga kenijskiego) i nocleg w Dar w jakim? obskurnym hoteliku, pe?nym karaluchów wielko?ci ma?ego ziemniaka. Nast?pnego dnia prom z Dar do Stone Town i ju? jestem na Zanzibarze. Pierwsze wra?enia, có? za spokój, cisza... A tak?e: niewielu Tanza?czyków mówi po angielsku. W gruncie rzeczy mój pobyt w Tanzanii by? doskona?ym sposobem, aby nauczy? si? ró?nych zwrotów w swahili. Swahili stanowi narodowy j?zyk Tanzanii i dla wielu jej mieszka?ców jest to jedyny j?zyk, jaki znaj?. Nie tylko nie u?ywaj? angielskiego, ale nawet nie znaj? ju? swojego plemiennego j?zyka.
Bior? minibus do miejscowo?ci Jambiani, która jest celem mojej podró?y. Tam w?a?nie mia?em spotka? si? z reszt? grupy, a przynajmniej odebra? od nich jak?? wiadomo?? u niejakiego Mosquito. Rastafarianin imieniem Mubarak, którego spotka?em na promie, pyta mnie, czy nie mo?e si? ze mn? zabra?. Czemu nie. Doje?d?amy do Jambiani i zaczynam rozpytywa? w miejscowych hotelikach o "pi?cioro Polaków, trzech ch?opaków i dwie dziewczyny". Nikt nic nie wie. W ko?cu wchodz? do hotelu Shehe Guesthouse. Musz? zap?aci? kierowcy. W tym momencie Mubarak mówi mi, ?e nie ma pieni?dzy na taksówk? i hotel i czy nie móg?bym mu, jako przyjacielowi, troch? po?yczy?. Niby dlaczego, p?ac? kierowcy sw? po?ow? i op?acam pierwsz? noc w hotelu. Nast?puje k?ótnia, przeradzaj?ca si? niemal w bijatyk?. Kierowca wrzeszczy na mnie, Mubarak na niego, obaj wrzeszcz? na siebie. Tylko ja, Europejczyk, który sp?dzi? troch? czasu w Afryce i wie, ?e wszystko tu musi by? pole pole, powoli, pozostaj? spokojny. W ko?cu Mubarak mówi mi, ?e b?dzie musia? wróci? do swych kuzynów i dzi?kuje bardzo i by? mo?e do zobaczenia. ?egnaj, Mubarak, nie chc? ci? wi?cej widzie?. Tak rozpocz??a si? moja pierwsza noc w Jambiani.
T? pierwsz? noc sp?dzi?em na poznawaniu uroków Zanzibaru, a przynajmniej Zanzibaru po zmroku. Najpierw, gdy zachodzi s?o?ce, a wody oceanu cofaj? si? w swych cyklicznych falach p?ywowych, mieszka?cy wioski spaceruj? po dnie, teraz odkrytym, obna?onym, by zbiera? wodorosty. Zostan? one wysuszone na s?o?cu i sprzedane Japo?czykom. Jest ca?kowicie cicho i spokojnie, z wyj?tkiem wiej?cego wietrzyku i szumu oceanu, rozbijaj?cego swe du?e fale o odleg?e rafy. Potem niebo ciemnieje i roz?wietlaj? je miliony gwiazd. Ju? lubi? to miejsce. Mieszkam w bungalowie. Normalna cena to 25 USD za noc od osoby, lecz poniewa? jestem sam, p?ac? tylko 15 USD. Jem na kolacj? ?wie?e owoce morza, pij? zimne piwo i przyjemnie rozmawiam z napotkanymi Francuzami. Szcz??liwy, id? spa?.