Nagle z py?u i kurzu wyje?d?amy na ?wirowan? drog? i co ukazuje si? naszym oczom? HOTEL! Có? za rado?? - ?ó?ka, prysznic, restauracja, nawet pokój video/TV. To by? Marsabit, siedziba Parku Narodowego Marsabit. Charakterystyczne dla tego miejsca jest to, ?e z p?askiej i gor?cej pustyni wyrasta wzgórze, znacznie ch?odniejsze od otoczenia i dlatego pokryte do?? g?stym lasem. Niestety, pomimo ?e sp?dzili?my w parku co najmniej pó? dnia, nie zobaczyli?my nic z wyj?tkiem wszechobecnych pawianów i s?oniowej rodziny, niezwykle cichej i spokojnej, ledwo dostrzegalnej w?ród drzew i szarych ska?.
Szkoda by?o opuszcza? Marsabit, z ciep?ymi, mi?kkimi ?ó?kami, gor?cym prysznicem, ?wietnym jedzeniem i pi?kn? 19-letni? Minah z plemienia Gabbra, z któr? nawi?za?em interesuj?c? i mi?? rozmow?. Jednak czas nas goni?, szczególnie reszt? grupy, wi?c raz jeszcze musieli?my rusza?. Tym razem jechali?my do Samburu, gor?cego, pe?nego py?u miejsca, stanowi?cego siedzib? parku narodowego. Jedynie do Samburu powróci?em ponownie po trzech latach (oprócz, rzecz jasna, Nairobi...). To miejsce ma w sobie co? magicznego...
Niespodzianki przychodz? nieoczekiwanie - nagle zalewa nas woda. Sk?d, pytamy siebie, przecie? na niebie nie ma ani jednej chmury? Zatrzymujemy si? na pustkowiu, wchodzimy na dach naszego land rovera i widzimy, dlaczego: gor?ce s?o?ce zmi?kczy?o i rozpu?ci?o nasz plastikowy kanister, w którym trzymali?my wod? do mycia. Gdy wylewamy z kanistra pozosta?? wod?, zza zakr?tu nagle wy?aniaj? si? trzy samburskie dziewcz?ta, wygl?daj?ce na mniej wi?cej 10-13 lat, owini?te wokó? talii kangami (d?ugimi kawa?kami materia?u) i za jedynie ubranie od talii w gór? maj?ce masy koralikowych naszyjników, olbrzymie kolczyki i ?a?cuszki na twarzach. Na czo?ach wszystkie maj? metalowe krzy?e, które pono? wskazuj?
na ich niezam??ny stan. Na swego morana b?d? musia?y poczeka? jeszcze trzy do pi?ciu lat. Oczywi?cie, nie mo?emy oprze? si? pokusie i - za niewielk? op?at? - robimy im zdj?cia.
Do Samburu przybywamy pó?nym popo?udniem. Rozbijamy namioty tu? przy rzece Ewaso Nyiro, w której pono? mieszkaj? krokodyle. Na przeciwleg?ym brzegu, jakie? 50 metrów, grupa s?oni po?ywia si? trawami i akacjami. Gdy zapada zmrok, zapalamy nasze lampy naftowe, rozpalamy ognisko i gotujemy kolacj?. Towarzyszy nam d?wi?k ?wierszczy i cykad oraz roz?wietlone milionem gwiazd niebo.
Nast?pnego ranka budzimy si? wcze?nie i stwierdzamy, ?e co? zostawi?o przed naszymi namiotami wyra?ny ?lad - olbrzymiej wielko?ci odchody. Z ca?? pewno?ci? stworzenie to nie by?o mniejsze od hipopotama czy s?onia. Denerwuje mnie to, ?e straci?em tak? okazj?, by wykorzysta? funkcj? nocnych zdj?? na podczerwie? w mojej kamerze. Sfilmowanie s?onia noc? z bliskiej odleg?o?ci by?oby naprawd? czym?. Ale my spali?my jak dzieci. Jemy ?niadanie w towarzystwie werwet i bezczelnych pawianów, przechadzaj?cych si? tu? przy naszych nogach i pod naszym sto?em, czekaj?c na kawa?ek sera. Odp?dzamy je, ale bez rezultatu.
Ca?odniowe safari to pe?ny sukces: widzimy wszystkie zwierz?ta oprócz nosoro?ca i bardzo p?ochliwego i skrytego lamparta. Przez ok. 15 minut ?ledzimy par? gepardów. S? czym? wyra?nie podekscytowane i wydaj? te ?mieszne, wysokie d?wi?ki, które przypominaj? bardziej psa, ni? kota. Widzimy te? dwa lwy o p?owych grzywach. Bardzo g?odne, jak mówi nasz kierowca Peter, co wida? po ich chwiej?cym si? kroku i nerwowym kr??eniu. Wracamy ca?kowicie usatysfakcjonowani i szcz??liwi.
Lecz - po raz kolejny - ruszamy w drog?. B?dziemy spa? w Nanyuki, po?o?onym na równiku. Gdy doje?d?amy do Nanyuki, ?wirowa droga ust?puje w ko?cu miejsca asfaltowi. Oznacza to wi?ksz? pr?dko?? i mniej kurzu. St?d, po krótkim odpoczynku, udali?my si? nast?pnego dnia do David Sheldrick Wildlife Trust, sieroci?ca dla ma?ych nosoro?ców i s?oni, gdzie znajduj? opiek? zwierz?ta, których rodzice zostali zabici przez k?usowników lub miejscowe plemiona i które nast?pnie przywracane s? dzikiej przyrodzie i przy??czaj? si? do dzikich stad (proces ten trwa 10 do 20 lat)*. Przyje?d?amy za pó?no, by zobaczy? jak s?oniki za?ywaj? codziennej k?pieli b?otnej, ale rekompensuje nam to cz??ciowo widok Makosy, jednomiesi?cznego nosoro?ca, którego matka nie mia?a pokarmu. Makosa drzemie, otwieraj?c co jaki? czas oczy i znów zasypiaj?c. Nieustannie, 24 godziny na dob?, towarzyszy mu opiekun.
Poniewa? stracili?my b?otn? k?piel, a s?oniki wracaj? ze swej codziennej przechadzki po parku narodowym dopiero o 18.00, idziemy do Centrum ?yraf Langata (Langata Giraffe Centre), pó?-zoo, pó?-sieroci?ca dla ?yraf (i nie tylko). To tam w?a?nie po raz pierwszy mam okazj? karmi? te wielkie zwierz?ta (maj? ?mieszne, fioletowe i lepkie j?zyki) i pog?aska? gu?ca, który ?ywi si? resztkami specjalnych biskwitów podawanych ?yrafom i którego nic nie wydaje si? obchodzi?.
*o sieroci?cu mo?na te? przeczyta? w czasopi?mie "Poznaj ?wiat" z maja 2000 r.