Jedna z samic czy?ci futro drugiej: widomy znak hierarchii. Iskana samica jest zapewne samic? alfa, dominuj?c?, towarzyszk? samca. Samiec, jak przysta?o na jego imi?, nieustannie drzemie, wydaj?c od czasu do czasu niskie westchnienia, tak jak czasem ludzie, gdy przewracaj? si? z boku na bok. Nazywaj? go Ruhondeza - ?pioch. Ma?e, jak to zwykle bywa, s? psotne, wskakuj? i zeskakuj? z drzewa albo goni? si? nawzajem. Jedno z ma?ych goryl?tek na?laduje naszego przewodnika w charakterystycznym ge?cie uderzania si? w pier?. Potem ma?e zwija si? w ramionach mamy i zaczyna si? wspólna zabawa.
W pewnej chwili jedna z samic podchodzi bli?ej, sprowokowana, a mo?e z czystej ciekawo?ci. Pomny odleg?o?ci, jak? nale?y zachowa?, próbuj? si? wycofa?, ale poziomy konar za plecami uniemo?liwia mi to. Przez bardzo krótk? chwil? czuj? si? naprawd? poruszony: czy zaatakuje, czy te? nawi??e kontakt fizyczny, na przyk?ad poprzez dotkni?cie w?osów czy twarzy? Nigdy si? ju? nie dowiem, bo jeden z tropicieli odgania j? ga??zk?.
Nasza godzina z gorylami ma si? ku ko?cowi. Czas wraca?, zw?aszcza ?e s?yszymy grzmoty: nadchodzi kolejna burza, s?o?ce skry?o si? za chmurami. Rozpoczynamy zej?cie, bogatsi o nowe do?wiadczenia.
Deszcz jest szybszy od nas. Cho? krótki, zla? nas wszystkich kompletnie. Pomimo ?e na krótk? chwil? s?o?ce znów si? pokaza?o i zrobi?o si? na powrót gor?co (dzi?ki czemu wysch?y nam ubrania), wkrótce po naszym powrocie do obozu do?wiadczyli?my wpierw burzy deszczowej, a potem... gradowej - nigdy nie spodziewa?bym si? gradu w Afryce. Kulki lodu wielko?ci groszku sypa?y si? z nieba przez 10 minut. Ciekawe, jakich zniszcze? dokona?a ta burza w?ród upraw...
Nast?pny dzie? przynosi znów mnóstwo s?o?ca. Teresa zostaje w obozie, a ja postanawiam przej?? si? przez las do 33-metrowego wodospadu Munyaga. I znów ?cie?ka wiedzie przez g?st? ro?linno??. S?ycha? wiele ró?nych odg?osów ptaków i dostrzec mog? co najmniej pi?? ró?nych gatunków motyli. Pi?? spo?ród oko?o setki! W porze suchej na ziemi rozpo?ciera si? istny kobierzec ze skrzyde?, gdy motyle ?ywi? si? zwierz?cymi odchodami czy te? spijaj? nektar z kwiatów.
Wszystko ma swój koniec, nawet pi?kne rzeczy. Zanim wyjedziemy z Ugandy, by powróci? do Nairobi, jedziemy jeszcze do Jinjy, miejscowo?ci, w której Bia?y Nil rozpoczyna swój bieg (tu znany zreszt? jako Nil Wiktorii, zanim nie wpadnie do Jeziora Alberta, z którego wyp?ywa ju? jako Nil Bia?y). To zadziwiaj?ce, wiedzie?, ?e woda, na któr? patrz?, b?dzie p?yn?? 6400 kilometrów przez trzy miesi?ce, zanim wpadnie do Morza ?ródziemnego, ??cz?c si? w Chartumie z Nilem B??kitnym. Wtedy jeszcze nie wiedzia?em, ?e (ze wzgl?dów osobistych) nie pojad? do Etiopii i pomy?la?em sobie: "to jest co? - by? tu, u ?róde? Nilu Bia?ego, a potem stan?? nad Jeziorem Tana w Etiopii, z którego wyp?ywa Nil B??kitny".
Nast?pnego dnia wsiedli?my do autobusu jad?cego do Nairobi i wcze?nie rano kolejnego dnia zako?czyli?my nasz? afryka?sk? podró?.
Nie wiem, ile kilometrów w sumie przejechali?my. Jedno jest pewne: ta podró?, jak i poprzednie afryka?skie do?wiadczenie, wzmocni?a we mnie ch?? i potrzeb? powrotu tutaj, zobaczenia rzeczy i miejsc, których jeszcze nie widzia?em, spotkania nowych ludzi i poszerzenia horyzontów. W istocie, stoj?c u ?ród?a Nilu, pomy?la?em o pewnej podró?y. Tym razem b?dzie to co? naprawd? du?ego. Na pewno nie zdarzy si? to za dwa czy trzy miesi?ce, ani nawet lata, ale my?l? o tym intensywnie. Na razie za wcze?nie na odkrywanie tych planów.