W Entebbe odwiedzili?my te? sierociniec dla zwierz?t okaleczonych i takich, które z ró?nych powodów nie da?y sobie rady w naturze. Cz??ciowo jest to jednak zoo. Bodaj najciekawszym "eksponatem" jest butodziób, niezwykle rzadki i p?ochliwy ptak o pot??nym dziobie, przypominaj?cym nieco holenderskiego sabota (st?d nazwa) i ca?kiem s?usznych rozmiarów (jest wi?kszy i masywniejszy od bociana). Natomiast ró?ne ma?e ma?pki ?yj? sobie swobodnie i bez ogranicze? przemieszczaj? po ca?ym terenie, bezczelnie czekaj?c, a? kto? rzuci im kawa?ek chleba lub inny przysmak. Podchodz? do ludzi, których wcale si? nie boj?.
Po wizycie w Entebbe rozpocz?li?my przygod?, która dla wielu stanowi najwa?niejszy punkt i cel wizyty w Ugandzie: tropienie goryli. Wcze?nie rano wyruszyli?my autobusem do Kabale. Mieli?my wiele trudno?ci w znalezieniu jakiegokolwiek transportu z Kabale do Buhomy, obozu-bazy, z której rozpoczyna si? tropienie. Do Kabale przybyli?my zbyt pó?no, by jakiekolwiek matatu, autobusy lub taksówki je?dzi?y jeszcze w stron? Bwindi. Jedyn? mo?liwo?ci? by?o zap?acenie równowarto?ci 50 USD kierowcy, który zaoferowa? nam swe us?ugi. Uda?o mi si? zbi? cen?, zaledwie o 10 dolarów, z 60 USD.
Je?li chcecie, by adrenalina kr??y?a w waszych ?y?ach, to gor?co polecam t? jazd?. Droga wiod?ca do Buhomy jest w?ska, kr?ta i kamienista. Noga naszego kierowcy nieustannie spoczywa?a na pedale gazu, i szacowa?em nasz? pr?dko?? na jakie? 80 do 100 km/h (pr?dko?ciomierz by? zepsuty). Sama w sobie taka jazda by?aby zaledwie ma?ym dreszczykiem emocji. Jednak?e co jaki? czas przyjaciel naszego kierowcy, siedz?cy z ty?u na pace pickup'a, wr?cza? mu butelk? zawieraj?c? co?, co nasze nosy wkrótce rozpozna?y jako denaturat, który kierowca szybko wypija? co mniej wi?cej 15 minut. Szale?cza jazda mia?a sw? ofiar?: biedna kura zosta?a uderzona przez samochód z tak? si??, ?e a? wylecia?a w powietrze. W pewnym momencie kierowca wysiad?, poszed? do sklepu i powróci? z butelk? piwa, które chcia? wypi? natychmiast. Teresa ze strachem w oczach wyb?aga?a go, by tego nie robi?. Powiedzia? jej wi?c, ?eby trzyma?a butelk?, aby go nie kusi?o. Zaraz potem kolejny ?yk denaturatu. Gdy w ko?cu dotarli?my do Buhomy, powiedzia? tylko: "when I don't drink, I don't think" ("gdy nie pij?, to nie my?l?"). Biedna istota.
Byli?my zm?czeni fizycznie i psychicznie tak? jazd?. Roz?o?yli?my si? wi?c wygodnie w naszej chacie i nie mogli?my si? doczeka? wielkiego dnia. W obozie spotkali?my si? z ciep?ym przyj?ciem, a Martin, który si? nami zaj??, wychodzi? z siebie, by?my czuli si? dobrze. Naprawd? uwa?am, ?e spo?ród mieszka?ców trzech krajów, które dane mi by?o zwiedzi?, Ugandyjczycy (a w ka?dym razie wi?kszo?? z nich) nale?? do najsympatyczniejszych i najbardziej przyjaznych ludzi, pomimo ?e kraj wci?? boryka si? z trudn? przesz?o?ci? i tera?niejszo?ci?, pomimo ?e góry Ruwenzori stanowi? teraz stref? zamkni?t? ze wzgl?du na ci??kie walki, pomimo ?e w prowincji Karamojong na pó?nocnym wschodzie zabija si? tamtejsz? ludno??.
Kolejny ranek - wielki dzie?: sprawdzanie naszych pozwole?, wniesienie op?at i ruszamy. Jest nas sze?cioro (optymalna liczba osób w jednym dniu) plus siedmiu Czarnych, w tym nasi przewodnicy, tropiciele i stra?nicy z karabinami maszynowymi (pami?? o o?miorgu turystów zabitych w?a?nie tutaj, w Bwindi, jest wci?? ?ywa). Pierwszych par? kilometrów podwozi nas ci??arówka, a potem zaczyna si? wspinaczka. Pocz?tkowo prosty szlak, wkrótce staje si? w??szy i bardziej stromy, ?liski i b?otnisty. Dostajemy kijki do podpierania si? podczas marszu. ?cie?ka prowadzi w?ród poletek z palmami bananowymi i ma?ymi domkami, które jakim? cudem tu stoj?, na stromych zboczach ugandyjskiego przed?u?enia s?ynnych gór Virunga. Mamy szcz??cie: jest gor?co i s?onecznie, na niebie ani jednej chmurki. Odpoczywamy, a nasz przewodnik-tropiciel mówi nam o regu?ach zachowania przy obserwacji goryli: ?adnego jedzenia, picia czy palenia, nie mo?na ich otacza?, ?adnego agresywnego czy gwa?townego zachowania, ?adnych krzyków, ?adnego kichania i kas?ania, nie ?mieci?, sta? w odleg?o?ci pi?ciu metrów. Kontynuujemy podej?cie i docieramy do skraju prawdziwego deszczowego lasu tropikalnego. Mamy szcz??cie: farmer mówi nam, ?e poprzedniego dnia widziano goryle w polu, poza lasem. Istnieje zatem szansa, ?e s? bardzo blisko - w ci?gu dnia nie przemieszczaj? si? na zbyt du?e odleg?o?ci. Istotnie, po 20 minutach chodzenia w?ród g?stej ro?linno?ci, ?lizgaj?c si? na korzeniach i potykaj?c na p?dach, zadrapuj?c si? o krzaki i ciernie, widzimy pierwsze ruchy: ma?e goryl?tko w zabawie. Wyci?gamy kamery i aparaty fotograficzne i - tak cicho, jak to tylko mo?liwe - podchodzimy do grupy goryli, sk?adaj?cej si? z pot??nego srebrnogrzbietego samca, trzech samic i ma?ych. Goryle zdaj? si? nie przejmowa? nasz? obecno?ci?, prawdopodobnie w ogóle ich nic nie obchodzimy, jako ?e w procesie tzw. "habituacji" przyzwyczai?y si? w ci?gu wielu lat do ludzi, a ponadto zapewne doskonale wiedz?, ?e w razie konieczno?ci ataku maj? przewag?.