Najbardziej podoba mi si? przeja?d?ka s?oniem. To naprawd? wspania?e zwierz?ta. Zwykle siedzi na nim czterech turystów, ja jednak mia?am szcz??cie i s?o? by? tylko dla mnie. Kiedy zwierzak jest niepos?uszny, przewodnik wali go po g?owie metalowym pr?tem. Spotykamy tylko nosoro?ce, sarny i ró?ne ptaki, jednak sama jazda jest dla mnie najbardziej ekscytuj?ca. W drodze powrotnej sama jestem kierowc?, a przewodnik siada z ty?u. Musz? trzyma? stopy w metalowych kó?kach zawieszonych wokó? szyi s?onia i kopa? go za uchem.
W dzie? mojego wyjazdu dowiaduj? si?, ?e musz? zosta? w parku co najmniej dzie? d?u?ej, p?ac?c 700 Rs. Na skutek d?ugich opadów lawiny kamieni zasypa?y g?ówn? drog? i ?aden autobus nie kursuje. Jestem przekonana, ?e chc? mnie naci?gn??. Po paru telefonach i d?ugiej rozmowie okazuje si?, ?e to prawda, a jedyna okr??na droga dost?pna jest tylko dla samochodów osobowych. Kiedy o?wiadczam w?a?cicielom hotelu, ?e wezm? stopa na w?asn? odpowiedzialno??, patrz? na mnie jak na kosmitk?, zapewniam ich wi?c, ?e pojad? taksówk?. Odwo?? mnie dwuko?owym pojazdem konnym do Tadi Bazaar, daj? równowarto?? biletu i ?ycz? szcz??cia.
Pami?tam, jak boski Ian Wright w programie "Lonely Planet" wypróbowa? jazd? stopem. Stoj?c w deszczu na Mahendra Highway z kartk? w j?zyku nepalskim z opisem drogi, któr? mam si? dosta? do Katmandu, czuj? si? jak bohaterka "Awantury o Basi?". Udaje mi si? z?apa? kolorow? ci??arówk? firmy Tata - tutejsza królowa dróg. Czytaj? kartk?, nikt nie zna angielskiego. W szoferce króluj?, oczywi?cie, obrazki bogów ustrojone ?wie?ymi, pomara?czowymi kwiatami, zdj?cie Sai Baby i rodziny królewskiej, s?ycha? g?o?n? nepalsk? muzyk?. Po dwóch godzinach doje?d?amy do jakiego? miasta, kierowca prowadzi mnie na stacj? autobusow? i znajduje autobus do Katmandu. Wszyscy s? tu bardzo mili i nikt mnie nie naci?ga. Kupuj? przepyszne nepalskie banany.
Droga jest bardzo w?ska, niebezpieczna, prowadzi ca?y czas pod gór?; dzi? wyj?tkowo zosta?a udost?pniona du?ym pojazdom. Z jednej strony pionowa ?ciana, z drugiej przepa?? (nagl?ce potrzeby mo?na za?atwia? tylko po jednej stronie drogi). ?eby min?? si? z autobusem, potrzeba wyj?tkowych umiej?tno?ci. Patrz? jak ko?a przesuwaj? si? centymetry od przepa?ci. Nawet niektórzy tubylcy zamykaj? oczy. Widoki jednak zapiej? dech i wspó?pasa?erowie przydzielaj? mi miejsce przy oknie. Docieramy na wysoko?? 2500 m, jest naprawd? zimno. Tubylcy mieszkaj? w wyj?tkowo prymitywnych chatach i chyba raz do roku spotykaj? bia?ego cz?owieka.
Spory napis oznajmia "Everest view", jednak mg?a jest zbyt du?a i staram si? chocia? poczu? fluidy szczytu ?wiata. Jaki? Nepalczyk przekonuje mnie, ?e jestem dzi? jego go?ciem i kupuje mi obiad. Zupa jest tak ostra, ?e a? lec? mi ?zy. W dalszej drodze, tym razem w dó?, wspomniany Nepalczyk siedzi ju? ko?o mnie. Kontynuujemy rozmow?, pó?niej jednak jego r?ka nie le?y d?u?ej na jego udzie. Wstaj? wi?c, g?o?no i bardzo niecenzuralnie mówi?, co o nim my?l?. Prawdopodobnie jestem pierwsz? kobiet? w ci?gu jego ?ycia, która na niego krzyczy. Potem mog? ju? spa? spokojnie. Doje?d?amy do Katmandu noc? i w ramach przeprosin mam taksówk? za darmo.