"Bonjour"
Do Esfahanu przyjechali?my poci?giem wcze?nie rano. Zainstalowali?my si? w hotelu i poszli?my zwiedza?. Wszystko pi?kne, wzorki na murach zapieraj? dech w piersiach. Ale 25 tysi?cy riali za wst?p do ka?dego meczetu, do ka?dego muzeum, to o wiele za du?o jak na "tani" Iran. Weszli?my do dwóch i mieli?my do?? (wydawania pieni?dzy, oczywi?cie). Du?o lepiej wydaje si? je na pami?tki. Chusty, perskie r?cznie zdobione pude?ka, malowane ko?ci wielb??da s? dosy? tanie, a b?d? cieszy? jeszcze przez d?ugi czas.
Po zapadni?ciu zmroku poszli?my zobaczy? s?awne esfaha?skie mosty. Co prawda rzeka wysch?a, ale mosty ?adnie wygl?daj? o?wietlone. Przypadkiem trafili?my na fajny placyk, gdzie dzieciarnia mi?dzy 3 a 15 rokiem ?ycia je?dzi na rolkach. Dzieciaki niczym nieskr?powane pomyka?y, ?e hej! Dobre miejsce, aby przysi??? na pó? godziny i poobserwowa?.
O wpó? do jedenastej wieczorem dotarli?my do g?ównego placu w Esfahanie. Byli?my bardzo zdziwieni, widz?c ca?e rodziny siedz?ce na dywanach roz?o?onych na trawie. Ludzie rozmawiaj?, jedz? kolacj?, ch?opaki graj? w pi?k?.
Tego dnia z Rafa?em od ju? rana przygl?dali?my si? twarzom tutejszych dziewcz?t. Teraz mieli?my je wszystkie jak na d?oni. Usiedli?my na murku i podziwiali?my. I sta?o si? co? wa?nego. Jedna z dziewczyn ukradkiem powiedzia?a "Bonjour". Rafa? od razu podchwyci? "Parlez vous francais?" Podesz?y. Zacz?li?my rozmawia?. Niestety, ich francuski by? o wiele lepszy od naszego, co nie przeszkodzi?o w tym, aby zaprosi?y nas na obiad.
Posadzono nas na wielkim dywanie, na którym oprócz nas siedzia?o jeszcze jakie? 15 osób, wi?kszo?? to dziewczyny. Niestety, od dziewcz?t zawsze oddziela? nas jaki? m??czyzna (brat, szwagier itp.) - to norma w krajach muzu?ma?skich, nigdy nie posadz? ci? bezpo?rednio ko?o kobiety.
Przedstawiono nam ca?? rodzin? (naj?adniejsza by?o chyba Leila, no i jakie imi?!) i pocz?stowano obficie kurczakiem, ry?em i innymi specja?ami rodzimej kuchni. Na koniec wypili?my herbat? i dost?pili?my zaszczytu wypalenia nargilli z ojcem rodziny.
Na drugi dzie? mile zaskoczy?y nas nasze kole?anki - przysz?y do hotelu i wr?czy?y nam zabawne kartki oraz pozwoli?y sobie zrobi? zdj?cie (rzadko?? w Iranie). Tak w?a?nie sko?czy?a si? przygoda, która zacz??a si? od niewinnego "Bonjour"
Dzie? pó?niej dowiedzieli?my si? od Australijczyka, który od trzech lat mieszka? w Iranie, ?e ojciec dziewcz?t musia? by? bardzo liberalny, skoro pozwoli? swoim córkom rozmawia? z obcymi ch?opakami, cudzoziemcami, w dodatku innowiercami.
YAZDa
Przyjechali?my tutaj z dwóch powodów. Aby zobaczy? stare miasto, istny labirynt ulepiony z gliny, oraz aby odwiedzi? miejsca kultu Zoroastrian, religii, która panowa?a w Persji jeszcze przed islamem.
Z autobusu wysiedli?my w ?rodku nocy. Taksówkarz pomóg? nam znale?? jaki? hotel. Nie by?o to ?atwe, dopiero w trzecim nas przyj?li.
Nast?pnego dnia rano w Jame Mosque zagadn?? nas facet, oko?o 30 lat. Mówi?, ?e jest studentem. Razem z kumplem (w r?ku trzyma? podr?cznik Longmana, ale ni w z?b po angielsku) bardzo ch?tnie pokazali nam zabytki. Napotkani Polacy zasugerowali nam, ?e to mo?e by? cie? z policji, który pilnuje, ?eby?my nie szwendali si? tam, gdzie nie trzeba. Gliniarz, nie gliniarz, wiele nam pomóg?, za?atwi? nam wej?cie do tradycyjnego domu miejskiego, opowiedzia? troch? o historii. Zasugerowa? nam równie?, aby?my wynaj?li sobie rowery, co te? uczynili?my jeszcze tego samego dnia wieczorem.
Wypo?yczalnia znajdowa?a si? na najwi?kszym rondzie w mie?cie, a rowery to chi?skie pot??ne maszyny, ze stopk? jak w motocyklu, chromowan? lamp?, z wielkim srebrnym dzwonkiem, który zarazem by? jedynym urz?dzeniem w tym rowerze, które dzia?a?o poprawnie. Wygl?dali?my tak komicznie, ?e nawet miejscowi si? z nas ?miali. Nast?pnego dnia na rowerach zje?dzili?my ca?e miasto.