Turek bardzo dobrze mówi? po angielsku. Podczas obiadu, na który nas zaproszono, zacz?? wywodzi? swoje radykalne pogl?dy na tematy islamu. Mówi? bez przerwy, ale za to ciekawie i przejrzy?cie. Sko?czy?o si? na tym, ?e gdyby nie fanatyzm i sprawa kobiet, to islam by?by rajem na ziemi.
No, ale po obiedzie czeka?y nas kolejne atrakcje. W Trabzonie zabra? nas do letniej willi Atatürka, a pó?niej na herbat? z najprawdziwszego samowara (ogrzewanego w?glem oczywi?cie).
A Turek przez ca?y czas gada? jak naj?ty. Na islamie nie zostawi? ju? suchej nitki.
W pewnym momencie przet?umaczy? na angielski swoje imi?. Znaczy ono tyle co "Light of the religion".
Wizy II, droga do Iranu
Dok?adnie siedem dni od z?o?enia wniosków wizowych za?o?yli?my d?ugie spodnie (drugi raz nie pope?nia si? tego samego b??du) i poszli?my do konsulatu po odbiór wiz. Po niespe?na dwóch godzinach, biedniejsi o 90 USD, ale szcz??liwi, patrzyli?my na barwne obrazki w naszych paszportach. Cz?owiek nawet sobie nie zdaje sprawy, jak taka ma?a kolorowa naklejka mo?e go ucieszy?. Ca?y tydzie? strachu i niepewno?ci zosta? wynagrodzony.
Tego samego dnia po po?udniu siedzieli?my ju? w autobusie jad?cym do Dogubeyazitu. Stamt?d pami?tam niewiele, tylko Anglika, par? Finów i bardzo mi?y hotel w mie?cie u podnó?a góry Ararat. Anglik, Ken, wraca? z kontraktu w Arabii Saudyjskiej. Dla nas by? g?ównie wyroczni? naszej znajomo?ci j?zyka angielskiego. Finowie - ci to si? dopiero maj? fajnie. Jechali l?dem z Helsinek do Kathmandu. W sumie 3 miesi?ce w trasie.
Nast?pnego ranka czym pr?dzej opu?cili?my hotel po to, aby jak najszybciej znale?? si? po drugiej stronie granicy. Kontrola graniczna przereklamowana. Po niespe?na dwóch godzinach stali?my jak dwie sieroty na placu przed terminalem granicznym, oczywi?cie, ju? po stronie ira?skiej. Sami w ogromnym kraju, gdzie podobno wszystko jest inne, ni? to, co widzieli?my dotychczas. Od razu zap?acili?my frycowe: taksówka do najbli?szego miasta kosztowa?a nas dwa razy wi?cej ni? Finów... Co prawda nasz kierowca jecha? na rondzie pod pr?d, ale nie wiem, czy by?o warto.
Po po?udniu byli?my ju? w Tabrizie.
Pierwsze wra?enie po przyje?dzie do Iranu? Tu nie ma meczetów. W Turcji co dwie?cie metrów minarety strzelaj?ce w niebo, a tutaj nie. Po drodze widzieli?my ze dwa meczety.
Wszystko jest zbyt normalne jak na Iran - ten fanatyczny Iran, jaki wyobra?a sobie przeci?tny Polak. W Syrii by?o inaczej, tam by?a 'Azja', a tutaj...
Kobiety - owszem, wszystkie na czarno. W sumie na taki widok by?em przygotowany. Miasto - olbrzymie, g?o?ne, duszne i zanieczyszczone. Samochody - wszystkie bia?e i nazywaj? si? paykan. Jak si? pó?niej okaza?o, nowsze modele maj? nawet pasy bezpiecze?stwa na przednich siedzeniach.
Rasool
Miejscowi s? bardzo ?yczliwi. Przekonali?my si? o tym ju? pierwszego dnia. Id?c przez miasto zagadn?? nas czyst? angielszczyzn? Ira?czyk. Ot tak oznajmi?, ?e chcia?by sobie po?wiczy? angielski rozmawiaj?c z nami. Wtedy jeszcze nie byli?my zm?czeni zagaduj?cymi nas lud?mi. Co prawda rozmowa z nimi mo?e okaza? si? bardzo interesuj?ca, trzeba jednak przebrn?? przez sztandarowy zestaw pyta?: sk?d jeste?my, co robimy, gdzie studiujemy, a na którym roku, a gdzie jedziemy, jak si? podoba Iran itd. Niestety, ka?dy zadaje takie same pytania. Na szcz??cie Rasool by? pierwszy, w dodatku wiele nam pomóg?. Drugi dzie? w obcym kraju jeszcze czuli?my si? troch? zagubieni, a nasz nowy znajomy pokaza? nam miasto, zaprowadzi? na bazar, pomóg? wymieni? pieni?dze, kupi? map? Iranu (z angloj?zycznymi mapami s? naprawd? wielkie problemy) i - co najwa?niejsze - napisa? (fonetycznie po angielsku) podstawowe liczebniki oraz zwroty ira?skie (typu: dzie? dobry, do widzenia, ile to kosztuje, och, to za drogo i takie tam).