Ro?liny
Tanzania jest subtropikalna. Ro?nie tam absolutnie wszystko: od palm kokosowych do poczciwych ziemniaków. Owoce mango, papaje, pomara?cze, s?odkie i kwa?ne cytryny, limonki, arbuzy, melony, ró?ne gatunki bananów, anonas, litschi, orzeszki cashew, orzeszki arachidowe, maniok, kawa, herbata, kukurydza, proso.
Z trzciny cukrowej robi si? dobre "konjaki". Piwo bananowe smakuje orze?wiaj?co, ale po wierzchu p?ywa m?tna piana z kie?kami i trzeba j? albo po?kn?? albo przecedzi? przez z?by.
U stóp gór Para Mountains i Usambara ci?gn? si? przez kilkaset kilometrów plantacje sizalu.
W górach Usambara rosn? tak?e jab?onki, chabry i ró?e. To pozosta?o?? po krótkim okresie, kiedy Tanzania by?a koloni? niemieck?. Mieszkali?my w "Muellers Lodge", prowadzonej przez potomków Müllerów z tamtych czasów. Hotel by? zbudowany w stylu wilhelmi?skim, z meblami z ko?ca dziewi?tnastego wieku, z haftowanymi serwetkami, salonem z kominkiem i widokiem z okna jakby na przedwojenny sad w Prusach Wschodnich. Tyle ?e par? metrów za sadem ros?y araukarie...
To jest oczywi?cie bana?, ?e owoce w dalekich krajach smakuj? lepiej ni? te, które dojrzewaj? w czasie transportu do Europy. Mimo to rozkosz? jest odkrycie, ?e banany mog? mie? szczególny aromat i delikatn? s?odko??. A ju? banany z rusztu polane miodem to specja? nad specja?y.
Nad brzegiem Oceanu Indyjskiego rosn? lasy mangrowe, a na wy?ynie baobaby, drzewa kie?basiane i najró?niejsze gatunki akacji.
Kilimand?aro
Wielu turystów jedzie do Tanzanii po to, aby wej?? na Kilimand?aro. W Moshi istnieje 250 agencji zajmuj?cej si? organizacj? wypraw. Do?? obskurny hotel, w którym mieszkali?my przez trzy dni, by? punktem wyj?cia dla wielu ekip.
"Kili" jest przedmiotem kultu i dyskusje nad sensem zdobycia szczytu s? spraw? wiary a nie racjonalno?ci.
W czasie posi?ków zajmowali?my si? pocieszaniem kompletnie za?amanych turystów, którzy musieli zawróci? z trasy ze wzgl?du na chorob? wysoko?ciow?. Zamiast wchodzi? na Kilimand?aro siedzieli dwa, trzy, cztery dni w hotelu. Jedna Austriaczka musia?a zawróci? ju? po pierwszym etapie i sp?dzi?a ca?e sze?? dni "odchorowuj?c Afryk?" i nie mog?c ani je?? ani spa?.
Ekipy powracaj?ce ze szczytu s? pe?ne euforii. Nosz? dumnie koszulki z wydrukowanym "Kilimand?aro 2005" i opowiadaj? wszystkim napotkanym o swoich prze?yciach. Rekordy pobi?a pewna Amerykanka w ?rednim wieku, która najpierw obca?owa?a czarnych kierowców i tragarzy - czym oni byli okropnie speszeni - potem polecia?a ca?owa? pokojówki, kelnerów, krzycz?c "I did it", potem pobieg?a na basen hotelowy i tam zacz??a to samo krzycze? i podskakiwa?...
Euforia nie min??a jej nawet nast?pnego dnia.
Nasza grupa przej??a jej okrzyk "I DID IT" jako "running gag".
Na wyspie Zanzibar spotkali?my grup? "Wikingów" (to znaczy podró?uj?c? te? z Wikinger Reisen), która mia?a w programie wej?cie na Kilimand?aro. Z 18 uczestników na szczyt dotar?o 10, z tego cz??? dos?ownie niesiona i wleczona przez tragarzy. Opowiadali, ?e tego ranka równocze?nie z nimi na szczyt wesz?o siedem innych ekip.
Po trzech tygodniach Afryki polecieli?my do Amsterdamu - lot trwa? 10 godzin. W Amsterdamie okaza?o si?, ?e lotnisko jest zablokowane z powodu wielkich opadów ?niegu. Ludzie koczowali od 24 godzin, denerwowali si?, krzyczeli i biegali.
My mieli?my szcz??cie i wszystkim uda?o si? dotrze? do domów jeszcze tego samego dnia.
Teraz wszyscy mówi? o wio?nie - a ja czekam na LATO NUMER DWA roku 2005!