Znów w Mo?dawii
W ko?cu postanowili?my, ?e jedziemy do Kiszyniowa, do polskiej ambasady, zg?osi?
ca?e zaj?cie. Wkrótce przyszed? konduktor, który strasznie bluzga? na Rumunów i nam niby wspó?czu?, ale za chwil? kaza? kupi? bilet i próbowa? nas przy tym oszuka?. W czasie trzygodzinnej przerwy (zmiana podwozi), wyszli?my na zewn?trz. Dowiedzieli?my si?, gdzie kupi? tanie bilety i zdecydowali?my, ?e jedziemy do Bieltsi (Balti), bo Kiszyniów jest nam jednak strasznie nie po drodze. Nadszed? czas, aby
co? zje??, wi?c w dworcowej knajpie zamówili?my cztery
ohydne hot-dogi, dwie mineralne, a gdy za wszystko dali?my
kobiecie dolara, to jeszcze si? cieszy?a.
Wkrótce zapakowali?my si? do ma?ego rozklekotanego
autobusu i ruszyli?my do Bieltsi. Autobus by? malutki, ludzie
przewozili nim wszystko, o czym mo?na pomy?le?, by?a nawet
babcia z kos?. Wysiad?a zreszt? w pewnym momencie wprost
na pole i zacz??a na naszych oczach kosi? zbo?e. Po drodze
ogl?dali?my Mo?dawi? - ?adnych lasów, kwiatów przy
drodze, wszystko porasta trawa, na drodze nie ma
kompletnie ?adnego ruchu, tylko nasz kierowca, który szaleje
na tyle, na ile pozwala stan autobusu.
Doje?d?amy do Falcesti - dworzec autobusowy to klepisko,
nad którym unosz? si? tumany py?u. Do budy, która jest dworcem, przylepiona jest lepianka z patyków i zasch?ego b?ota, a zamiast okien s? kartony po telewizorach Philipsa. Ca?e to miasteczko, o ile tak to mo?na nazwa?, przygn?bia sw? bied?, jak ca?a Mo?dawia. Tu ju? nawet nie starczy?o na asfalt, którym zalewa?o si? wszystko, co mo?na, na Ukrainie czy w Rosji...
Kilka godzin pó?niej doje?d?amy do Bieltsi. Przedzieramy si? do centrum, w?ród skrajnie zdewastowanych symboli radzieckiej przesz?o?ci, przez ponad godzin?. Na ulicach nie ma asfaltu, czasami pokazuj? si? jego resztki. Kierowca jedzie niemi?osiernie wolno, zygzakiem, ?eby omin?? dziury. Ostatecznie doje?d?amy na dworzec - te? wygl?da strasznie... Idziemy zorientowa? si?, jak jest z transportem na Ukrain?. Okazuje si?, ?e za godzin? odje?d?a autobus do Czerniowców, wi?c pospiesznie ogl?damy okolic? dworca, kupujemy troch?
jedzenia i odje?d?amy.
Jeszcze raz Ukraina
Zatrzymuj?c si? jeszcze kilka razy, dojechali?my w ko?cu do przej?cia granicznego w Mama?ydze (Mosad jak rasowy turysta przekroczy? je z ca?ym dobytkiem w plastikowej reklamówce), gdzie za resztk? mo?dawskich lei kupili?my od babuszek placki z jab?kiem. Samo przekraczanie granicy posz?o naprawd? g?adko - szef autobusu mia? tam niesamowite znajomo?ci i by? z ka?dym na ty, a nas bardzo polubi? (mówi? nawet ca?kiem dobrze po polsku), wi?c nie by?o problemów. Kupili?my nowe strachowki, dostali?my wiz? tranzytow? do S?owacji (na przej?cie U?gorod, musieli?my dosta? si? tam w trzy doby) i ruszyli?my.
W Czerniowcach, gdzie ostatecznie wyl?dowali?my, okaza?o si? jednak, ?e autobus przez pasmo Czarnohory, do U?gorod, b?dzie jecha? dopiero nast?pnego dnia, poci?g natomiast za dwa dni.
Postanowili?my wi?c rozejrze? si? po mie?cie i poszuka? noclegu. Czerniowcy - ku naszemu ogromnemu zdziwieniu - okaza?y si? naprawd? pi?kne, niesamowicie urokliwe i bardzo zadbane. Du?e wra?enie zrobi? te? dworzec kolejowy, a obok niego znale?li?my hotel dworcowy za 6,60 za noc, czyli dolara. Po d?ugiej rozmowie, za ile, czy mo?na zarezerwowa? miejsce i tak dalej, recepcjonistka nagle stwierdzi?a na koniec, ?e nie ma miejsc. Có?, Ukraina. W ko?cu ulokowali?my si? w tanim hotelu Bukovina, zrobili?my du?e zakupy i w nim sp?dzili?my wieczór. Wreszcie mogli?my si? naje?? do syta, wyk?pa?, a w pokoju by? nawet telewizor (szybko doszli?my do wniosku, ?e jedyny sensowny kana? to rumu?ski Eurosport).
Obudzili?my si? strasznie pogryzieni przez pch?y, dooko?a
zasuwa?y karaluchy... Obejrzeli?my jeszcze jaki? ukrai?ski
film akcji i zabrali?my si? z hotelu. Nasz autobus odje?d?a?
dopiero wieczorem, wi?c mieli?my czas dok?adnie zwiedzi?
Czerniowce. Przed okropnym upa?em chroni?y cienie drzew,
co w ukrai?skich miastach niecz?sto si? zdarza,
architektura miasta te? urzeka?a... Najedli?my si?
tradycyjnych ukrai?skich lodów po 70-80 kopiejek za
sztuk?, wypili?my ostatniego ju? na Ukrainie s?awutycza,
kupili?my jeszcze dwa bochenki chleba i pi?? litrów wody i
udali?my si? wreszcie na dworzec, gdzie za?adowali?my
si? do autobusu. Widoki w ukrai?skich Karpatach
Wschodnich by?y naprawd? niesamowite, wsz?dzie pi?kne
góry, soczysta ziele?, krystalicznie czyste strumienie;
rzadko mijali?my nieliczne wsie; ogólnie krajobraz troch? bieszczadzki, lecz góry o wiele bardziej dzikie i urokliwe. Zatrzymali?my si? te? przy ?róde?ku siarkowym, gdzie Szopen nape?ni? butelk? ohydn? wod?...
O czwartej rano, czyli godzin? przed czasem, znale?li?my si? w U?gorod. Po 9 km marszu dotarli?my do granicy; dalej przeszli?my przez osiem budek, wype?nili?my tysi?c kwitów i roznie?li?my ka?dy do odpowiedniej osoby. Wreszcie dostali?my si? na S?owacj? i powrócili?my do cywilizacji!