Kiedy Mosad wróci?, wygl?da? jak typowy przybysz zza wschodniej granicy, zrobili?my mu pami?tkowe zdj?cie i udali?my si? do góry, na Czufut Kalie. To rzeczywi?cie jedno z najpi?kniejszych miejsc na Krymie - pionowe ?ciany skalne wznosz? si? wysoko nad dolin?, na samej górze natomiast p?askowy? z niesamowitymi pozosta?o?ciami karaimskiego miasta i strasznym wiatrem, smagaj?cym nasze twarze piaskiem. Dooko?a (poza
bli?niacz? gór?) jest do?? p?asko, wi?c z góry wida? wszystko w promieniu
kilkudziesi?ciu kilometrów. Pokr?cili?my si? troch? na górze, a nast?pnie
wrócili?my w stron? Bakczysaraju, mijaj?c po drodze
Uspienskij Monastyr, ko?o którego Mosad kupi? sobie jak?? dziwn? karaimsk?
czapeczk?.
Tym razem komenda w Symferpolu...
Z Bakczysaraju udali?my si? elektriczk? do Symferopola. Mieli?my jeszcze
chwil? do odjazdu poci?gu do Odessy, wi?c poszli?my kupi? chleb, ser i
minera?k?. Kiedy wracali?my, zobaczyli?my stró?a bezprawia zbli?aj?cego
si? do nas... Wzi?? paszporty od trójki, nie chcia? natomiast od Mosada i mówi?, ?eby Mosad
poszed?, s?dz?c, ?e to Ukrainiec... W sumie w ubraniach prosto z ukrai?skiego targu i z foliow? siatk? w r?ce Mosad rzeczywi?cie nie wygl?da? na inostra?ca...
Po chwili znale?li?my si? na komendzie, czyli w do?? obszernym pokoju, w którym sta?o tylko biurko i gdzie by?o
kilka osób z podobnym problemem. Najpierw tradycyjnie
szukano natowskich no?y, pó?niej przeszukano nam portfele
i obmacano kieszenie. Na koniec milicjanci wzi?li ze sob? Mosada na negocjacje. Z pocz?tkowych 50 dolarów ostatecznie zeszli
na 10 USD od osoby. Szopen i Mosad chcieli ju? p?aci? (za 10
minut odje?d?a? nasz poci?g), ja natomiast powiedzia?em,
?e dzwonimy do ambasady. Wtedy milicjant, wyra?nie
zirytowany, kaza? nam bra? plecaki i ucieka?. Na
odchodnym us?yszeli?my: "?ydy... Nic nie da?y...".
Po chwili
siedzieli?my ju? w naszym poci?gu, gdzie stoczyli?my
krótk? bitw? z dziadkiem z miejsca obok i gdzie nie
zamyka?o si? okno... Pocz?tkowo by?o potwornie gor?co i
duszno, wi?c nie by? to problem, jednak o pierwszej w nocy obudzi? mnie grad sporej wielko?ci wal?cy mnie po g?owie. Okna nie da?o si? nijak zamkn??, poprosili?my wi?c o pomoc prawodnika, ten wzi?? jaki? ?om i owszem, prawie zamkn?? okno, wybi? jednak przy tym szyb? i zamoczy? ca?? moj? po?ciel... Oczywi?cie, kiedy poprosi?em go o now? po?ciel, , go?? machn?? r?k? i poszed?... W ko?cu na mokrej po?cieli roz?o?y?em karimat?, zawin??em si? w ?piworek i tak dotrwa?em do rana...
Mokra Odessa
W Odessie la?o. Ca?y czas przemykaj?c, ?eby nie rzuci? si? w oczy milicji, poszli?my do toalety umy? si?, ale panowa? w niej potworny brud, jakie? Cyganki my?y w metalowych przerdzewia?ych umywalkach swoje dzieci, kible-narciarze nie mia?y drzwi. Odpu?cili?my sobie i poszli?my na dworzec szuka? poci?gu do Kiszyniowa.
Odeski dworzec okaza? si? by? miejscem o niezwyk?ej atmosferze - wszystko ton??o w pó?mroku, panowa? straszny syf, a przy wej?ciu zamiast wycieraczek by? wysypane trociny, które ludzie roznosili wsz?dzie wokó?, a kobieta nieustannie zmiata?a je pod drzwi. G?odni i zm?czeni postanowili?my wyda? ostatnie hrywnie w jednym z obskurnych dworcowych barów. Kupili?my cztery herbaty, a do ka?dego malutkiego kubeczka pani wsypa?a trzy czubate ?y?ki cukru. Wyszed? z tego syrop, którego nie da?o si? pi?. Zagry?li?my nie?miertelnymi sucharami beskidzkimi i ruszyli?my na miasto. Niestety, ca?y czas la?o, a po tym jak nas okradli, Mosad i ja chodzili?my w sanda?ach, wi?c nasze zwiedzanie miasta ograniczy?o si? do schowania si? przed deszczem w napotkanym po drodze McDonaldzie - podejrzanie czysto, w toalecie zamiast narciarza normalny kibel.
D?ugo siedzieli?my i s?czyli?my jedn? herbat?, kiedy si? troch? przeja?ni?o wyszli?my na targ. Tam kupili?my tandetne foliowe reklamówki, ?eby schowa? do nich aparaty i wygl?da? po ukrai?sku, kupili?my troch? warzyw i sera i wrócili?my na dworzec, sk?d wkrótce odjechali?my do Mo?dawii.
Jedziemy do Mo?dawii
Poci?g do Mo?dawii wypchany by? kartonami z telewizorami i wszystkim, co mo?na przemyci?. Celnicy zreszt? s? te? lud?mi i nie robi? problemu - pod nasze siedzenie wepchni?to jaki? karton, celnik przyszed?, zapyta?, czy to nasz, i poszed? dalej. Zaraz za granic? natomiast nasi s?siedzi przypomnieli sobie, ?e to ich karton.
Oczywi?cie, nie da si? opu?ci? Ukrainy bez zaczarowanej registrancji. Mieli?my ju? do?? tego, zdecydowali?my si? zap?aci? po 5 USD od osoby (oczywi?cie, utargowane z 85 USD) i jecha? dalej. Niby mogli?my si? k?óci? i by?my pewnie nie zap?acili, ale musieliby?my wysi??? z poci?gu i pój?? na dworcowy posterunek, a tak widzieli?my Ukrain? (przynajmniej tak nam si? wydawa?o...) po raz ostatni.