Ch?ód i zachwyt
Czuj? si? jak dodatek do pami?tkowej widokówki. J?drek patrzy przed siebie, jakby nie dowierza?, ?e za chwil? osobi?cie b?dzie móg? dotkn?? ?cian z bia?ego marmuru. ?eby sprawdzi?, czy to aby na pewno nie sen, wchodzi do sadzawki, rozdzielaj?cej na pó? wiod?c? w kierunku mauzoleum promenad?. Krzyki i gwa?towna gestykulacja uzbrojonego w strzelb? stra?nika zapobiegaj? zanurzeniu pozosta?ych cz??ci cia?a.
Tad? Mahal stoi na wysokiej marmurowej platformie. Jej cztery rogi ozdabiaj? wznosz?ce si? ku niebu minarety. Wspania?ego widoku dope?niaj? znajduj?ce si? po obu stronach meczety wykonane z czerwonego kamienia. Ciekawostk? jest, i? tylko jeden s?u?y do modlitwy. Zosta? bowiem zwrócony we w?a?ciwym kierunku. Bli?niaczo podobny, znajduj?cy si? po przeciwnej stronie zbudowano jedynie w celu zachowania symetrii ca?ego kompleksu.
W drewnianych szafkach, b?d?cych odpowiednikami naszych szatni, zostawiamy buty. Przyjemny ch?ód przenika cia?a, kiedy po zimnych schodach, boso wbiegamy na kamienn? platform?. Kolejnym odczuciem jest wra?enie idealnej perfekcji, z jak? skonstruowano Tad? Mahal. Precyzj? wida? w ka?dym, najmniejszym nawet szczególe licz?cej sobie ponad 350 lat budowli.
Wn?trze jest odgrodzone kratami. Z wype?nionego zwiedzaj?cymi przedsionka mo?na dostrzec imitacje grobów Mumtaz Mahal i Szahd?ahana, stoj?ce w g?ównej krypcie. Prochy zmar?ych znajduj? si? w dolnym pomieszczeniu. Wzrok turystów próbuje dotrze? i tam. Hindusi kl?cz? u szczytu schodów prowadz?cych do dolnej krypty i nieudolnie próbuj? wciska? g?owy pomi?dzy metalowe pr?ty.
Okr??amy budynek. Z zachwytu wyrywa nas pro?ba hinduskiego ojca rodziny. Kiedy dowiaduje si?, jak dalek? drog? pokonali?my, aby tu przyby?, szybko ustawia nas w towarzystwie krewnych, rozgl?da si?, czy w pobli?u nie ma stra?nika i z przypi?tego do paska pokrowca wyci?ga automatyczny aparat. Mia?em dobre przeczucie z t? widokówk?.
Cz??? 8. Dziewi?ta granica
Kiedy to si? wreszcie sko?czy? Nie, nie chodzi o podró?. Przyzwyczaili?my si? do ci?g?ych zaczepek, t?oku i brudu na ulicach. Chyba nawet polubili?my ten kraj. M?cz?ce s? tylko powtarzaj?ce si? dzie? w dzie? przymusowe wizyty w toaletach. Zdaje si?, ?e nasze ?o??dki maj? do?? tutejszej strawy.
Jest 19 lipca, godz. 15.10 czasu lokalnego. Tego dnia zaczynamy wznosi? pie?ni pochwalne na cze?? Polskich Kolei Pa?stwowych. Ten desperacki czyn nie jest bynajmniej spowodowany jak?? nieznan? tropikaln? infekcj?. Po prostu na stacji w New Delhi przekroczyli?my w?a?nie próg polecanego przez wszystkich wagonu klasy sypialnej, rozpoczynaj?cego kilkusetkilometrow? tras?.
Przeludniony poci?g
Po jednej stronie w?skiego przej?cia ci?gn? si? prostopadle zawieszone prycze, po drugiej znajduj? si? równoleg?e boksy. W ka?dym jest 6 ?ó?ek i 3 metalowe wiatraki, które w ?aden sposób nie mog? poradzi? sobie z panuj?cym ?arem. Brudne koszulki lepi? si? do spoconych cia?, woda w butelkach ju? dawno straci?a swoje o?ywcze, lodowate w?a?ciwo?ci. Ciep?y, pozbawiony smaku p?yn pijemy wy??cznie z przymusu, poniewa? ?adnemu z nas specjalnie nie zale?y na odwodnieniu organizmu.
Dobrze, ?e zaj??em prycz? pod sufitem. Kiedy do wagonu wsiada kilkunastu ponadplanowych Hindusów, bilety z miejscówkami na dole przestaj? odgrywa? jakiekolwiek znaczenie. Janusz w ko?cu nie wytrzymuje. Gdy na jego ?ó?ku beztrosko sadowi si? dwóch m?odych m??czyzn, zaczyna zabarwione solidn? dawk? najwymy?lniejszych przekle?stw, wywody o przeludnieniu naszej planety, wojnach i naturalnej eliminacji w ?wiecie zwierz?t.
Na szcz??cie nikt poza nami nie rozumie jego s?ów. Siwy staruszek beztrosko rozk?ada koc na ?rodku wagonu i mrucz?c co? pod nosem rytmicznie zaczyna bi? pobo?ne pok?ony, a bosy brodacz przemieszcza si? korytarzem, wygrywaj?c indyjskie melodie na drewnianym flecie. Ciekawie zasypia si? ze ?wiadomo?ci? przebywania w innej rzeczywisto?ci, po?o?onej "zaledwie" 9 tys. km od domu. Po przebudzeniu nawet najdziwniejsze sny wydaj? si? tu zupe?nie realne.
Wykiwani
Olbrzymie ci??arówki powoli sun? w b?otnistej mazi, s?ycha? nerwowe pokrzykiwania kierowców. Kiedy tylko deszcz przestaje pada?, zza chmur od razu wychyla si? mordercze s?o?ce. Cudem trafiamy do punktu odprawy granicznej, schowanego w ci?gu przydro?nych straganów. M??czy?ni siedz?cy za drewnianym sto?em leniwie prosz? o nasze paszporty. Podaj? nam jakie? kwitki do wype?nienia, wbijaj? trójk?tne piecz?tki i mo?emy i?? dalej.