Wieczorem na zielone skwery miasta wychodz? t?umy mieszka?ców i w przyjemnym ch?odzie urz?dzaj? sobie pikniki. Przychodz? ca?e rodziny, siadaj? na ziemi, wyci?gaj? jad?o i picie. Atmosfera jest niemal?e jak w mitycznym raju; tylko ?e wszyscy s? szczelnie odziani i o figowym listku nie ma mowy. Pikniki te trwaj? do pó?na w nocy. Trzeba jednak przyzna?, ?e pa?stwo islamskie ma te? swoje pozytywy: nie ma tu pija?stwa, chuliganerii, mury nie s? popisane, bezpiecznie mo?na w nocy wyj?? na ulic?. Nasi znajomi nawet spali w centrum Teheranu na pi?knym skwerze!
Ruszamy dalej
Nast?pnego dnia oko?o po?udnia poszli?my na dworzec z?apa? autobus do Zahedanu. Na dworzec by?o dosy? daleko; jakie? 40 minut piechot?. Autobus mieli?my ko?o trzeciej po po?udniu, wi?c na ca?kiem nowoczesnym dworcu sp?dzili?my te trzy godziny. Tam spotka?em jakiego? zapa?nika i jego kolegów. Podarowa?em mu drobne polskie i s?owackie monety; gdy? zbiera? monety z innych krajów, co w Iranie nie jest takie ?atwe. Dosta?em za to od niego 4 zam-zamy. Niezwyk?? gratk? dla nich by?a ubrana w d?insowy strój dziewczyna na ok?adce pami?tnika Magdy - wszyscy dok?adnie j? obejrzeli. W ko?cu codziennie czego? takiego "wyuzdanego" nie widz?.
Tak?e na dworcu stra?nicy rewolucji zaprowadzili Olimpi? i Magd? do sklepu z ubraniami, nakazuj?c odzianie si? w jak?? kieck?, bo dziewczyny ca?y czas chodzi?y w spodniach; Magda w zielonych d?insach, a Olimpia w takich ze zwiewnego materia?u. Dopiero gdy wyja?nili?my, ?e w?a?nie jedziemy w kierunku granicy i opuszczamy Iran, uda?o si? ich przekona?. A ca?e wyja?nianie by?o trudne, bo nie znali angielskiego.
O trzeciej wrzucili?my plecaki do baga?nika i zapakowali?my si? do naszego autobusu. W kierunku Zahedanu jecha?o ju? kilku podró?nych ubranych po pakista?sku, w d?ugich szarych szatach, z turbanami na g?owach i z brodami. Zanim nieklimatyzowany autobus ruszy?, by?o w nim okropnie gor?co, dopiero powiew pr?dko?ci troch? obni?y? temperatur?. Jednak wystawi? g?ow? za okno to tak, jakby zajrze? do pieca; powiew pustynnego powietrza pali? skór?, a nawet oczy. Pr?dko?? nie dawa?a orze?wiaj?cego powiewu, lecz wzmaga?a panuj?cy tu przez wi?ksz? cz??? roku upa?.
Dalej na wschód pustynia zmienia?a swój kolor z ciemno?ó?tego na brunatny i stawa?a si? coraz bardziej poszarpana i górzysta. Po drodze mijali?my tak?e wiele starych ruin, wieku ich jednak nie byli?my w stanie oceni?, a ?aden ze wspó?towarzyszy tym razem nie mówi? po angielsku ani w ?adnym innym zrozumia?ym dla nas j?zyku. Na licznych parkingach spotykali?my wiele autobusów takich jak nasz. Szczególnie w nocy wspaniale l?ni?y ich niklowane wyko?czenia.
Doje?d?amy do granicy
Nast?pnego dnia oko?o 10 rano dojechali?my do Zahedanu. Miasto to uchodzi za najniebezpieczniejsze w Iranie z powodu blisko?ci z granic? pakista?sk? i dzia?aj?cymi w okolicy grupami przemytników. Samo miasto w porównaniu z Esfahanem i Teheranem jest zdecydowanie brzydsze i nic szczególnie ciekawego tam nie ma. Wokó? Zahedanu rozci?ga si? wielka pustynna równina i tylko na horyzoncie dojrze? mo?na jakie? wzgórza. Dworzec autobusowy jest tu w centrum miasta, co w Iranie nale?y raczej do rzadko?ci.
Autobus do Mirjavah, gdzie znajduje si? przej?cie graniczne, by? dopiero za kilka godzin. W tym czasie chcieli nas zawie?? do granicy taksówkarze za jakie? 8 USD (autobus kosztowa? 1 USD). Jednak dowiedzieli?my si?, ?e jest jeszcze jeden dworzec autobusowy, z którego je?d?? tylko autobusy do granicy, ale ten by? o 2,5 kilometra od miejsca, w którym si? znajdowali?my. W jakim? banku spotkali?my go?cia znaj?cego angielski, chyba dyrektora, bo by? nie?le ubrany i wszyscy mu si? k?aniali. Zaproponowa? nam podwiezienie na dworzec swoim samochodem. Gdy dojechali?my na miejsce, okaza?o si?, ?e tu autobus tak?e jest pó?nym popo?udniem. Wi?c nasz znajomy za?atwi? nam taxi (za t? sam? cen? co z centrum), przed któr? si? tak kilka minut wcze?niej ze wzgl?du na oszcz?dno?ci wzbraniali?my. Nie mieli?my wyj?cia i aby dotrze? w miar? wcze?nie na granic?, musieli?my wzi?? taksówk?. Jechali?my starym ira?skim samochodem nieca?? godzin? jakie? 80 kilometrów po prostej, dobrej drodze. Równolegle do drogi widzieli?my, po raz pierwszy w naszej podró?y, przemierzaj?ce pustynie karawany ob?adowanych wielb??dów. Przy granicy kr?ci?o si? du?o wojska. Sam? granic? wida? bardzo dobrze, bo jest zaznaczona potrójnym p?otem z drutu kolczastego.