A? do pó?nego wieczora je?dzimy po Delhi. Zwiedzamy praktycznie wszystkie wa?niejsze miejsca. W ?wi?tyni Kriszny (centrum religijnym jego wyznawców), w czasie gdy wszyscy ogl?daj? zgromadzone tu najprzeró?niejsze dobra kultury, Bartek tr?ca mnie w rami? i wskazuj?c na grup? turystów konfidencjonalnie szepcze: "ta blondynka jest ca?kiem niez?a...". R?ce mi opadaj? - i to ja jestem pono? profanem!
Najfajniejsza z zabytków Delhi jest chyba Uniwersalna ?wi?tynia. Nie jest nikomu i niczemu po?wi?cona. Mo?e tu sobie przyj?? ka?dy, niezale?nie od religii, jak? wyznaje, i modli? si? albo medytowa? do woli.
Zwiedzanie nie sprawia mi zbyt wielkiej satysfakcji, bo oczywi?cie pojawi? si? nowy problem. Dosta?em kataru. ?ycie jest strasznie ci??kie. Nie by?em w Indiach zdrowy ani przez chwil? (gdy pisa?em te s?owa nawet nie przypuszcza?em, jak bardzo prawdziwe i prorocze si? one oka??...).
Wieczorkiem znowu spotykamy si? z ch?opakami z Koszalina. Kiedy idziemy ich odprowadzi?, nachodzi nas wszystkich nag?a ochota na kontakt z krajem. Wchodzimy do najbli?szego biura PCO (W Indiach nie ma zwyk?ych budek telefonicznych - ?eby sobie podzwoni? trzeba znale?? odpowiednie biuro. W dzie? nie stwarza to wi?kszych trudno?ci, ale w nocy bywa z tym ró?nie) i rozsiadamy si? wygodnie, bo Hindus, który akurat telefonuje, nie kwapi si? z zako?czeniem rozmowy. Nam to zbytnio nie przeszkadza, bo i tak nie mamy ?adnych planów na wieczór. Ca?? pi?tk? zaczynamy wi?c sobie ?artowa? z cz?owieka, który wszed? do biura kilka minut po nas i stan?? tu? ko?o drzwi do kabiny. Wyra?nie wida?, i? nie zamierza on czeka? na swoj? kolej i najprawdopodobniej b?dzie próbowa? si? wepchn??. W zasadzie jest nam to zupe?nie oboj?tne, ale stwarza doskona?y pretekst do ?artów i ró?nych pomys?ów na udaremnienie jego niecnych zamiarów. Po dziesi?ciu minutach Hindus sko?czy? rozmawia?, a cz?owiek, na którym nie zostawili?my przys?owiowej suchej nitki, zapyta? nas po polsku, czy mieliby?my co? przeciwko, gdyby on skorzysta? z telefonu przed nami! To by? szok. Okazuje si?, ?e nawet tak daleko od ojczyzny trzeba uwa?a? na to, co si? mówi, bo nigdy nie wiadomo, kto s?ucha...
Po rozstaniu z koszalinianami idziemy do "knajpy". Wygl?da paskudnie, ale ma jeden plus - mo?na tu kupi? piwo. Jest to, oczywi?cie, ca?kowicie nielegalne, wi?c obs?uga przemyca je z zewn?trz. Tworzy si? przy tym taka atmosfera, i? czujemy si? jak kryminali?ci. Poznajemy jednak mi?ego Murzyna z Suazi w Afryce i dziewczyn? z Jamajki. ?miechom nie ma ko?ca. Rozmowa skacze z tematu na temat. Przez chwil? nawet wyst?pujemy z Bartkiem w roli ekspertów do spraw handlu ?rodkami farmakologicznymi w Europie. Czas mija nam bardzo przyjemnie i szybko. Nie wiadomo, kiedy robi si? 3.30 i mamy spore problemy z wej?ciem do hotelu, bo drzwi s? oczywi?cie zamkni?te.
05.09.1997
Rano leniuchujemy. Obaj czujemy si? niesamowicie ?le. Mierzymy sobie temperatur?. Ja mam 38,5 stopni C, a Bartek 37,5 stopni C. Bartek, ?eby mnie maksymalnie przygn?bi?, czyta mi o wszystkich mo?liwych chorobach, które objawiaj? si? w ten sam sposób. Jest tego sporo. Chyba napisz? testament....
O pierwszej musimy opu?ci? pokój. Jest jeszcze kilka spraw do za?atwienia w centrum. Rozdzielamy si?.
Rykszarze tutaj to kompletni idioci. Bior? ka?dy kurs - nawet je?li nie wiedz?, gdzie le?y miejsce, do którego klient chce dojecha?. Na dodatek nie znaj? nawet jednego s?owa po angielsku. W ten sposób trac? pó? godziny na dotarcie do biura, do którego doszed?bym na piechot? w 10 minut. Czuj? si? coraz gorzej. W drodze powrotnej rykszarz okazuje si? by? jeszcze wi?kszym g??bem. Nie mam jednak si?y na k?ótnie.
Pakujemy si? do poci?gu. Koszalin ma miejsca naprzeciwko nas - problemem jest tylko wyrzucenie siedz?cych na nich Hindusów. Pomaga dopiero interwencja konduktora.
W poci?gu powoli zapominam, jak si? nazywam. Gor?czka pewnie wzros?a. Bartkowi za to przesz?o - czuje si? ca?kiem dobrze. Hindus siedz?cy ko?o mnie koniecznie chce nawi?za? rozmow?. Z trudem ci?gn? konwersacj?. Okazuje si?, ?e jest to pierwszy mi?y i ca?kowicie bezinteresowny cz?owiek, jakiego spotka?em w Indiach. Pomaga mi zaplanowa? ca?? dalsz? podró?. Dok?adnie rozpisuje mi na kartkach godziny odjazdów i przyjazdów poci?gów, ich ceny, miejsca, które warto odwiedzi? itp. Rysuje pomocnicze szkice i plan kolejki w Bombaju. Po prostu wszystko. Mamy wi?c dok?adny plan. Od A do Z. Jedyny problem polega na tym, ?e nie uwzgl?dniamy w nim mojej temperatury. Kiedy mierz? j? w hotelu w Agrze (TajGanj), termometr wskazuje 40 stopni C. Bartek nie chce s?ucha? moich pró?b o aspiryn?, tylko zawozi mnie prosto do szpitala. W nocy nie ma tu lekarza, wi?c trzeba troch? na niego poczeka?. Ci?nienie mierz? mi z pi?? razy i za ka?dym wychodzi im 160/120 (to chyba ?le, bo miny otaczaj?cych mnie ludzi s? nieszczególne). Musz? wzi?? worek lekarstw - dla wype?nienia ?o??dka dostaj? te? owoce (niestety, Hindusi lubi? je sobie dosoli? i dopieprzy?!!! - walory smakowe takiej mieszanki s? w?tpliwe). Spa? mog? w hotelu.