Wreszcie o 13.30 (10.00 w Polsce) wkraczamy do Indii. Wynajmujemy tragarzy, którzy próbuj? nas potem oszuka?. Do Amritsaru dowozi nas autobus, przy którym pojazdy pakista?skie s? nowoczesne (0,5 USD). Od razu te? rzuca mi si? w oczy róznica cywilizacyjna mi?dzy tymi krajami. W Pakistanie autobus stawa?, gdy waln??o si? r?k? w dach. Tutaj specjalny cz?owiek gwi?d?e, gdy kto? chce wysi???.
W Amritsarze bierzemy bez targowania si? pierwszy z brzegu hotel. Okazuje si? bowiem, ?e z?apa?em jakie? choróbsko i ledwo trzymam si? na nogach. Na dodatek zaszkodzi? mi jednak lód z soku z mango (ale warto by?o). Ca?y dzie? sp?dzam w ?ó?ku, ?ykaj?c aspiryn? za aspiryn? i pij?c napój za napojem. Bartek wszystko mi przynosi. Nadawa?by si? na ojca. Ciekawe, jak b?d? czu? si? rano?
2.09.1997
Czuj? si? nadal fatalnie, ale o 12.00 ka?? si? nam wymeldowa? z hotelu. Pozwalaj? nam jednak zostawi? plecaki, wi?c mo?emy sobie spokojnie obejrze? miasto. Nie ma tu zbyt wiele. Praktycznie tylko Z?ota ?wi?tynia (taka Jasna Góra dla Sikhów). Przy tym upale to i tak a? za du?o. Przy wej?ciu zak?adaj? nam na dodatek ?mierdz?ce chustki na g?owy. Przyzna? trzeba, ?e ?wi?tynia robi naprawd? imponuj?ce wra?enie, cho? jako taka jest w zasadzie bardzo malutka. Otacza j? za to ogromny kompleks ró?nych budowli, w których tury?ci mog? nawet za darmo nocowa? (je?li tylko zechc?). Wszystko jest zbudowane na planie wielkiego kwadratu, w ?rodku którego znajduje si? spore "jezioro". Dopiero na sztucznej wyspie, do której idzie si? po ?miesznym mostku, stoi w?a?ciwa Z?ota ?wi?tynia. Nie wiem, czy jest z?ota, ale na pewno wida? na niej ?lady kul, które trafi?y j? w czasie zamieszek przed kilkoma laty.
Sikhowie nie mieli ?atwego ?ycia. W ogóle s? nieco zabawni. W?a?ciwie nie powinni nigdy obcina? w?osów, ale tak daleko posuwaj? si? tylko skrajni ortodoksi. Nie ma to jednak wi?kszego znaczenia, poniewa? wszystko i tak przykrywa turban, po którym mo?na rozpozna? ka?dego prawdziwego Sikha. Podejrzewam, ?e jego zawi?zanie nie jest spraw? ?atw?, ale takie co? na g?owie wygl?da bardzo okazale. ?miech budz? dopiero m?odzi. Z ró?nych wzgl?dów nie mog? oni nosi? jeszcze turbanu i dlatego wi??? na g?owach co?, czego nie jestem w stanie w ?aden sposób opisa?. Kilka razy chcia?em zrobi? zdj?cie, ale zawsze wydawa?o mi si?, ?e by?oby to nie na miejscu. Szkoda.
Szybko znajdujemy sobie park, w którym mo?na si? w ciszy i spokoju wyspa?. Wieczorem na dworcu spotykamy Mirka. Te? jedzie do Delhi. Postanawiamy poszuka? tam razem jakiego? pokoju. Noc w poci?gu mija bardzo przyjemnie, bo mamy wykupione ?ó?ka. ?adna rewelacja (pod ?adnym pozorem nie nale?y nadawa? temu s?owu znaczenia europejskiego), ale te? cz?owiek si? nie m?czy.
Jest sprawiedliwo?? - Bartek choruje.
03.09.1997
Poranek up?ywa nam na poszukiwaniu taniego hotelu. Po d?ugich targach bierzemy pokój w "Welcome Guest House" (zaraz naprzeciwko "Bright Hotel" - jakie? 150 m). Pokój jest potwornie zapuszczony, ale ?ó?ka s? czyste i nie ma robaków. Bartek idzie spa?, bo teraz on ma z kolei gor?czk?, a ja próbuj? zdoby? indyjskie pieni?dze. Oczywi?cie nie jest to ?atwe, bo tylko cztery banki wyp?acaj? gotówk? z karty i s? czynne tylko do 14.00 (Punjab Bank na Caunnought Place). Po po?udniu wybieramy si? razem na pierwszy rekonesans. Trafiamy do jakiej? informacji turystycznej, która w praktyce okazuje si? biurem turystycznym i prosta odpowied? na pytanie o prom z Bombaju do Pakistanu zmienia si? w ponad godzinn? prób? przekonania nas do wycieczki do Kaszmiru. Upór tych ludzi jest godny podziwu. W ko?cu udaje im si? sprzeda? nam wycieczk? po zabytkach Delhi (2 USD - uliczka obok Metro Hotel, po prawej stronie). Potem kr?cimy si? jeszcze troch? po centrum, stale zaczepiani przez sprzedawców haszyszu (jeden szed? za nami ponad 15 minut), rykszarzy i t?umy drobnych sprzedawców. Wieczór sp?dzamy w hotelu. Odwiedzaj? nas ch?opaki z Koszalina, których Mirek spotka? gdzie? po drodze. K?adziemy si? wcze?niej. Moje dolegliwo?ci ?o??dkowe zmieniaj? charakter - fura tabletek przeciwko biegunce poskutkowa?a zbyt dobrze.
04.09.1997
Wstajemy wcze?nie, by zd??y? na autobus wycieczkowy. Odwiedzamy te? biuro turystyczne, by ostatecznie zrezygnowa? z Kaszmiru. Proponuj? nam w zamian bilety na poci?g do Agry. Nieopatrznie zgadzamy si?. Cen? wyj?ciow? jest 15 USD od osoby. Po strasznych k?ótniach zbijamy j? do nieca?ych 6 USD. Nie mogli?my wyj??, bo odwo?anie rezerwacji te?, oczywi?cie, sporo kosztuje.
W Indiach wszyscy oszukuj?. Dla Hindusa jeste? przyjacielem, dopóki mu p?acisz. Nie ma tu czego? takiego jak bezinteresowna pomoc (podobna do tej, jakiej zaznali?my w Iranie). Nasz bilet normalnie nie kosztuje nawet 3 USD. Do tego trzeba si? przyzwyczai?. Tu nie mo?na nikomu zaufa?. Dwa najwa?niejsze w Indiach s?owa to: "how much". Pomocne jest te? "for each".