Po k?pieli wybieramy si? do Vasco da Gama, by kupi? bilety powrotne. Kolej indyjska okazuje si? jednak piln? uczennic? kolei europejskich (a konkretnie polskich) - poci?g, który figuruje we wszystkich rozk?adach jazdy, faktycznie nie istnieje. Ca?a wyprawa (w pewnym momencie musieli?my nawet przeprawia? si? promem przez rzek?) idzie na marne. Mamy za to kolejn? okazj? do zobaczenia, jak ludzie w tym kraju traktuj? si? nawzajem. Przy przeprawie czeka kilkana?cie autobusów. Jednak po wyj?ciu z promu wszyscy biegn? do pierwszych dwóch, trzech. Aby pogoni? pasa?erów kierowca co chwila podje?d?a do przodu o metr lub dwa. Kiedy ju? do autobusu nie mie?ci si? ju? nawet szpilka, nast?puje odjazd. Nie ma oficjalnych rozk?adów, a bilet na przejazd dostaje si? co pi?ty raz. Normalnie konduktor zbiera pieni?dze po prostu do kieszeni. Przystanek jest tam, gdzie ludzie chc? wysi???. Oczywi?cie, nikt te? nie pomy?la? o umyciu autobusu od chwili, gdy opu?ci? on fabryk?.
Wieczorem wypoczywamy sobie w hotelowym patio, wypróbowuj?c po kolei ró?ne potrawy. Dla sportu idziemy te? na piechot? na s?siedni? pla??, ale wbrew zapewnieniom kelnera nic si? tam nie dzieje. Od razu wida?, ?e sezon jeszcze si? nie zacz??.
16.09.1997
?pi? 12 godzin. Trzeba odpocz?? przed czekaj?c? nas drog?. Ca?y dzie? sp?dzamy na pla?y. K?piel w oceanie to co?, co trzeba prze?y? samemu. Niewiele rzeczy mo?na porówna? z uczuciem, jakiego si? do?wiadcza, gdy fala zamyka si? nad cz?owiekiem i porywa go ze sob?. Fale s? dzi? o wiele wy?sze ni? wczoraj i wyj?cie na 40 metrów od brzegu zajmuje jakie? 15 minut. Ocean rusza si? tak bardzo, ?e czasami woda w jednym miejscu nie si?ga mi nawet do pasa, by za chwil? zakry? mnie po szyj?, cho? nie przesun??em si? nawet o centymetr. Na pla?y buduj? sobie zamek z piasku. Hindusi s? tym tak poruszeni, ?e co chwila kto? si? przy nim fotografuje. Zastanawiam si?, czy nie zacz?? pobiera? op?at...
Dooko?a pe?no kr???cych sprzedawców. Jeden koniecznie chce mi sprzeda? ró?ne wyroby z kamienia. Niesamowite, ?e z wyj?ciowej ceny 900 Rs p?ac? tylko 200 Rs. Pewnie i tak przep?aci?em. Na korzy?? drugiego sprzedawcy pozbywam si? te? swojego zegarka z alarmem, który przypomina? mi dot?d o porach przyjmowania antybiotyków - moje lekkomy?lne podej?cie do w?asnego zdrowia zaczyna mnie powoli martwi? (niestety, nie mia?em ju? pieni?dzy, a oferta handlarza by?a naprawd? ciekawa). Reszt? dnia wykorzystujemy na testowanie kolejnych pozycji menu (sma?ony rekin zostaje moim faworytem).
17.09.1997
Dzi? rozpoczynamy podró? powrotn?. Z samego rana mam mo?liwo?? zapoznania si? z indyjsk? biurokracj?, kiedy próbuj? wyci?gn?? z banku troch? pieni?dzy. Do tego trzeba mie? zdrowie. Autobusem docieramy do Belgaum (5 godzin zamiast 3,5), a st?d mamy poci?g do Delhi. Po raz kolejny jeste?my oblegani przez ?ebraków. Tu chyba 5 procent populacji utrzymuje si? w ten sposób. W Delhi na g?ównej ulicy ?ebra? co dziesi?ty cz?owiek. Tu ?ebraków jest o po?ow? mniej, ale s? za to bardziej namolni. Nikomu nie przychodzi do g?owy, ?e nam pieni?dze ju? si? sko?czy?y. W poci?gu jest nieco spokojniej. Przyjdzie nam tu sp?dzi? najbli?sze 36 godzin.
Podró? mija ca?kiem spokojnie. Oczywi?cie, znów z bliska przygl?damy si? ha?a?liwym dworcom. Znów na ka?dym postoju przez peron i poci?g przewala si? tabun sprzedawców i ?ebraków. Poniewa? strasznie skurczy?y si? nam fundusze, musieli?my drastycznie ograniczy? wydatki. Jedzenie kupujemy w najta?szych budach na dworcu. To ciekawe do?wiadczenie - serwowane jest ono bowiem na jakich? li?ciach. Smakuje jednak ca?kiem zno?nie.
19.09.1997
Nad ranem doje?d?amy do Delhi. Zostawiamy baga?e w przechowalni (to by?a najd?u?sza kolejka, w jakiej sta?em w Indiach). Oczywi?cie sam musz? zanie?? plecaki na pó?k? - personel jest tu od krzyczenia na klientów. Przy okazji poznajemy Iz?. Zgubi?a ona gdzie? po drodze znajomych, z którymi jecha?a i teraz zastanawia si?, jak wróci? do Polski. Poniewa? my mamy genialny plan podró?y, postanawiamy j? do siebie przygarn?? (jak si? pó?niej oka?e, ta decyzja uratuje nam skór? w pewnej bardzo nieprzyjemnej sytuacji). Potem idziemy do centrum, by wymieni? pieni?dze indyjskie na dolary. Przy tej okazji dostajemy najwi?ksz? próbk? niesko?czonej indyjskiej biurokracji. Musimy lata? od banku do banku, za?atwia? jakie? pokwitowania, potwierdzenia itp. (oczywi?cie, wszystko kosztuje), by w ko?cu móc dosta? w jednym jedynym banku w mie?cie gotówk? na dojazd do Stambu?u. Tracimy na to dobre dwie godziny.
Wyko?czeni k?adziemy si? na skwerku w samym ?rodku Cannought Place. Tu naturalnie oblega nas t?um Hindusów. ?wietnie si? sk?ada, bo dostajemy owoce i ch?odne napoje. Poznaj? te? przedstawiciela najbardziej egzotycznego zawodu ?wiata - czy?ciciela uszu. Decyduj? si? na zabieg. Fantastyczna sprawa. Bartek pozwala pucybutowi zaj?? si? jego sanda?ami. Tak tracimy reszt? pieni?dzy. Poniewa? strasznie chce nam si? pi?, Bartek dokonuje niesamowitej transakcji. Wymienia swe okulary s?oneczne za dwie butelki pepsi. To si? nazywa po?wi?cenie. Mo?emy si? dalej spokojnie wylegiwa? na trawce.