Poci?g odje?d?a niemal o czasie. Konduktorowi znowu nie podobaj? si? nasze bilety - tym razem ci?gle co? mówi o "suplimencie" (domy?lamy si?, ?e chodzi mu o miejscówk?, ale nie dajemy tego po sobie pozna?, bo jej cena dwudziestokrotnie przewy?sza cen? biletu!). Kiedy staje si? jasne, ?e porozumienia z nami nie b?dzie, konduktor postanawia zabra? nas na policj?. Nie chcemy sprawdza?, czy by?by gotów wyci?gn?? nas si?? - 5 USD ?apówki za?atwia spraw?. W Rumunii cz?owiek nie mo?e by? uczciwy. Nawet je?li kupi bilet w kasie na dworcu, na konkretny poci?g i tak b?dzie musia? u?era? si? z konduktorami.
Granic? przekraczamy ca?kiem sprawnie. Celniczka w?gierska z obrzydzeniem mówi "yyyyiiii", gdy pokazuj? jej rumu?skie leje - pyta?a, czy wieziemy jakie? waluty. Konduktor tylko si? u?miecha, gdy chcemy zap?aci? mu lejami za bilet do Budapesztu. Przyjmuje tylko dolary i marki. Dzi?ki Bogu, Iza ma jeszcze 50 marek. To starcza nam akurat na trzy bilety. Ciekawe, co zrobimy dalej?
Budapeszt. Tu zaczyna si? dla nas prawdziwa Europa. Nie sp?dzamy w nim jednak zbyt du?o czasu. Naturalnie, nie obywa si? bez przygód. Podczas przejazdu metrem z jednego dworca na drugi trafiamy na kontrol? biletów. Wszystko posz?oby jak po ma?le, gdyby nie fakt, ?e bilet Bartka jakim? cudem nie by? skasowany. Od razu awantura, straszenie policj?, karami itp. Nie pomaga ?adne t?umaczenie, ?e to pomy?ka, ?e oszukiwanie nie mia?oby dla nas sensu, ?e winny jest automat itd. Mija 15 minut zanim "kanary" daj? w ko?cu za wygran?.
Na dworcu pó?nocnym znajdujemy wygodne po??czenie z Katowicami - poci?g nazywa si? "Sobieski". Przed odjazdem mamy jeszcze czas na drobny posi?ek i na wybranie drobnej sumy z automatu. Bilety kupujemy standardowo tylko do granicy s?owackiej (do Polski zap?aciliby?my fortun?). W ?wietnych nastrojach, czuj?c zbli?aj?c? si? ojczyzn?, wsiadamy do poci?gu. Humor nas nie opuszcza, a? do wizyty konduktora. Ten starym ju? zwyczajem kwestionuje nasze bilety. ??da dop?aty - jego zdaniem mo?emy jecha? tylko do wioski przed granic?. Grozi, ?e nie pozwoli nam jecha? dalej. My mamy ju? tylko wyliczone korony czeski i s?owackie. Iza ma jeszcze ostatnie 6 USD, ale chce je zostawi? na czarn? godzin?. Zbywamy wi?c konduktora mówi?c, ?e my i tak jedziemy tylko do tej przygranicznej wioski. Odchodzi mrucz?c co? po w?giersku. My za? spokojnie czekamy na celników (obs?uga poci?gu musi przecie? wysi??? przed granic?). W swoim planie nie uwzgl?dnili?my tylko, ?e celnicy maj? tu umow? z konduktorami. W?gierska kontrola graniczna odmawia nam wi?c wbicia piecz?tek wyjazdowych do paszportów. To nam troch? komplikuje sytuacj?. Czarna godzina wybija. Zbieram wszystkie pieni?dze i biegn? szuka? konduktora. Zgadza si? on ostatecznie "wystawi? nam bilet" w zamian za te 6 USD. Celnicy nie robi? ju? problemów. Na S?owacji nowy konduktor sam wychodzi z propozycj? "specjalnej zni?ki". Do przejechania zostaj? jeszcze tylko Czechy. Tu jednak zaczynaj? si? najwi?ksze schody. Podczas postoju na granicznej stacji id? do kasy. Kobieta w ogóle nie chce sprzeda? mi biletów. Po drobnej sprzeczce podaje mi w ko?cu cen? dwa razy wy?sz? od rzeczywistej. Nie bardzo wiem, co zrobi? w tej do?? paranoidalnej sytuacji. Jedynym wyj?ciem jest kupno biletów od konduktora (?apówka w ogóle nie wchodzi w gr? - boi si? jej jak ognia) - oczywi?cie, z dodatkow? op?at? za wystawienie. Wystarcz? one na troch? ponad po?ow? drogi do granicy. Z funduszami jest ju? gorzej ni? ?le. Mimo wszystko zbli?amy si? jednak do domu. W wiosce, do której mo?emy legalnie dojecha?, mamy trzydziestominutowy postój. Bez cienia nadziei wchodzimy do budynku dworca. Tu spotyka nas na szcz??cie ogromnie mi?a niespodzianka. Dziwnym zbiegiem okoliczno?ci te n?dzne grosze, które nam zosta?y, wystarcz? na dojazd do granicy. To cud. Czeska tabela op?at za poci?gi jest chyba najbardziej popaprana na ?wiecie. Za trzy bilety nie p?acimy nawet po?owy sumy, któr? musieli?my wyda? przed chwil? na jeden - a odleg?o?ci s? porównywalne. Ostatnia przeszkoda stoj?ca nam na drodze do domu zostaje pokonana. Krótko po trzeciej nad ranem przekraczamy granic? Polski. Jeszcze tylko przesiadka w Katowicach, gdzie ?egna nas Iza, i wreszcie o 9.00 dnia 29 wrze?nia 1997 r. jeste?my z powrotem we Wroc?awiu!!!
Tak oto sko?czy?a si? nasza pe?na niespodzianek i niebezpiecze?stw podró? do Indii.