Wieczorem mog? si? przekona?, jak bardzo wzgl?dnym poj?ciem jest "prysznic" - w Delhi umieszczony jest on bowiem na wysoko?ci bioder. Wygoda tego rozwi?zania jest do?? w?tpliwa. Darowanemu koniowi nie zagl?da si? jednak w z?by. Znowu czy?ci czekamy na poci?g.
W drodze na peron jestem ?wiadkiem takiej oto scenki rodzajowej: jaki? Hindus stoi sobie na k?adce nad torami i spogl?da w dó?. Podbiega do niego ?o?nierz i zaczyna go ok?ada? kijem bambusowym po r?kach. Kiedy Hindus zrywa si? do ucieczki dostaje jeszcze po plecach. Nie pada ani jedno s?owo. Ludzie przechodz? oboj?tnie...
20.09.1997
Nad ranem jeste?my w Amritsarze. Wynajmujemy taksówk? do granicy i ju? o 7.00 jeste?my gotowi do jej przekroczenia. Niestety, jest to gotowo?? jednostronna. Pierwsi urz?dnicy zaczynaj? ?ci?ga? na miejsce dopiero w okolicach godziny 10.00. Formalno?ciom wyjazdowym, oczywi?cie, nie ma ko?ca. Co chwila musimy te? czeka? na przyjazd obsady kolejnych stanowisk kontrolnych. Po stronie pakista?skiej wszystko idzie nieco sprawniej, tak ?e tu? przed 12.00 mo?emy rusza? dalej. Dzwoni? na lotnisko, by sprawdzi?, czy mamy samolot do Quetty. Szcz??cie nam sprzyja - samolot jest i kosztuje 45 USD. Z wielkim trudem docieramy na lotnisko. Tu zostajemy uprzejmie poinformowani, ?e cena wynosi jednak 65 USD, a w ogóle to samolot odlatuje dopiero jutro. W?ciekli jedziemy na dworzec. Wszystkie poci?gi (5.30, 11.00 i 12.45) zd??y?y ju? odjecha?. Próbuj? wi?c kupi? bilety na nast?pny dzie?. Zni?k? za?atwia si? w Divisional Superintendent Office w dziale Comercial Branch (do ko?ca pierwszego peronu, potem 30 m po torach, skr?ci? w prawo tu? przy k?adce nad torami i po kolejnych 30 m przej?? przez bram?). Czynne by?o tylko do 14.30, wi?c kierownika musia?em wyci?ga? ju? z samochodu. Po niezb?dnej dawce biurokracji mia?em w r?ku "Concession Letter".
Biletów na dzie? nast?pny na dworcu kupi? si? jednak, niestety, nie da. Wys?ano mnie do Railway Headquoter. Tam dopiero zacz??o si? prawdziwe bieganie od okienka do okienka. Na dodatek wolne by?y tylko miejsca w poci?gu o 5.00 rano. Po prawdziwej walce z urz?dnikami dosta?em w ko?cu nasze bilety.
Poniewa? zrobi?o si? ca?kiem pó?no, wynaj?li?my szybko pokój w hotelu. Z wcze?niejszego pój?cia spa? niewiele jednak wysz?o. W ca?ym mie?cie wysiad? bowiem pr?d, a hotel nie mia? swojego generatora. W dwie minuty po tym, jak przesta?a dzia?a? wentylacja, po?a?owa?em, ?e si? w ogóle urodzi?em. Zaduch sta? si? niemo?liwy do wytrzymania. I tak ju? by?o przez ca?? noc. Nie mam poj?cia, jakim cudem uda?o nam si? dotrwa? do rana.
21.09.1997
Poci?g znów nas zaskoczy?. Okaza?o si?, ?e pierwsza klasa to nie s? te klimatyzowane wagony, jakie zdarza?o nam si? tu czasem widywa?. One s? przeznaczone dla oficerów i dygnitarzy. Zwykli ludzie nie maj? tam wst?pu. Teraz, gdy zdecydowali?my si? na luksus pierwszej klasy, przypad?y nam po prostu w udziale dwa brudne ?ó?ka na górnej pó?ce. Co prawda mamy osobny, czteroosobowy przedzia?, a siedzenia nie s? drewniane, ale spodziewali?my si? czego? wi?cej. Nasza kolekcja rozczarowa? znów si? powi?ksza.
Podró? poci?giem jest jednak i tak o niebo lepsza od tej ostatniej nocy w hotelu. Po po?udniu upa? wzrasta. Na dodatek w powietrzu pe?no jest py?u wpadaj?cego przez okna z pustyni. Udaje si? nam to mimo wszystko przetrzyma? i podró? up?ywa nam raczej mi?o.
Pod wieczór do przedzia?u zagl?da dziadek, który uprzejmie pyta, czy mo?e u nas posiedzie? dwie godziny. Nikt nie ma nic przeciwko, wi?c dziadek zostaje. Moje zdziwienie jest ogromne, gdy po przebudzeniu widz? jednego z naszych wspó?pasa?erów ?pi?cego na pod?odze i dziadka chrapi?cego w najlepsze na jego ?ó?ku.
22.09.1997
W po?udnie, z pi?ciogodzinnym opó?nieniem, wysiadamy w Quetcie. Kupujemy bilety na dalsz? drog? i czas do odjazdu sp?dzamy siedz?c sobie przed jednym ze sklepów, popijaj?c zimne napoje i gapi?c si? na ulic?. Wieczorem czekamy spokojnie na opó?niaj?cy si? odjazd autobusu, gdy w agencji zapanowuje nag?e poruszenie. Telefony si? urywaj?, kto? ci?gle wchodzi albo wychodzi.
Okazuje si?, co uprzejmie przet?umaczy? nam jeden z oczekuj?cych z nami ludzi, i? ze wzgl?du na awari? autobus najprawdopodobniej nie pojedzie. Pracownicy biura z kamienn? twarz? twierdz? jednak, ?e wszystko jest w porz?dku. W ko?cu zostajemy wsadzeni do autobusu jakiej? innej agencji, ale jest nam to oboj?tne - grunt, ?e jedziemy. Nie jest co prawda najwygodniej, jednak dosypiamy jako? do rana (po drodze mo?emy obejrze? wschód s?o?ca na pustyni - kolejny widok, którego raczej nie zapomn?).