Spa? poszli?my jak zwykle o zmroku. Na tej wysoko?ci chyba my?li si? wolniej, bo po raz pierwszy od kilku dni zapomnia?em za?y? po?ówk? aspiryny, co ma zapobiega? chorobie wysoko?ciowej i istotnie obudzi? mnie w nocy ból g?owy, ale po za?yciu aspiryny znik? bez ?ladu. Nie byli?my dobrze zaaklimatyzowani, bo przecie? w dwa dni podeszli?my prawie 3300 metrów ró?nicy wzniesie?. W nocy zacz??em si? dusi? w ?nie. Kiedy budzi?em si? i zacz??em szybciej oddycha?, wszystko by?o w porz?dku, ale kiedy znowu usypia?em, organizm zapomina? o szybszym tempie oddychania i znowu si? dusi?em. Wreszcie za którym? razem zrozumia?em, ?e budzi mnie nadmiar dwutlenku w?gla i po prostu odwróci?em si? na materacu g?ow? w przeciwn? stron? ni? reszta wspó?towarzyszy. I to pomog?o. Ale czemu nie zrobi?em tego od razu, je?eli robi? to cz?sto na wyjazdach (i cho?by zrobi?em tak w Tete Rousse)?
Atak szczytowy
Ju? w nocy zacz?li pojawia? si? pierwsi alpini?ci. Wstali?my zgodnie z planem o 5, ale widz?c jak bardzo s? przemarzni?ci, zwlekali?my z wyj?ciem. Szczególnie ja boj? si? zimna, gdy? po na?ykaniu si? zimnego powietrza zaraz dostaj? ataku kaszlu. Wychodzimy dopiero po wschodzie s?o?ca, czyli o 7.15. Jest ?adnie, cho? istotnie troch? zimno i wieje lodowaty wiaterek od wschodu. Idziemy na lekko, gdy? po zdobyciu szczytu wrócimy do schronu. Jest ju? blisko - tylko 440 m ró?nicy wzniesie?. Ju? po chwili spotykamy wracaj?cego ze szczytu Litwina. Po wyj?ciu na niewielkie wypi?trzenie grani (4513 m n.p.m.) robimy jedyny na podej?ciu odpoczynek i po raz pierwszy poprawiam raki - zawi?za?em je zbyt lu?no (przy za mocno zawi?zanych rakach mo?na ograniczy? kr??enie krwi w nogach i odmrozi? je). Oczywi?cie, tempo podej?cia jest odpowiednie do wysoko?ci. Niestety, po chwili musz? jeszcze raz poprawia? raki i zostaj? z ty?u za Szczepanem. Po pewnym czasie zaczynam go niepotrzebnie goni?, mijaj?c grupki zmierzaj?ce na szczyt. Troch? si? zadysza?em i niepotrzebnie na?yka?em zimnego powietrza w p?uca. Droga jest ?atwa, dopiero w pobli?u szczytu idzie si? w?sk? grani? . Na zdj?ciu wida? te? cie? stoj?cego na szczycie Szczepana.
Szczyt (4807 m n.p.m.) jest ca?kowicie pokryty ?niegiem i jest na nim rozszerzenie, gdzie wszyscy si? zbieraj?, ale nie ma t?oku. Zauwa?amy wbit? w ?nieg litewsk? chor?giewk?. Zatrzymujemy si? tylko na kilka minut, kto? nam robi zdj?cie na tle Aiguille du Midi i Chamonix. W przeciwie?stwie do Szczepana jestem na nim u?miechni?ty . Szczepan dopiero du?o potem przyzna? si?, ?e czu? jaki? ucisk w piersi. Zapomnia?em go przepyta?, jak si? czuje, szczególnie, ?e ja czu?em si? doskonale. T?umaczono mi, ?e to euforia (któr? zwi?ksza zmniejszona ilo?? tlenu w powietrzu), ale chyba to nie wyja?nia wszystkiego.
Jest godzina 9 rano. Szczepan dzwoni do ?ony: "Zgadnij, gdzie jeste?my?" Ja wypowiadam sakramentalne "Jam jest pos?g cz?owieka na pos?gu ?wiata" i ju? po chwili zaczynamy schodzi?. Szczepan pomkn?? w dó?, a ja maj?c w pami?ci upadek kobiety na Mer de Glace id? powoli, nie dowierzaj?c swoim umiej?tno?ciom chodzenia w rakach. W dó? idzie si? lekko, ca?kiem tak samo jak w niskich górach. Pos?uguj? si? kijkami, co nie jest bezpieczne w razie upadku, ale po sforsowaniu kolana wiosn?, teraz troch? boj? si? o nie na stromych zej?ciach, a droga wydaje si? ?atwa. Jednak to z?udzenie.
Kiedy spotkali?my si? w Vallocie, Szczepan opowiedzia? mi wydarzenie, którego by? ?wiadkiem. Id?cy przed nim facet nagle znikn?? mu z oczu na ostatnim, stromym zej?ciu przed schronem. Zobaczy? tylko, ?e polecia? g?ow? do przodu. Gdy doszed? do miejsca, gdzie si? to zdarzy?o, zobaczy? tylko ?lad na ?niegu zmierzaj?cy w prawo od wydeptanej drogi, biegn?cej grani?, gdy? w?a?nie w tym miejscu stok by? lekko nachylony w t? stron?. Spod Vallota osobi?cie widzia?em, ?e delikwent le?y oko?o 500 m ni?ej. Polecia? po stromym stoku, z kilkoma lodowymi zerwami. Wed?ug relacji Czechów wsta? po upadku i jakoby w szoku pobieg? przed siebie i wpad? do szczeliny. Ja widzia?em ju? tylko plecak i dwie czarne plamy (mo?e r?kawice?), które toczy? wiatr. Mo?e pobieg? za nimi? Za chwil? zjawi? si? wezwany ?mig?owiec i desantowa? ratownika, który zagl?da? do szczeliny. My tymczasem weszli?my do schronu, ?eby napi? si? herbaty i spakowa? si?. Nikogo ze wspó?spaczy ju? nie by?o. Po wyj?ciu zobaczyli?my tylko, ?e nad rannym (wyci?gni?tym ze szczeliny) stoi kilku ratowników i co? robi?. ?mig?owca nie by?o. Znajomy alpinista powiedzia?, ?e je?li nie by?o kamieni, powinien prze?y? taki upadek.