Na drodze zatrzymuj? nas mocno ju? pijani staruszkowie.
Dowiadujemy si? od nich, ?e jedyn? istniej?c? na mapie drog? daleko
nie zajdziemy. W wielu miejscach przecina si? ona z rzek? Czema?k?,
której bród jest o tej porze bardzo wysoki. Tak?e w
mijanej po drodze bazie turystycznej ostrzegaj? nas, ?e bez lin
potopimy si?, a przynajmniej powa?nie rozchorujemy. Staruszkowie
rysuj? nam na mapie inn? drog?, wiod?c? wierzcho?kami gór i
w?a?nie t?dy postanawiamy i??.
Pocz?tkowo ?cie?ka wiedzie pi?kn? dolin?, któr? p?ynie strumie?. Z
istot ?ywych mijamy jedynie krowy. Dró?ka co kilkadziesi?t
metrów krzy?uje si? z rzeczk?, ?ci?gamy wi?c buty i idziemy
boso. Nast?pnego dnia wspinamy si? pod gór?. W zasadzie nie ma tu ju?
drogi, jedynie ?lad samochodu terenowego, który kilka dni lub
tygodni wcze?niej przetar? szlak. W po?owie góry wida? jednak
nasi poprzednicy poddali si? i zawrócili. Znajdujemy czapk?
?eglarsk? (?!) z Nowej Zelandii.
Postanawiamy nie zawraca?. Pokrzywy si?gaj? czubków naszych
g?ów. Idzie si? strasznie, ziemia jest mi?kka, potykamy si? o
spróchnia?e pnie. S?o?ce zdrowo przypieka, lecz kiedy
zatrzymujemy si? na chwil? w cieniu, natychmiast zlatuj? si? setki
komarów i gzów. Odechciewa nam si? odpoczynku.
Po kilku godzinach marszu docieramy na grzbiet góry i
natychmiast znajdujemy ?cie?k?. By odpocz?? i nie zosta? zjedzonym
przez gzy, stawiamy na godzin? namiot.
?cie?ka wiedzie grzbietami gór. Co chwil? znika, by znów
si? pojawi?. Mo?na by j? nazwa? ?cie?k? okresow?. Miejscami wyra?nie
by?o wida?, ?e nie przetar?y jej ludzkie stopy, ale ko?skie kopyta.
Zrozumieli?my, ?e tu si? nie chodzi pieszo po górach. Tury?ci
z regu?y wypoczywaj? w dolinach, korzystaj?c ze zorganizowanych
wycieczek, a miejscowi poruszaj? si? tylko konno.
Nie spotkali?my tu ani jednego cz?owieka. Po drodze mijali?my
olbrzymie krzewy czerwonej porzeczki, zbierali?my cedrowe orzeszki.
Stare, olbrzymie drzewa oblepione by?y porostami, zwisaj?cymi niczym
sople.
Przed zmierzchem znale?li?my polank?, na której, jak
domy?lili?my si? po licznie mijanych sid?ach, nocuj? jedynie
my?liwi. W nocy nasze ognisko wygas?o. Obudzi?o nas dziwaczne
szczekanie. Zwierz? podesz?o do?? blisko lub tak nam si? tylko
wydawa?o. Po raz pierwszy mieli?my okazj? u?y? gwizdka. Pewnie
sp?oszyli?my wszystkie zwierz?ta w promieniu pi?ciu
kilometrów. Wojtek na nowo rozpali? ognisko i do rana spali?my
spokojnie. Jak si? pó?niej okaza?o, zbudzi? nas najprawdopodobniej
mara?, popularny tu zwierz z rodziny jeleniowatych, o cudownych
w?a?ciwo?ciach poro?a. Mara?y s? bardzo spokojnymi zwierz?tami. Karmi? si? jednak
najlepszymi zio?ami tych gór. A?taje odkryli dawno temu, i? w
ich rogach drzemie tajemnicza moc. Potulne zwierz?ta pozwalaj?
chwyta? si? w maju i pozbawia? poro?a. Z obci?tych rogów
przyrz?dza si? nast?pnie wywar, a z niego balsam lub te? dodaje si? go
wprost do k?pieli. Z tej ostatniej kuracji korzystaj? m??czy?ni,
chc?cy sobie doda? witalnej energii. Pono? krew mara?a jest
cudownym lekiem na impotencj?. Taka k?piel dzia?a jednak bardzo
silnie na serce, wi?c ochotnicy s? wcze?niej badani przez lekarza.
By?o to nasze pierwsze i jedyne spotkanie z mara?em. Po zej?ciu z
gór kupili?my w aptece balsam, który rzeczywi?cie
smakowa? jak krew.
Zej?? z gór musieli?my ju? po kilku dniach, ko?czy? si?
bowiem nasz zapas wody. Z kiepskiej mapy i przy pomocy male?kiego
kompasu nie byli?my w stanie wywnioskowa?, jak daleko do kolejnego
?ród?a. Maj?c wody na jeden dzie?, zdecydowali?my zej??, jednak nie drog?
przez pokrzywy, ale ?cie?k?, któr? znale?li?my na górze.
Przejrzysto?? powietrza by?a do niczego. Poniewa? jednak widoki
by?y tego warte, zrobili?my nieco zdj??, przeganiani na ka?dym
postoju przez rozw?cieczone gzy.