Idziemy drog?, która biegnie wzd?u? ska?, pe?nych jaski?, nisz i grot, zamieszkanych kiedy? przez mnichów, a i teraz niektóre z nich s? zamieszkane. Wida? te? te, gdzie by?y posagi Buddy (38 i 55 m). Tu by?o wa?ne miejsce dla karawan zd??aj?cych z Azji Centralnej do Pó?nocno-Zachodnich Indii. Po pó? godzinie zatrzymuje si? minibus, pe?no Pusztunów z dzie?mi. Rafa? w?azi na dach, a ja do ?rodka. Jest ciasno, ale wa?ne, ?e jedziemy i to za jedyne 400A za 2 osoby. Siedz? ?ci?ni?ta mi?dzy wymiotuj?cymi dzieciakami, ka?de trzyma plastikow? torebk? w r?ku. Za oknem s? wspania?e widoki, lecz nie ma mo?liwo?ci robienia zdj??. Krajobrazy przypominaj? mi Tybet lub Maroko. Po 5 godzinach jeste?my na miejscu. Nad brzegiem jeziora jest kilka herbaciarni i ruiny meczetu. Kilku wyrostków oferuje swoje us?ugi. Zastanawiamy si?, gdzie rozbi? namiot i spostrzegamy jakie? namioty. My?l?, ?e to jaka? baza, wi?c pewnie b?dzie mo?na na ich terenie zanocowa?, tak b?dzie bezpieczniej. Okazuje si?, ?e to obóz saperów (rozminowuj? teren), maj? wolny namiot i zapraszaj? nas do siebie. Jeste?my uradowani. Po raz pierwszy od pocz?tku podró?y b?dziemy spali na ?ó?kach. Nawet jest s?u??cy, który nas b?dzie obs?ugiwa?. Dowódca (Pakista?czyk z Peszawaru) zaprasza nas zaraz do swojego namiotu, mówi troch? po angielsku, ale jest jego zast?pca, mówi?cy du?o lepiej. Jemy kolacj?: ryba, frytki, chleb i herbata. Ogl?damy te? filmy i s?uchamy muzyki z DVD (pr?d zasilany z samochodu). W jednym z namiotów jest "?azienka", s?u??cy nosi nam gor?c? wod?. Wieczór jest zimny, jeste?my na wysoko?ci 3000 m. Oprócz ?piworów mamy na szcz??cie jeszcze koce.
Dzie? 9.
Jedziemy do Kabulu Budz? si? przed 6 rano, w obozie jeszcze cisza. Ca?a za?oga wraz z psami jest ju? w terenie. Uzupe?niam notatki. Ko?o 8 wchodzi s?u??cy i prowadzi nas do dowódcy na ?niadanie. Przypomina mi ono moje dzieci?stwo, te? cz?sto jad?am chleb ze ?mietan?, a do tego nieod??czna herbata. Zast?pca dowódcy, Khalid, idzie z nami w góry. K?pi? si?, robimy zdj?cia i podziwiamy górskie widoki. Jest strasznie gor?co, ale woda bardzo zimna, wr?cz lodowata, lecz mimo tego kapi? si?. Spotykamy te? pasa?erów z minibusa, pozwalaj? sobie zrobi? zdj?cie. S? bajecznie kolorowo ubrani. Mieszkaj? w okolicznych wioskach. Wraz z zachodz?cym s?o?cem zmieniaj? si? kolory gór, lecz aparat nie jest w stanie tego utrwali?. Pod wieczór robi si? ch?odno, schodzimy do obozu. Poniewa? dowództwo ma jak?? kontrol?, dostajemy kolacj? do namiotu: ry?, ziemniaki w sosie, chleb i herbata. Mamy rozwolnienie i s?dzimy, ?e po za?yciu leków nam przejdzie.
Mi?dzy namiotami stoi jeep. Okazuje si?, ?e mamy transport na nast?pny dzie? bezpo?rednio do Kabulu, wi?c si? decydujemy. Taka okazja mo?e nam si? nie trafi?. ?al opuszcza? góry, ale jeszcze tyle drogi przed nami. Pobudka ju? o 4 rano, pakujemy si? w po?piechu, przy gazowej lampie. O ?niadaniu nie ma nawet mowy. Z kolacji zosta? nam ry? (w woreczku), zjemy go w drodze. B?d? te? dzieci sprzedaj?ce morele, wi?c z g?odu nie pomrzemy. Toyota z nap?dem na cztery ko?a jest nowiutka. Kierowca nie zna angielskiego. Pomimo wertepów jedzie szybko, nie dbaj?c o samochód. Ju? po 2 godzinach jeste?my w Bamyan. Umawiamy si? z kierowc? za godzin? i biegniemy po baga?. On w tym czasie ma za?adowa? drzewo, które potem sprzeda w Kabulu. Gospodarze s? nieco zdziwieni, lecz t?umaczymy im powód naszego po?piechu. Cz?stuj? nas jeszcze herbat?. Biegiem na dó?, kierowca ju? czeka. Po drodze dzieciaki z miseczkami pe?nymi moreli, kierowca kupuje je i objadamy si?. S? pyszne, ?wie?e i pachn?ce. Buzie dzieci u?miechni?te, radosne. Wk?adaj? g?owy do samochodu, s? ciekawskie. W niektórych wsiach poprawiaj? drog?, ale nasz kierowca jedzie jak na z?amanie karku. Nagle, chc?c poprawi? le??ca na siedzeniu chustk? zbacza i wpadamy w rów. Truchlej?, bo to nowiutkie auto, a to ja chcia?am t? chustk? wyci?gn??. Wóz ma odrapany ca?y bok, wgniecione b?otniki. Kierowca bardzo si? zdenerwowa?, ja jestem na siebie w?ciek?a. Po drodze prosz? go, aby zatrzyma? si?, ?eby?my mogli zrobi? zdj?cia.
Zatrzymujemy si? w jakiej? restauracji, w?a?ciciel prowadzi nas do "separee", od ty?u restauracji. W?a?ciwie to nie wiem, po co. On je obiad, a my tylko pijemy herbat?. Zaplecze hotelu przypomina wysypisko ?mieci, a toaleta jest straszna, lecz i tak nie mamy wyj?cia. W Kabulu zaje?d?amy na bazar, gdzie kierowca pozbywa si? drzewa, a potem zawozi nas do centrum. Okazuje si?, ?e chce, aby?my si? do?o?yli na napraw? auta. Na szcz??cie w t?umie, który natychmiast nas otacza, jest kto? mówi?cy po angielsku. T?umaczy, ?e on ma pokry? koszt naprawy, a jest biedny. Troch? w to nie wierz?, lecz daj? mu 20 USD, mam ca?y czas wyrzuty sumienia, ?e to z mojego powodu. T?um powi?ksza si?, musimy uwa?a? na baga?, ale po chwili zjawia si? policjant i przegania gapiów. ?egnamy si? i idziemy na poszukiwanie kafejki internetowej. Ka?dy mówi nam co innego, w ko?cu w sklepie jubilerskim w?a?ciciel pisze nam adres na kartce i bierzemy taksówk? (30A). Mimo to wysiadamy za wcze?nie i idziemy jeszcze ok. 2 km z ca?ym baga?em. Po drodze jest uliczka pe?na sklepów z pami?tkami dla turystów. W?a?ciciele i sprzedawcy zach?caj? nas do wej?cia do ?rodka, ale nie mamy czasu.