Na nocleg zatrzymujemy si? w Ghazni (po?o?onym na drodze handlowej mi?dzy Kandaharen a Kabulem). Pomimo du?ej wysoko?ci (2225 m n.p.m.) jest nam gor?co, jeste?my spoceni, lecz nie ma warunków, aby si? umy?. Noc nie przynosi specjalnej och?ody. Wieczorem szukam toalety (nie ma takiej w tym zaje?dzie) i oddalam si? nieco od budynku. Zostaj? napadni?ta przez 2 m?odych facetów, ale udaje mi si? wyrwa?. Nie zdawa?am sobie sprawy, ?e tu jest tak niebezpiecznie. Wracam zdenerwowana do hotelu. Mia?am szcz??cie, ?e to si? tak tylko sko?czy?o.
Dzie? 7.
Do Bamyan Wcze?nie rano, ju? o 6 - pobudka. Bez ?niadania wsiadamy do taksówki. Jedziemy tylko ok. 5 godzin. Ca?? drog? przesypiamy. Na dworcu w Kabulu bierzemy taksówk? (100A, a chcia? 250A) i jedziemy do centrum miasta, sk?d odchodz? taksówki do parku narodowego Bande Amir. Tu okazuje si?, ?e jest ju? pó?no i wszystkie samochody odjecha?y wcze?nie rano. Tego nie przewidzieli?my. Kto? proponuje nam przejazd za 3500A, ale suma ta jest nie do przyj?cia (75 USD). Mamy jednak szcz??cie. Jest jeszcze jedna taksówka, która w?a?nie czeka na komplet pasa?erów i my go dope?niamy. Cena: 300A na osob?. Obok postoju jest stragan z sambuse (co? w rodzaju z?o?onego nale?nika nadzianego farszem z ziemniaków, z przyprawami). Bardzo mi to smakuje, zw?aszcza, ?e nie jedli?my nic na ?niadanie. Rafa? si? nie najada, nie lubi ostrych przypraw, w przeciwie?stwie do mnie.
Podró? ma trwa? 5 godzin, najpierw do Bamyan. Sam wyjazd z miasta trwa ponad godzin?. Na drodze spory ruch, mnóstwo aut, ci??arówek. Woko?o zgliszcza, ale ludzie pracuj? przy ich odbudowie. Handel te? kwitnie. Czasem mijamy czo?gi, nie wiadomo, czy to z ostatniej wojny, czy z poprzedniej. Wida? dzieci spiesz?ce do szkó? (jest ich du?o). Te szko?y to projekty zagraniczne. Centrum sk?ada si? z budynków jednopi?trowych, cz??ciowo zniszczonych. Na obrze?ach domy parterowe, wtapiaj?ce si? w zbocza ?ysych gór. Gdzieniegdzie s? ju? asfaltowe ulice, wida?, ?e ludzie pracuj? przy odbudowie swojego kraju. Po ok. 60 km zje?d?amy w lewo na drog? szutrow?. Teraz droga prowadzi ju? przez góry i pnie si? coraz wy?ej. Upa? i py? wdzieraj? si? do samochodu. Kierowca wcale nie szanuje samochodu, wydaje si?, ?e za chwil? urwie si? miska olejowa. W po?udnie zatrzymujemy si? w jakiej? dziurze na obiad. Wszyscy wylegaj? na drog?, ?eby nas obejrze?. Zamawiamy tylko jedno danie, ja nie jestem g?odna: baranina z fasol?, chleb i dymka (50A). Rafa? jest niepocieszony, nie ma bowiem ry?u. Pijemy zielon? herbat? i robimy zdj?cia. Potem jedziemy jeszcze godzin?, mijaj?c po drodze fortece na skale, pozosta?o?ci królestwa ZAHR sprzed 4000 lat. Widok jest niesamowity.
W Bamyan wydaje si?, ?e wszyscy mówi? po angielsku (tu przyje?d?a wi?kszo?? turystów odwiedzaj?cych Afganistan). Bamyan zwane jest te? sercem Afganistanu, le?y na wysoko?ci 2500 m n.p.m. nad rzek? o tej samej nazwie, u podnó?a masywu Baba w górach Hindukusz. Tu chcemy zatrzyma? si? na nocleg, idziemy wi?c w stron? rzeki. Spotykamy kilku ch?opców, którzy wracaj? z kursu angielskiego. Rafa? ?le si? czuje, jest mu s?abo, wi?c prosz? ich, by nie?li jego baga?, co czyni? z wielk? ochot?. Rafa? co chwil? przystaje, mam nadziej?, ?e to nic powa?nego. Nad rzek? kto? nam mówi, ?e to niebezpieczne i nie powinni?my tutaj rozbija? namiotu. Jeden z ch?opców proponuje nam nocleg u siebie w domu. Mia?o by? blisko, ale idziemy prawie pó? godziny na wzgórze góruj?ce nad miastem, gdzie mie?ci si? jego dom. Naprzeciw wybiegaj? nam jak zwykle dzieci. Jest ich chyba oko?o 30, z 5 rodzin mieszkaj?cych wspólnie. Namiot rozbijamy na ?rodku podwórza, ca?e rodziny asystuj? nam przy wyjmowaniu baga?u, myciu si? itd. Nie mo?na si? przy nich umy?, jest tylko jakby kawa?ek strumyka, sk?d bior? wod? do picia, gotowania i mycia si?. Dopiero w nocy, kiedy wszyscy ju? ?pi?, mog? si? spokojnie umy?. Toaleta jest na wysoko?ci pierwszego pi?tra, ale i tam towarzysz? mi dzieciaki.
Dzie? 8.
Po drodze do Bande Amir W nocy pada deszcz, mo?na by d?u?ej pospa?, ale w domostwach ju? o ?wicie zaczyna si? ruch. Postanawiamy zostawi? cz??? rzeczy, a zabra? do Bande Amir tylko te najpotrzebniejsze. Jeden z ch?opców umawia nas ze swoim wujkiem, który ma nas zawie?? za 1500A (o 700 taniej ni? inne taksówki) do parku narodowego. Wydaje nam si? to co? za tanio. Nie ma nawet czasu, by co? zje??, biegniemy na dó?. Musimy jednak jeszcze troch? poczeka?. Kierowca nawet nie chce s?ysze? o tej cenie, to za ma?o. ?egnamy si? z ch?opakami i idziemy na drog?, ?eby z?apa? jakiego? stopa. Wszyscy twierdz?, ?e nie ma takiej mo?liwo?ci, ja w to nie wierz?. Tam, gdzie s? ludzie i drogi, zawsze musi co? jecha?! Mamy czas.